• Пожаловаться

Harry Harrison: Na zachód od Edenu

Здесь есть возможность читать онлайн «Harry Harrison: Na zachód od Edenu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. Город: Gdańsk, год выпуска: 1992, ISBN: 83-85432-91-4, издательство: Phantom Press, категория: Альтернативная история / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

libcat.ru: книга без обложки

Na zachód od Edenu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Na zachód od Edenu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Epoka lodowcowa. Zmieniający się gwałtownie klimat zmusza ludzi i dinozaury do migracji. Gatunki, które do tej pory nie wiedziały o swoim istnieniu, stają nagle oko w oko. I zaczynają krwawą wojnę... Porwany w dzieciństwie Kerrick dorasta wśród gadów, powoli zapominając o swoim pochodzeniu. Ale nadchodzi dzień, gdy uświadamia sobie, że jest człowiekiem. I musi wrócić wśród ludzi — łowców dinozaurów...

Harry Harrison: другие книги автора


Кто написал Na zachód od Edenu? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Na zachód od Edenu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Na zachód od Edenu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zaczęły się od zim, nie kończących się, srogich zim. Dwukrotnie już coraz dłuższe dni, coraz jaśniejsze słońce zapowiadały wiosnę, która jednak nie następowała. Głębokie śniegi nie topniały, lód na strumieniach pozostawał gruby. Potem nadchodził głód. Sarny i jelenie przenosiły się na południe, porzucały znane sobie doliny i górskie hale, trzymane teraz mocno w bezlitosnym uścisku zimy. Amahast wiódł ludzi swego sammadu w ślad za zwierzętami; zeszli z gór na rozciągające się u ich stóp równiny. Musieli to zrobić, by nie umrzeć z głodu. Łowy nie były jednak udane, bo okrutna zima przetrzebiła stada. Ciężkie dni przeżywały i inne sammady. Polowały tam nie tylko te, z którymi łączyli się przez małżeństwa, ale i inne, których nigdy przedtem nie spotkali. Ich mężczyźni dziwnie mówili marbakiem albo wcale nim nie mówili, z gniewem wystawiali włócznie. Ale wszystkie sammady należały do Tanu, a Tanu nigdy ze sobą nie walczyli. Nigdy jeszcze tak się nie zdarzyło. Teraz jednak do tego doszło i na ostrych, kamiennych grotach włóczni pojawiła się krew Tanu. Amahast martwił się tym równie mocno, co nie kończącymi się zimami. Włócznia potrzebna była, by polować, nóż, by obdzierać ze skóry, ogień, by gotować. Tak było zawsze. Tanu nie zabijają Tanu. Żeby samemu nie popełnić tej zbrodni, wyprowadził swój sammad ze wzgórz.

Maszerowali dzień za dniem w stronę wstającego słońca, nie zatrzymując się, nim nie doszli do słonych wód wielkiego morza. Wiedział, że drogę na północ mają zamkniętą, bo lód dochodził tam do brzegu oceanu. Mogli tam żyć tylko Paramutanie, ludzie skórzanych łodzi. Droga na południe stała otworem, lecz tam, w puszczach i dżunglach, których nigdy nie nawiedzał śnieg, żyły murgu. A gdzie one, tam śmierć.

Pozostawało więc jedynie falujące morze. Jego sammad od dawna znał sztukę budowy drewnianych łodzi, z których latem łowiono ryby. Nigdy jednak nie wypływali tak daleko, by stracić z oczu ziemię i obozowiska na plaży. Tego lata musieli. Suszonych kałamarnic nie starczy na zimę. Gdyby łowy okazały się równie nieudane, jak poprzedniej zimy, to żadne z nich nie dożyje wiosny. Południe, pozostawało tylko południe, i dlatego wyruszyli. Polowali wzdłuż wybrzeża i na wysepkach, stale w strachu przed murgu.

Obudzili się już pozostali. Słońce stało nad horyzontem i z głębi dżungli dobiegały pierwsze krzyki zwierząt. Czas wypływać na morze.

Amahast kiwnął głową z powagą, gdy Kerrick przyniósł mu skórzaną torbę z ekkotazem, potem wygarnął garść zbitej masy pokruszonych żołędzi i suszonych jagód. Wyciągnął drugą rękę i rozczochrał gęstą strzechę włosów na głowie syna. Jego pierworodny. Wkrótce stanie się mężczyzną i otrzyma męskie imię. Na razie jednak jest jeszcze dzieckiem, choć silnym i wysokim. Jego skóra, zwykle blada, była teraz opalona na złoto, tak jak wszystkich uczestników wyprawy. Jedynym strojem była związana w pasie sarnia skóra. Na skórzanym rzemyku zwisała mu z szyi miniatura noża z gwiezdnego metalu, noszonego przez Amahasta. Noża nie tak ostrego jak kamienny, ale cenionego z powodu rzadkości. Te dwa noże, duży i mały, były jedynymi przedmiotami z gwiezdnego metalu, jakie posiadał sammad. Kerrick uśmiechnął się do ojca. Miał osiem lat i po raz pierwszy polował z mężczyznami. Nigdy jeszcze w jego życiu nie zdarzyło się coś równie ważnego.

— Wypiłeś swoją porcję? — spytał Amahast. Kerrick przytaknął. Wiedział, że aż do zmroku nie dostanie już wody. Była to jedna z ważnych rzeczy, jakich łowca musi się nauczyć. Gdy przebywał z kobietami i dziećmi, pił, kiedy tylko czuł pragnienie, a kiedy zgłodniał, skubał jagody lub jadł świeże korzonki, które właśnie kopali. Nic więcej. Teraz jest z łowcami, robi to co oni, wędruje bez jedzenia i picia od przedświtu do zapadnięcia zmroku. Z dumą ujął swą małą włócznię. Udało mu się nie uciec z przerażenia, gdy coś ciężkiego zaczęło hałasować w dżungli za nimi.

— Zepchnijcie łódź — rozkazał Amahast.

Nie musiał poganiać ludzi; odgłosy murgu stawały się coraz głośniejsze i straszliwsze. Niewiele mieli do załadowania, tylko swe włócznie, łuki i kołczany ze strzałami, sarnie skóry i torby ekkotazu. Po zepchnięciu łodzi na wodę ogromny Hastila i Ogatyr przytrzymali ją na chwilę, gdy wsiadał chłopiec, trzymający ostrożnie wielką muszlę z żarzącymi się resztkami ogniska.

Z tyłu, na plaży, Diken próbował wstać i dołączyć do pozostałych, ale zabrakło mu sił. Pobladł z wysiłku, na twarz wystąpiły grube krople potu. Amahast podszedł, ukląkł przy nim i rogiem posłania, na którym leżał ranny, wytarł mu twarz.

— Odpocznij. Zaniesiemy cię do łodzi.

— Dziś nie, skoro nie mogę wejść sam — wychrypiał Diken, z trudem łapiąc powietrze. — Zaczekam tu na wasz powrót. Lepiej dla mnie.

Z jego lewą ręką było bardzo źle. Miał obie pogryzione i wydarte dwa palce, wynik nocnej napaści na ich obóz wielkiego zwierza z dżungli. Ledwo widoczną bestię poranili włóczniami i odegnali w ciemność. Rana Dikena początkowo nie wyglądała tak brzydko, łowcy przeżywali z gorszymi. Zrobili dla niego wszystko, co mogli. Przemyli ranę w morskiej wodzie, póki krew nie spłynęła swobodnie, potem Ogatyr położył na niej okład z mchu benseel, zebranego na moczarach wysoko w górach. Ale tym razem to nie wystarczyło. Ciało rozpaliło się, potem zsiniało, a wreszcie cała ręka Dikena sczerniała; rana strasznie śmierdziała. Wkrótce umrze. Amahast przeniósł wzrok z opuchniętej ręki na tkwiącą w tyle zieloną ścianę dżungli.

— Gdy nadejdą zwierzęta, nie zdążą zjeść mego tharmu — powiedział Diken, podążając oczyma za wzrokiem Amahasta. Otworzył na chwilę zaciśniętą w pięść prawą dłoń. Skrywał w niej kamienny odprysk, przypominający ostry wiór, używany do obdzierania i ćwiartowania zwierzyny. Dość ostry, by przeciąć żyły człowieka.

Amahast powoli wstał i starł piasek z nagich kolan.

— Będę cię szukał w niebie — szepnął tak cicho pozbawionym uczuć głosem, że słyszał go tylko umierający.

— Zawsze byłeś mi bratem — powiedział Diken. Po odejściu Amahasta odwrócił twarz i zamknął oczy, by nie widzieć, jak pozostali odpływają i żegnają go może jakimiś znakami.

Gdy Amahast dotarł do łodzi, ta kołysała się już lekko na niewielkich falach. Była dobrym, mocnym czółnem wyciosanym z wypalonego pnia wielkiego cedru. Kerrick rozdmuchiwał ogień tlący się na leżących na dziobie kamieniach. Po dołożeniu drewno zaczęło trzaskać i buchnął płomień. Mężczyźni wpuścili już wiosła w dulki, byli gotowi do wypłynięcia. Amahast usiadł na burcie i umieścił wiosło sterowe. Widział, jak wzrok pozostałych spoczął na pozostawionym na plaży łowcy, choć nikt się nie odezwał. Tak powinno być. Łowcy nie okazują bólu ani litości. Każdy człowiek ma prawo wyboru chwili, w której uwolni swój tharm, by wzniósł się do ermanu, nocnego nieba. Przywita go tam władający nim Ojciec-Niebo i tharm łowcy przyłączy się do innych tharmów wśród gwiazd. Każdy łowca ma do tego prawo i nikt nie powinien o tym rozmawiać ani się temu przeciwstawiać. Nawet Kerrick wiedział o tym i milczał jak inni.

— Ruszać! — rozkazał Amahast — Do wyspy!

Niska, pokryta trawą wyspa leżała blisko brzegu i osłaniała plażę przed potęgą fal oceanu. Dalej, na południe, wznosiła się ponad słony przybój morza, co umożliwiało rozrost drzew. Trawa i las obiecywały udane łowy. Jeśli nie ma tam murgu.

— Patrzcie, w wodzie! — zawołał Kerrick, wskazując na morze. Przepływała pod nimi, wlokąc macki, ogromna ławica hardaltów. Bezkostnych, chronionych muszlami ciał nie sposób było policzyć. Ujętą za koniec włócznię Hastila skierował w morze. Był ogromny, wyższy nawet od Amahasta, lecz mimo to bardzo szybki. Odczekał chwilę i pchnął włócznię w wodę, zanurzając rękę. Potem ją dźwignął. Grot uderzył celnie, prosto w miękkie ciało pod muszlą. Wyciągnięty z wody hardalt wylądował na dnie łodzi, macki wiły się słabo, czarny atrament ciekł z przekłutego pęcherza. Wszystkich to rozśmieszyło. Hastila nosił trafne imię, włócznia-w-ręce. Włócznia, która nie chybia.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Na zachód od Edenu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Na zachód od Edenu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Harry Harrison
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Harry Harrison
Sandemo Margit: Sol Z Ludzi Lodu
Sol Z Ludzi Lodu
Sandemo Margit
Margit Sandemo: Fatalny Dzień
Fatalny Dzień
Margit Sandemo
Harry Harrison: Planeta Śmierci 1
Planeta Śmierci 1
Harry Harrison
Отзывы о книге «Na zachód od Edenu»

Обсуждение, отзывы о книге «Na zachód od Edenu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.