Zrobiła efektowną pauzę, licząc na jego reakcję.
— Równy rok temu — podjęła, gdy jasnym się stało, że reakcji nie będzie. - Część środowiska… niezbyt wielka, ale wpływowa… raczyła cię wówczas zauważyć. Nie dla wszystkich było jasne, co tam właściwie między wami zaszło. Jedni z nas uważali, że to Yennefer, oprzytomniawszy, zerwała z tobą i wypędziła na zbity pysk. Inni odważali się suponować, że to ty, przejrzawszy na oczy, puściłeś Yennefer w trąbę i uciekłeś, gdzie pieprz rośnie. W efekcie, jak wspomniałam, stałeś się obiektem zainteresowania. Oraz, jak słusznie odgadłeś, antypatii. Ba, byli tacy, którzy chcieli cię jakoś ukarać. Szczęściem dla ciebie większość uznała, że szkoda zachodu.
— A ty? Do której części środowiska należałaś?
— Do tej — Lytta skrzywiła koralowe wargi — którą twoja miłosna afera, przedstaw sobie, wyłącznie bawiła. Czasem śmieszyła. Czasem dostarczała iście hazardowej rozrywki. Osobiście zawdzięczam ci znaczny przypływ gotówki, wiedźminie. Zakładano się, jak długo wytrzymasz z Yennefer, stawki były wysokie. Ja obstawiłam, jak się okazało, najtrafniej. I zgarnęłam pulę.
— W takim razie lepiej będzie, jeśli sobie pójdę. Nie powinienem cię odwiedzać, nie powinniśmy być razem widywani. Gotowi pomyśleć, że ukartowaliśmy ten zakład.
— Obchodzi cię, co gotowi pomyśleć?
— Mało. A twoja wygrana mnie cieszy. Myślałem zrefundować ci pięćset koron wyłożone w charakterze poręczenia. Ale skoro zgarnęłaś pulę obstawiając mnie, to już nie czuję się w obowiązku. Niech to się wyrówna.
— Wzmianka o zwrocie poręczenia — w zielonych oczach Lytty Neyd pojawił się zły błysk — nie zdradza, mam nadzieję, zamiaru, by wymknąć się i zwiać? Bez czekania na sprawę sądową? Nie, nie, takiego zamiaru nie masz, nie możesz mieć. Dobrze wszak wiesz, że taki zamiar posłałby cię z powrotem do pudła. Wiesz o tym, prawda?
— Nie musisz mi udowadniać, że możesz.
— Wolałabym nie musieć, mówię to z ręką na sercu.
Położyła rękę na dekolcie, w oczywistym zamiarze przyciągnięcia tam jego wzroku. Udał, że nie zauważył, znowu pobiegł wzrokiem w stronę Mozaik. Lytta odchrząknęła.
— Względem zaś wyrównania, czyli podziału wygranej w zakładzie — powiedziała — to faktycznie masz rację. Należy ci się. Nie odważę się proponować ci pieniędzy… Ale co powiesz na nieograniczony kredyt w «Natura Rerum»? Na czas twego tutaj pobytu? Za moją przyczyną twoja poprzednia wizyta w austerii skończyła się, nim się zaczęła, więc teraz…
— Nie, dziękuję. Doceniam chęci i intencje. Ale dziękuję, nie.
— Jesteś pewien? Cóż, niewątpliwie jesteś. Niepotrzebnie wspomniałam… o posłaniu cię do pudła. Sprowokowałeś mnie. I omamiłeś. Twoje oczy, te dziwne zmutowane oczy, tak przecież z pozoru szczere, nieustannie błądzą… I mamią. Ty nie jesteś szczery, o nie. Wiem, wiem, w ustach czarodziejki to komplement. To chciałeś właśnie powiedzieć, prawda?
— Brawo.
— A stać by cię było na szczerość? Gdybym takiej zażądała?
— Gdybyś o taką poprosiła.
— Ach. Niech i tak będzie. Proszę zatem. Co sprawiło, że właśnie Yennefer? Że ona, nikt inny? Umiałbyś to określić? Nazwać?
— Jeśli to znowu przedmiot zakładu…
— To nie przedmiot zakładu. Dlaczego właśnie Yennefer z Vengerbergu?
Mozaik zjawiła się jak cień. Z nową karafką. I ciasteczkami. Geralt spojrzał jej w oczy. Natychmiast odwróciła głowę.
— Dlaczego Yennefer? — powtórzył, wpatrzony w Mozaik. - Dlaczego właśnie ona? Odpowiem szczerze: sam nie wiem. Są takie kobiety… Wystarczy jednego spojrzenia…
Mozaik otworzyła usta, delikatnie poruszyła głową. Przecząco i z przerażeniem. Wiedziała. I błagała, by przestał. Ale już za daleko zaszedł w grze.
— Są kobiety — nadal wędrował wzrokiem po figurze dziewczyny — które przyciągają. Jak magnes. Od których oczu nie można oderwać…
— Zostaw nas, Mozaik — w głosie Lytty dał się słyszeć zgrzyt lodowej kry, trącej o żelazo. - A tobie, Geralcie z Rivii, dziękuję. Za wizytę. Za cierpliwość.
I za szczerość.
Miecz wiedźmiński (fig. 40) tym się odznacza, że jakby kompleksją jest innych mieczów, piątą esencją tego, co w innej broni najlepsze. Przednia stal i kucia sposób, krasnoludzkim hutom i kuźniom właściwe, przydają klindze lekkość, ale i sprężystość nadzwyczajną. Ostrzony jest wiedźmiński miecz również krasnoludzkim sposobem, sposobem, dodajmy, tajemnym, a który tajemnym na wieki pozostanie, bo górskie karły o swe sekrety zazdrosne są wielce. Mieczem zaś przez krasnoludy wyostrzonym rzuconą w powietrze chustę jedwabną na połowy rozciąć można. Takiej samej sztuki, wiemy to z relacyj naocznych świadków, swymi mieczami wiedźmini dokazywać potrafili.
Pandolfo Forteguerra,
Traktat o broni białej
Krótka poranna burza i deszcz odświeżyły powietrze na krótko, potem niesiony bryzą od Palmyry smród odpadków, przypalonego tłuszczu i psujących się ryb znowu stał się dokuczliwy.
Geralt przenocował w gospodzie Jaskra. Zajmowany przez barda pokoik był przytulny. W sensie dosłownym — żeby dostać się do łóżka, trzeba było mocno przytulić się do ściany. Szczęściem łóżko mieściło dwóch i dało się na nim spać, choć potępieńczo trzeszczało, a siennik ubity był na półtwardo przez przyjezdnych kupców, znanych amatorów seksu intensywnie pozamałżeńskiego.
Geraltowi, nie wiedzieć czemu, w nocy przyśniła się Lytta Neyd.
Śniadać udali się na pobliski targ, do smatruza, gdzie, jak zdążył wybadać bard, podawano rewelacyjne sardynki. Jaskier stawiał. Geraltowi to nie wadziło. W końcu wcale często bywało odwrotnie — to Jaskier, będąc spłukany, korzystał z jego szczodrości.
Zasiedli więc za z grubsza oheblowanym stołem i wzięli się za usmażone na chrupko sardynki, które przyniesiono im na drewnianym talerzu, wielkim niczym koło od taczki. Jaskier, jak zauważył wiedźmin, co jakiś czas rozglądał się lękliwie. I zamierał, gdy zdało mu się, że jakiś przechodzień nazbyt natarczywie się im przypatruje.
— Powinieneś, myślę — mruknął wreszcie — jednak zaopatrzyć się w jakąś broń. I nosić ją na widoku. Warto by wyciągnąć naukę z wczorajszego zajścia, nie sądzisz? O, spójrz, widzisz tam wystawione tarcze i kolczugi? To warsztat płatnerski. Miecze też ani chybi tam mają.
— W tym mieście — Geralt ogryzł grzbiet sardynki i wypluł płetwę — broń jest zakazana, przybyszom broń się odbiera. Wygląda na to, że tylko bandyci mogą tu chadzać uzbrojeni.
— Mogą i chadzają — Bard ruchem głowy wskazał przechodzącego obok draba z wielkim berdyszem na ramieniu. - Ale w Kerack zakazy wydaje, przestrzega ich poszanowania i karze za ich łamanie Ferrant de Lettenhove, będący, jak wiesz, moim stryjecznym bratem. A ponieważ kumoterstwo jest świętym prawem natury, na tutejsze zakazy my obaj możemy sobie bimbać. Jesteśmy, stwierdzam niniejszym, uprawnieni do posiadania i noszenia broni. Skończymy śniadać i pójdziemy kupić ci miecz. Pani gospodyni! Znakomite te rybki! Proszę usmażyć jeszcze dziesięć!
— Jem te sardynki — Geralt wyrzucił ogryziony kręgosłup — i konstatuję, że utrata mieczy to nic, tylko kara za łakomstwo i snobizm. Za to, że zachciało mi się luksusu. Trafiła się robota w okolicy, umyśliłem więc wpaść do Kerack i poucztować w «Natura Rerum», oberży, o której w całym świecie głośno. A było gdziekolwiek zjeść flaków, kapusty z grochem albo rybnej polewki…
Читать дальше