Robert Jordan - Smok Odrodzony
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Smok Odrodzony» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Smok Odrodzony
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Smok Odrodzony: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smok Odrodzony»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Smok Odrodzony — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smok Odrodzony», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Stał na kamiennym moście z niską balustradą, gnącym się łukiem od jednej szerokiej, płaskodachej kamiennej iglicy do drugiej, iglice wyrastały z głębi, która nawet dla jego oczu okazała się niemożliwa do przeniknięcia. Dla wszystkich innych oczu światło byłoby mętne, nie umiał stwierdzić, skąd dobiegało. Po prostu było. Gdziekolwiek spojrzał, na prawo czy lewo, do góry czy w dół, widział kolejne mosty, następne iglice i rampy bez balustrad. Wydawało się, że nie mają końca, a ich układ zupełnie pozbawiony jest jakiegokolwiek planu. Co gorsza, niektóre z ramp dochodziły do wierzchołków iglic, znajdujących się dokładnie ponad tymi, od których odchodziły. Odgłos spadającej wody, zdający się dochodzić zewsząd naraz, rozchodził się echem. Zadrżał z zimna.
Nagle kątem oka pochwycił jakiś ruch, nie myśląc, przykucnął za niską balustradą. Dać się zobaczyć oznaczało niebezpieczeństwo. Nie wiedział dlaczego, wiedział jednak, że to prawda. Po prostu wiedział.
Ostrożnie wyglądając przez balustradę, rozglądał się za dostrzeżonym uprzednio poruszającym się obiektem. Rozbłysk bieli zamigotał na odległej rampie. Kobieta, tego był pewien, ale nie potrafił zobaczyć jej dokładnie. Kobieta w białej sukni, spiesząca dokądś.
Na moście znajdującym się odrobinę niżej niż ten, na którym stał i dużo bliżej niźli ten, na którym zobaczył kobietę, pojawił się nagle jakiś człowiek, wysoki, ciemny i szczupły, czarne włosy przetykane srebrem nadawały mu dystyngowany wygląd, ciemnozielony płaszcz był gęsto wyszywany złotymi liśćmi. Złocenia pokrywały jego pas i sakwę, klejnoty na pochwie sztyletu rozsiewały wokół iskry światła, złote frędzle otaczały cholewy wysokich butów. Skąd on się tu wziął?
Kolejny człowiek wszedł z drugiej strony na most, po którym szedł tamten, jego pojawienie się było równie raptowne jak tego pierwszego. Czarne pasy biegły w dół bufiastych rękawów czerwonego kaftana, grube koronki zdobiły kołnierz i mankiety. Jego buty były tak gęsto naszywane srebrem, że ledwie widać było skórę. Był niższy niż człowiek, któremu szedł na spotkanie, bardziej krępy, krótko ostrzyżone włosy miały śnieżną barwę koronki. Mimo iż na pozór stary, w najmniejszej mierze nie wyglądał słabo czy krucho. Kroczył przed siebie z tą samą arogancką siłą, którą okazywał idący mu naprzeciw mężczyzna.
Obaj zbliżali się do siebie, zachowując daleko posuniętą ostrożność.
„Jak dwaj handlarze koni, z których każdy wie, iż drugi ma na sprzedaż kulawą klacz” — pomyślał Perrin.
Mężczyźni zaczęli rozmawiać. Perrin natężał słuch, ale we wszechobecnym odgłosie spadającej wody nie potrafił dosłyszeć niczego prócz niewyraźnego mamrotania. Grymasy, spojrzenia i gwałtowne ruchy, jakby zatrzymane w połowie uderzenia. Ci dwaj nie ufali sobie wzajem. Pomyślał, że w istocie mogą się nawet nienawidzić.
Spojrzał w górę, w poszukiwaniu kobiety, ale okazało się, że zniknęła. Kiedy ponownie zwrócił spojrzenie na dół, do dwu mężczyzn dołączył trzeci. I w jakiś sposób, skądś, Perrin niemalże poznał go w przebłysku zaćmionej pamięci. Przystojny mężczyzna noszący czarny aksamit i białą koronkę.
„Gospoda — pomyślał. — I jeszcze coś; co zdarzyło się wcześniej. Coś...”
Coś sprzed wielu lat, tak się przynajmniej zdawało. Wspomnienia jednak nie powróciły.
Pierwsi dwaj stali teraz ramię w ramię, tworząc niewygodne przymierze wywołane obecnością nowo przybyłego. Krzyczał na nich i potrząsał pięścią, a oni nerwowo przestępowali z nogi na nogę, starając się nie patrzeć mu w oczy. Jeśli nawet siebie wzajem nienawidzili, to tamtego bali się bardziej.
„Jego oczy — pomyślał Perrin. — Co jest dziwnego w tych oczach?”
Wysoki, ciemny mężczyzna zaczął sprzeczać się z tamtym, najpierw powoli, potem z rosnącą zapalczywością. Mężczyzna o białych włosach przyłączył się i nagle ich czasowe przymierze pękło. Wszyscy trzej krzyczeli naraz, każdy na zmianę na obu pozostałych. Nagle mężczyzna w czarnych aksamitach rozrzucił szeroko ramiona, jakby domagając się zakończenia kłótni. A rozszerzająca się kula ognia objęła ich i skryła w sobie, stając się stopniowo coraz większa i większa.
Perrin objął głowę ramionami, dopadł do kamiennej balustrady i skulił się tam, a wiatr szarpał nim i wydymał jego ubranie, wiatr gorący jak ogień. Wiatr, który był ogniem. Nawet mając zamknięte powieki, mógł widzieć przez nie płomień przewalający się falą przez wszystko, płomień przeszywający wszystko. Płomienista burza runęła na niego, mógł ją poczuć na swym ciele, jak pali i szarpie, pragnąc pochłonąć go i rozproszyć popioły. Zajęczał, usiłując wczepić się desperacko w siebie, wiedział jednocześnie, że to nie wystarczy.
I nagle, między jednym uderzeniem serca a drugim, wiatr ucichł. Nie było żadnego przejścia, w jednej chwili płomień walił się na niego, w następnej zapanował doskonały spokój. Echo spadającej wody stanowiło jedyny słyszalny dźwięk.
Powoli Perrin usiadł, obejrzał dokładnie swe ciało. Rzeczy, które miał na sobie były całe, bez najmniejszego śladu ognia, odsłonięta skóra nie naruszona. Tylko pamięć gorąca pozwalała mu uwierzyć, że wszystko zdarzyło się naprawdę. Wspomnienia te były jednak tylko wspomnieniami umysłu, ciało nie pamiętało nic.
Ostrożnie spojrzał przez balustradę. Z mostu, na którym stali mężczyźni, pozostało tylko po kilka stóp stopionych wsporników z każdej strony. Po nich nie było nawet śladu.
Włosy zjeżyły mu się na karku, obejrzał się za siebie. Na rampie znajdującej się nieco wyżej, po prawej stronie, stał kudłaty, szary wilk i patrzył na niego.
„Nie! — Poderwał się na równe nogi i rzucił do ucieczki. — To jest sen! Koszmar! Chcę się obudzić!”
Pobiegł. Plamy pojawiły się mu przed oczyma. Plamy zawirowały. Bzyczenie wypełniło jego uszy, potem ścichło, a wtedy migotanie przed oczyma również zniknęło.
Zadrżał z zimna i po raz pierwszy zrozumiał, bez najmniejszych wątpliwości, że to naprawdę jest sen. Niejasno był świadom jakichś mglistych wspomnień snów, które poprzedzały ten, ale co do tego był absolutnie pewien. Był już w tym miejscu, podczas wcześniejszych nocy, a jakby nie potrafił tego zrozumieć, wciąż traktował wszystko jako sen. Tym razem wiedza niczego nie zmieniała.
Otwartą przestrzeń, na której stanął, otaczały ogromne kolumny z wypolerowanego czerwonego kamienia, sklepiony sufit znajdował się pięćdziesiąt lub więcej stóp ponad jego głową. Nie byłby w stanie objąć tych kolumn ramionami, nawet gdyby miał do pomocy drugiego mężczyznę równie dużego jak on sam. Posadzka wyłożona była wielkimi płytami z jasnoszarego kamienia, mocno wytartymi przez niezliczone stopy wielu generacji.
A pośrodku, pod kopułą znajdowała się przyczyna, dla której wszyscy ci ludzie przychodzili do tej komnaty. Miecz, wiszący w powietrzu, rękojeścią w dół, na pozór nie zawieszony na niczym, w miejscu gdzie, wydawałoby się, każdy mógł po niego sięgnąć i ująć go. Obracał się powoli, jakby pochwycony tchnieniem powietrza. Z tym, że nie był to naprawdę miecz. Wyglądał, jakby go zrobiono ze szkła, czy raczej kryształu, ostrze, rękojeść i jelec żywiły się niejako mglistym światłem, rozsyłając je w postaci tysiąca błysków i lśnień.
Podszedł do niego i wyciągnął dłoń, tak jak to czynił tyle razy wcześniej. Dokładnie pamiętał, jak to się działo. Rękojeść wisiała dokładnie naprzeciw jego twarzy, w zasięgu ręki. W odległości stopy od lśniącego miecza jego dłoń odbiła się od pustego powietrza niczym od kamienia. Wiedział zresztą, że tak się stanie. Nacisnął mocniej, ale równie dobrze mógłby usiłować przewrócić mur. Miecz obrócił się i zalśnił iskrami światła, odległy jedynie o stopę, a jedocześnie równie niedosiężny, jakby znajdował się po drugiej stronie oceanu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Smok Odrodzony»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smok Odrodzony» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Smok Odrodzony» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.