Po chwili usłyszał sygnał karetki pogotowia. Zawodzenie syreny z ulicy. Wielkie zamieszanie. Ludzie wchodzą i wychodzą. Przykrywają go kocem, zdejmują krawat, rozluźniają kołnierzyk.
— Już lepiej — mówi pan Tagomi. Leży wygodnie, nie próbując się ruszać. Kariera skończona, tak czy owak, myśli. Niemiecki konsul niewątpliwie awansuje. Złoży skargę na niegrzeczne zachowanie. Ma powód, chyba. W każdym razie praca wykonana. To, co mogłem, moja część. Reszta należy do Tokio i frakcji w Niemczech. Walka nie na moją skalę.
A ja myślałem, że chodzi o plastyki. Poważny dostawca form wtryskowych. Wyrocznia zgadła i zasygnalizowała, ale…
— Zdjąć mu koszulę! — rozkazał jakiś głos. Zapewne miejscowy lekarz. Wielce autorytatywny ton; pan Tagomi uśmiechnął się. Ton jest ważny.
A może to właśnie jest odpowiedź? — zastanowił się pan Tagomi. Tajemnica organizmu, jego własna mądrość. Czas odejść. Albo częściowo się wycofać. Decyzja, której muszę się podporządkować.
Co powiedziała wyrocznia ostatnim razem? Na jego pytanie w biurze o tych dwóch, umierającego i zabitego? Sześćdziesiąt jeden. Wewnętrzna Prawda. Świnie i ryby są najmniej inteligentne ze wszystkich stworzeń; trudno je przekonać. To ja. Księga miała na myśli mnie. Nigdy do końca nie zrozumiem; taka jest natura tych stworzeń. A może Wewnętrzna Prawda to jest to, co teraz dzieje się ze mną?
Poczekam. Zobaczę. Co jest prawdą.
Może i to, i to.
Tego wieczoru, zaraz po posiłku, funkcjonariusz policji wszedł do celi Franka Frinka i kazał mu odebrać rzeczy z depozytu.
Za chwilę Frank znalazł się przed budynkiem policji na Kearny Street wśród tłumu przechodniów, trąbiących autobusów, samochodów i pokrzykujących rikszarzy. Powietrze było chłodne. Przed każdym budynkiem ścieliły się długie cienie. Frank Frink stał przez chwilę, a potem automatycznie dołączył do gromady ludzi przechodzących na drugą stronę jezdni.
Aresztowali mnie bez powodu, myślał. Bez żadnego celu. A potem w ten sam sposób mnie puszczają.
Nic mu nie powiedzieli, po prostu oddali mu worek z odzieżą, portfel, zegarek, okulary, kilka osobistych drobiazgów i zajęli się następną sprawą, starym pijakiem przyprowadzonym z ulicy.
Cud, myślał. Że mnie puścili. Jakaś pomyłka. Według wszelkich zasad powinienem znajdować się w samolocie lecącym do Niemiec, w celu eksterminacji.
Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Ani w aresztowanie, ani teraz w to. Nierzeczywiste. Szedł, mijając zamknięte sklepy, depcząc po śmieciach niesionych wiatrem.
Nowe życie, pomyślał. Jak powtórne narodziny.
Komu mam dziękować? Modlić się może?
Modlić się do kogo?
Chciałbym móc to zrozumieć, mówił sam do siebie, idąc zatłoczonym wieczornym chodnikiem, wśród neonów i hałasu bijącego z otwartych drzwi barów na Grant Avenue. Chcę to pojąć. Muszę.
Ale wiedział, że nigdy nie pojmie.
Po prostu ciesz się, myślał. I rób swoje.
A jakaś część umysłu podpowiedziała: I wracaj do Eda. Musisz znaleźć drogę do warsztatu w piwnicy. Wrócić do tego, co mi przerwano, robić biżuterię, pracować rękami. Pracować i nie myśleć, nie podnosić głowy i nie próbować rozumieć. Musisz być zajęty. Musisz robić biżuterię.
Przecznica za przecznicą śpieszył przez miasto w zapadającym mroku, chcąc jak najszybciej wrócić do swego stałego, zrozumiałego miejsca.
Kiedy tam dotarł, zastał Eda McCarthy’ego zajadającego przy warsztacie kolację. Dwie kanapki, termos z herbatą, banan, kilka ciasteczek. Frank Frink zdyszany stanął w drzwiach.
Ed usłyszał go i odwrócił głowę.
— Myślałem, że już nie żyjesz — powiedział, przełknął i odgryzł następny kęs.
Ed miał przy warsztacie mały elektryczny piecyk. Frank podszedł do niego i przykucnął, ogrzewając dłonie.
— Dobrze, że wróciłeś — powiedział Ed. Walnął Franka dwa razy po plecach i zajął się znowu swoją kanapką. Nie powiedział nic więcej, jedynymi dźwiękami był szum piecyka i odgłos żucia.
Powiesiwszy marynarkę na oparciu krzesła, Frank wybrał garść nie dokończonych srebrnych elementów i przeniósł je na warsztat. Założył na polerkę wojłokową tarczę, włożył maskę chroniącą oczy, włączył silnik, a potem usiadł na stołku i zaczął oczyszczać elementy biżuterii z czarnej łuski.
Kapitan Rudolf Wegener, obecnie podróżujący pod nazwiskiem Conrada Goltza, hurtowo handlującego lekami, wyglądał przez okienko rakiety Lufthansy ME9-E. Już Europa. Jak szybko, myślał. Za siedem minut wylądujemy na Tempelhofer Feld.
Ciekawe, czy coś osiągnąłem, myślał obserwując zbliżającą się ziemię. Teraz wszystko jest w rękach generała Tedeki. Co mu się uda zdziałać w Tokio? W każdym razie przekazaliśmy im informację. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy.
Ale, myślał, nie ma powodu do optymizmu. Może Japończycy nie są w stanie wywrzeć żadnego wpływu na wewnętrzną politykę Niemiec. Rząd Goebbelsa jest u władzy i jeżeli się utrzyma, to po okresie konsolidacji wróci zapewne do planu Dmuchawiec. I kolejna wielka połać planety zostanie zniszczona wraz z ludnością w imię szalonej, fanatycznej idei.
A jeżeli w końcu naziści zniszczą ją całą? Pozostawią tylko martwy popiół? Mając bombę wodorową mogliby to zrobić. I niewątpliwie zrobiliby; ich myślenie zawsze ciążyło w stronę Gotterdammerung. Mogą nawet tego pragnąć, dążyć aktywnie do ostatecznej zagłady wszystkiego.
Co pozostanie po tym trzecim światowym szaleństwie? Czy będzie to koniec wszelkiego życia, wszędzie? Kiedy nasza planeta stanie się planetą martwą, zamordowana przez nas samych?
Nie mógł w to uwierzyć. Nawet jeżeli wszelkie życie na naszej planecie ulegnie zagładzie, musi istnieć jakieś inne życie, o którym nic nie wiemy. To niemożliwe, żeby nasz świat był jedynym; muszą istnieć inne, niewidoczne dla nas światy w jakichś innych miejscach lub wymiarach, których nasze zmysły nie odbierają.
Mimo że nie potrafię tego udowodnić, mimo że to nie jest logiczne, ja w to wierzę, pomyślał.
— Meine Damen und Herrn. Achtung, bitte — odezwał się głośnik.
Zbliżamy się do lądowania, stwierdził kapitan Wegener. Prawie na pewno czeka na mnie Sicherheitsdienst. Pytanie, jaka to będzie frakcja policji? Ludzie Goebbelsa czy Heydricha? Zakładając, że SS-General Heydrich jeszcze żyje. Podczas gdy ja znajdowałem się na pokładzie tej rakiety, mógł zostać wytropiony i zastrzelony. W państwach totalitarnych wydarzenia biegną szybko w okresach przekazywania władzy. W nazistowskich Niemczech istniały wystrzępione spisy nazwisk, nad którymi zastanawiano się od dawna…
W kilka minut później, kiedy rakieta pasażerska wylądowała, był już na nogach i z płaszczem przerzuconym przez ramię zmierzał do wyjścia. Za nim i przed nim niecierpliwi pasażerowie. Tym razem nie ma Lotzego, młodego nazistowskiego artysty, który by mnie zadręczał swoimi kretyńskimi poglądami.
Umundurowany pracownik linii lotniczej, wystrojony, zauważył Wegener, jak sam marszałek Rzeszy, sprowadzał ich pojedynczo po trapie na płytę lotniska, gdzie stała grupka czarnych koszul. Po mnie? Wegener zaczął powoli schodzić. Tam, nieco dalej, czekają mężczyźni i kobiety, machają, nawołują… są nawet dzieci.
Jeden z czarnych koszul, blondyn z płaską twarzą i nieruchomym spojrzeniem, w mundurze z oznakami Waffen-SS, podszedł po wojskowemu do Wegenera, strzelił obcasami i zasalutował.
— Ich bitte mich zu entschuldigen. Sind Sie nicht Kapitan Rudolf Wegener, von der Abwehr?
Читать дальше