— Można użyć tylko brutalnej siły. Mam kilka asów w rękawie. Możemy pozostać niewykrywalni, nawet kiedy otworzymy ogień.
— Nie będzie już miejsca dla zwiadowców. Wasz lżejszy pancerz będzie bezużyteczny. Pozostańcie pod wodą, dopóki nie rozpoczniemy ostrzału. Uruchomcie wtedy systemy grawitacyjne i przedostańcie się do budynków.
Wejdźcie kilka kondygnacji wzwyż i zajmijcie pozycje snajperskie. Otwórzcie wtedy ogień do Wszechwładców. Nie wierzę, żeby ich system naprowadzania wykrył źródło ostrzału w ferworze walki, ale dla pewności sam oddam pierwszy strzał. Aha — uśmiechnął się — żadnych granatów bez mojego rozkazu. — Niektórzy żołnierze zaśmiali się ponuro. — Mamy uwolnić Niemców, a nie pozabijać ich.
Pluton zanurzył się w spokojnej ciemnej wodzie, a kompensatory bezwładności pchały żołnierzy przez toń w stronę wylotu kanału.
W wodzie roiło się od rurkopławów żywiących się szczątkami przynoszonych przez morze roślin. Kiedy pompy przestały działać, przetwarzana woda wróciła w górę kanału i spowodowała rozwój tysięcy mikroskopijnych grzybów, które pokryły ściany. Kolonie rurkopławów, napędzane przez specjalne polipy, pospieszyły na miejsce, żeby uzyskać żywność z niespodziewanego przydziału. Woda wypełniła się masą podłużnych galaretowatych stworzeń, z których każde starało się wziąć udział w uczcie. Kiedy się odżywiały, poruszały wewnętrznymi organami, co przesyłało wysoką falę dźwiękową przez morze. Dźwięki tworzyły pieszczotliwy sopranowy szept.
Przez środek tunelu brnęła gromada mięsożernych robaków wieloszczetów. Kiedy pancerze ocierały się o galaretę, rurkopławy wydzielały wielobarwne światło i wydawały dźwięczny szept, tak że pluton zdawał się płynąć przez śpiewający ogień. Śmierć galaretowatych stworzeń, kiedy ginęły w paszczy robaka, stanowiła kontrapunkt tej symfonii.
Czyste piękno nie wzruszało w tej chwili żołnierzy plutonu. Wkroczyli w wąską cieśń między zwykłym życiem a walką i w tym wymagającym skupienia świecie nie było miejsca na zachwyt.
— Kiedy walczyliśmy po drodze tutaj — ciągnął Mike — dwa razy widziałem, jak Wszechwładcy rozdzielają się i uciekają. Chcę, żeby ci dranie zesrali się ze strachu, kiedy wyjdziemy z wody. Posleeni stracili właśnie pod budynkami setki tysięcy wojowników i Wszechwładców, i oczekuję, że nasz atak będzie kroplą, która przepełni pieprzony kielich.
— Będziemy się kamuflować przy użyciu holograficznego obrazu morskich fal, dopóki nie znajdziemy się na plaży. Kiedy już wszyscy wyjdziemy na ląd, włączę specjalny hologram, który zamaskuje nas na czas bitwy.
Pamiętajcie, żeby przez chwilę suszyć lufy, zanim otworzycie ogień. Wtedy damy im niezłego kopa w dupę. Jasne?
Skończył wydawać krótkie rozkazy operacyjne właśnie w chwili, gdy pluton dotarł do wylotu kanału.
Zewnętrzne światło przyćmiło błyski umierających rurkopławów, a niesiony przez wodę huk bitwy zagłuszył subtelny szept delikatnych istotek.
— Jasne, sir — potwierdzili chórem i popłynęli przez płytką toń równolegle do wybrzeża.
— Inżynierowie, zużyjemy tu cholernie dużo energii — ciągnął O’Neal. — Kiedy zabezpieczymy przyczółek, idźcie z zespołem Bravo z trzeciej drużyny do budynku i przedostańcie się do reaktora, żeby zaopatrzyć nas w energię.
Urwał i nacisnął przycisk.
— A tak, moi mili, wygląda cały pieprzony plan. Jesteście ze mną? — zapytał, podkreślając w ten sposób doniosłość tej chwili.
Chwycił karabin grawitacyjny, kiedy jego buty dotknęły szlamu. Miał nad głową tylko metr wody.
— Tak, sir!
Niezależnie od osobistych wątpliwości nie mogli powiedzieć nic innego. Duma i jedność zawsze pchały żołnierzy do działania.
— Więc co będziemy robić? — zapytał i zrobił pierwszy krok naprzód.
— Będziemy tańczyć, sir! — odpowiedzieli i ruszyli za nim.
— Z KIM BĘDZIEMY TAŃCZYĆ?
Hełm porucznika wyłonił się z wody i oczom Mike’a ukazał się obraz szokująco zaciekłej walki. Armaty czołgów sterczały z okien dolnych kondygnacji i odpowiadały z furią na wściekły ostrzał ze spodków Wszechwładców, a między posleeńskimi wojownikami i grenadierami w szarych uniformach wrzała zacięta walka.
Cienka wstęga plaży była zasłana stosami trupów grenadierów i Posleenów, którzy nawet po śmierci wyglądali tak, jakby ścierali się ze sobą, a mieszająca się w kałużach krew spływała do oczyszczających wód morza. Salwa granatów utworzyła w masie Posleenów wyrwę, przez którą ponad stertami ciał poszybowały kolejne granaty.
Trafiony pociskiem czołg wyrzucił w powietrze wieżę, a grudy plazmy spenetrowały złom w poszukiwaniu załogi.
Płomienie białego ognia spaliły na popiół zgrupowanych grenadierów i Posleenów.
— Z DIABŁEM! — wrzasnęli żołnierze i jednocześnie strząsnęli wodę z karabinów grawitacyjnych.
Błysk eksplozji od pocisku Wszechwładcy rozświetlił linię starcia pierwszych szeregów Posleenów i grenadierów, a żółta i czerwona ciecz trysnęła w górę w krwawej fontannie. Ostrzał ze spodka Wszechwładcy gwałtownie uciszył niemiecki snajper.
— BĘDZIE PROWADZIŁ DIABEŁ CZY MY? — krzyknął Mike, kiedy osuszył lufę i przygotował granatniki.
— MY BĘDZIEMY PROWADZIĆ! — krzyknęli, a lufy jednocześnie uniosły się w górę.
Broń przesuwała się lekko, kiedy żołnierze celowali w Posleenów. Z samego środka pola bitwy poderwał się spodek Wszechwładcy, poszybował ponad wrzawą walki i zanurkował w stronę samotnego grenadiera, który miał już tylko nóż. Mike i inni żołnierze, którzy biegli w tę stronę, skierowali broń na posleeński spodek.
— Michelle, uruchom program Tiamat.
Pancerz dowódczy uniósł się w górę, pchany przez system antygrawitacyjny, a wskaźnik poziomu energii opadał jak wodospad. Powietrze przed żołnierzami zawirowało na chwilę i zaraz się uspokoiło.
— PLUTON, OTWORZYĆ OGIEŃ!
Prowincja Andata, Diess IV
10:04 czasu uniwersalnego Greenwich, 19 maja 2002
Tulo’stenaloor, Wielki Mistrz Zakonu Bitewnego Sten Po’oslena’ar, uważał się za znawcę sztuk wojennych.
Zgłębił wszystkie trzy dyscypliny dostępne w jego randze. Nie ogarniał go szał bitewny te’aalan, który na jego oczach wyniszczał jego współziomków. Ale nigdy w czasie nauki, w bitwach tej kampanii ani też w innych podbojach nie spotkał się z taką zaciętością, jaką odznaczały się demony w szarych szatach, z którymi ścierało się teraz jego oolt’ondai. Choć w ferworze walki mury spływały nienawistną czerwoną krwią wrogów, oni wciąż dawali odpór mocy Sten Po’oslena’ar.
— Tele’stenie — zawołał przez komunikator — zabierz swoich oolt na lewe skrzydło, wesprzyj Alllllntta i przygotuj się do przejęcia jego oolt’os.
— Jak sobie życzysz — odezwał się komunikator.
Siedzący obok eson’antai dyszał z wysiłku. Opuścił swój tenar, żeby wesprzeć innego kessentai, ranionego przez przeklęte młóciwa. Taki altruizm był wśród Po’oslena’ar rzadki, prawie niespotykany. Możliwe, że nawet niemoralny. Młody kessentai wdrapał się z powrotem na swój tenar.
— Sądzisz, że zawiedzie na ścieżce?
— To pewne jak wschód słońca — powiedział Tulo’stenaloor.
Podniósł wzrok na nienawistne zielone słońce obmierzłego świata. Powinien był zostać na spowitej chmurami Atthanaleen. Pewnie była na najlepszej drodze do ordonath, ale przynajmniej padało! I nie było tam tych parszywych szarych młóciw!
Читать дальше