— Przypatrz się dobrze. Jeśli Bóg pozwoli, wkrótce będzie to twój nowy dom.
Kapitan dawy podpłynął do brzegu na odległość powiewu bryzy. Miejskie nabrzeże było w całości zajęte przez zacumowane lodzie przyjezdnych. Po krótkiej dyskusji z Zeykiem, właściciel dawy zakotwiczył przy plaży, na południe od nabrzeża. Zeyk i jego ludzie podwinęli szaty i przez wolną burtę weszli do wody. Następnie poprowadzili związanych niewolników na ląd. Zielona woda była ciepła jak krew.
Bold zauważył kilku Chińczyków, ubranych w charakterystyczne płaszcze z czerwonego filcu, które nosili pomimo gorącego klimatu. Przechadzali się po targu, brali do rąk eksponowane towary i dobijali targu, poprzez tłumacza, który, jak się okazało był dobrym znajomym Zeyka. Zeyk podszedł do niego, przywitał się wylewnie i poprosił o możliwość bezpośredniego handlu z chińskimi gośćmi. Tłumacz przedstawił Zeyka Chińczykom, którzy na pierwszy rzut oka wydawali się przyjaźni. Jednak oni uprzejmość mieli w zwyczaju. Bold czuł, że drży — może z gorąca, może z głodu, a może na widok Chińczyków — tyle lat ich nie widział, błąkając się po drugiej stronie świata, a oni, jak widać, trzymają się mocno i nadal robią interesy.
Zeyk i jego pomocnik przeprowadzili niewolników przez targ, mieniący się bogactwem kolorów, dźwięków i zapachów, pełnym ludzi czarnych jak smoła, którym oczy i zęby błyskały bielą na tle ciemnej skóry, kiedy sprzedawali dobra i targowali się z uśmiechem. Bold szedł za resztą i rozglądał się dokoła.
Kopce kolorowych owoców,
Ryż, kawa, suszone ryby i kałamarnice,
Rzędy beli bawełny białej i farbowanej,
W pasy i niebieskie grochy,
Bele chińskiego jedwabiu, stosy mekkańskich dywanów,
Brązowe orzechy, miedziane misy,
Pełne klejnotów
I okrągłych kulek słodko pachnącego opium.
Perły, miedź, krwawnik, żywe srebro.
Sztylety i miecze, turbany, szale, chusty.
Kość słoniowa i róg nosorożca.
Żółte drewno sandałowe i ambra,
Formy odlewnicze, monety srebrne i złote,
Białe i czerwone tkaniny, porcelana.
Targ niewolników zajmował osobną przestrzeń tuż obok głównego placu i urządzony byt na planie kwadratu. Pośrodku znajdował się podest aukcyjny, wyglądem zbliżony do pustego siedziska lamy.
Okoliczni kupcy zgromadzili się po jednej stronie placu w oczekiwaniu na handel. Nie przypominało to prawdziwej aukcji. Najwięcej było Arabów, ubranych najczęściej w niebieskie szaty i czerwone, skórzane buty. Za targowiskiem, naprzeciwko cztero — i pięciopiętrowych budynków, wznosił się meczet i minaret. Panował tu nieopisany zgiełk. Zeyk przyjrzał się uważnie całej scenie, potrząsnął głową i rzeki:
— Poczekamy na prywatną audiencję.
Nakarmił niewolników jęczmiennymi ciastkami i zaprowadził ich do jednego z dużych budynków przy meczecie. Po chwili zjawiło się kilku Chińczyków z tłumaczem i wszyscy razem weszli na wewnętrzny, ocieniony dziedziniec, na którym stała fontanna, obrośnięta szerokolistną roślinnością. Sala otwierająca się na dziedziniec miała na wszystkich ścianach wysokie regały, na których stały przeróżne misy i figurki — wszystko starannie poukładane. Bold rozpoznał wśród tych przedmiotów ceramikę z Samarkandy i miniaturowe, kolorowe figurki z Persji oraz malowane na niebiesko misy z chińskiej porcelany i liście ze złota i z miedzi.
— Robi wrażenie — stwierdził Zeyk.
Przeszli do interesów. Chińscy służący skontrolowali wszystkich niewolników Zeyka, rozmawiali też z tłumaczem. Zeyk dogadał się w końcu na osobności z jednym z mężczyzn, któremu nieustannie przytakiwał. Bold zauważył, że jego właściciel zalewał się potem, choć w budynku było całkiem chłodno. Bardash i reszta niewolników zostali sprzedani hurtem.
Jeden z Chińczyków przechadzał się wzdłuż szeregu niewolników. Jego wzrok spoczął na Boldzie:
— Jak się tu dostałeś? — zapytał po chińsku. Bold zapowietrzył się, pomachał ręką na zachód i wykrztusił z siebie:
— Byłem handlarzem — jego chiński brzmiał topornie, odzwyczaił się od tego języka. — Porwali mnie ludzie Złotej Ordy. Najpierw zabrali mnie do Anatolii, później do Aleksandrii, aż w końcu wylądowałem tutaj.
Chińczyk pokiwał głową i poszedł dalej. Niedługo potem, chińscy marynarze w spodniach i krótkich podkoszulkach zaprowadzili wszystkich z powrotem na nabrzeże. Zebrało się tam w sumie kilka różnych grup niewolników. Wszystkich rozebrano i spłukano wodą. Dano im nowe koszule z surowej bawełny i zaprowadzono do łodzi, którą dopłynęli do ogromnej burty jednego z gigantycznych dziewięciomasz-towców. Wspinając się po drabinie za czarnym, wychudzonym chłopcem, Bold naliczył czterdzieści jeden stopni w górę wysokiej, drewnianej ściany statku. Zabrano ich pod główny pokład do luku w okolicach rufy.
Po posępnych wydarzeniach ukazuje się skrawek Buddy. Chińska flota skarbów błaga Tianfei o ciszę.
Okręt był tak wielki, że nie kołysał się na falach. Przypominał pływającą wyspę. Niski luk, w którym trzymano niewolników, miał szerokość pokładu. Poprzez okratowane okienka na obu ścianach wpadało do środka świeże powietrze i mdławe światło. Pod jednym z okienek znajdowała się dziura wystająca poza krawędź burty, służąca za wychodek. Wychudły, młody Murzynek długo patrzył w dół, szacując możliwość ucieczki. Mówił po arabsku lepiej niż Bold, choć dla niego również nie był to język ojczysty. Miał jakiś dziwny, gardłowy akcent, którego Bold nigdy wcześniej nie słyszał.
— Thhhrrraktują nas tu jak ściehhhrrrwo!
Pochodził ze wzgórz na południe od Sahary, opowiadał, patrząc w dół przez dziurę. Wetknął w nią jedną nogę, potem drugą, lecz nie było szans, żeby się przecisnął.
Zachrzęścił zamek w drzwiach, chłopiec wyciągnął obie nogi i odskoczył od wychodka jak spłoszone zwierzę. Do środka weszło trzech mężczyzn, którzy kazali wszystkim ustawić się w rzędzie. To pewnie bosman i jego pomocnicy — pomyślał Bold — przyszli sprawdzić ładunek. Jeden z nich długo i uważnie przyglądał się czarnemu chłopcu, następnie skinął głową w stronę pozostałych, którzy postawili na ziemi dwie drewniane miski ryżu oraz bambusową tubę z wodą, po czym wyszli.
Kolejne dwa dni wyglądały tak samo. Kyu, bo tak miał na imię czarny chłopiec, cały czas gapił się przez dziurę wychodka — może na wodę, a może na nic konkretnego. Trzeciego dnia wyprowadzono ich na zewnątrz do pomocy przy załadunku. Dzięki linom i bloczkom osadzonym na długich masztach wciągali na pokład wielkie paki, a później opuszczali towary do ładowni pod pokładem. Ludzie uczestniczący w załadunku słuchali rozkazów kierownika warty, którym najczęściej był barczysty Han o twarzy jak księżyc w pełni. Bold dowiedział się, że ładownia okrętu poprzedzielana jest ścianami na dziewięć osobnych komór, z których każda była kilka razy większa niż największa dawa żeglująca po Morzu Czerwonym. Niewolnicy, którzy pływali już na tych okrętach, mówili, że owa specyficzna konstrukcja czyni te ogromne statki niezatapialnymi. Jeśli jedno z pomieszczeń przeciekalo, można było je opróżnić i naprawić, lub nawet całkowicie zalać, gdyż pozostałe przestrzenie z łatwością unosiły cały statek na powierzchni. To tak, jakby pływać na dziewięciu powiązanych ze sobą dawach.
Pewnego ranka pokład nad ich głowami zadrżał od stukotu marynarskich stóp. Poczuli, jak dwie kamienne kotwice podnoszą się i jak setki rąk wciągają na maszty i rozwieszają na poprzecznicach wielkie żagle — po jednym na każdy maszt. Statek pochylił się lekko na jedną stronę i rozpoczął miękką i czujną kołysankę na falach.
Читать дальше