— Mamo! Czy ojciec wróci?
Nie odpowiedziała, tylko w zamyśleniu głaskała nadal głowę syna.
— Mamo, czy ojca wypuszczą?
— Chyba tak.
— A dlaczego go zabrali?
— Widzisz… Ojciec chciał, żeby nam było lepiej. Nam, to znaczy wszystkim takim jak my — dodała. — A może nawet czarnym z dołu… Ojciec wie, co i jak robić, żeby było lepiej. Ojciec dużo wie. I dlatego ludzie przychodzą do niego, a on im radzi, jak mają robić, aby było im lepiej, kiedy można coś zrobić przez sąd, a kiedy trzeba przerwać pracę albo jeszcze inaczej… To się nie podoba „sprawiedliwcom”.
— I dlatego aresztowali ojca? Czy mają prawo?
— Prawa nie mają, ale jak chcą, to aresztują. Zawsze się zresztą jakieś wygodne dla nich prawo znajdzie. Obawiam się jednak, że dziś stało się coś poważnego, bo nie tylko ojca, ale innych też zamknęli. Podobno zamknęli również Bera, tylko że im uciekł.
Zamyśliła się.
— Pewnie znów ojciec straci robotę — powiedziała na wpół do siebie i poczęła zbierać z podłogi rozrzucone papiery.
Teraz Tomowi przypomniały się klucze.
W kącie pokoju leżała wywrócona skrzynka.
Niezliczone rupiecie — blaszki, śrubki, kółka, druciki, nity i stare klucze leżały rozsypane na podłodze.
Chłopiec nachylił się i z niepokojem rozgarniał swoje drobiazgi szukając pęku kluczy.
Z ulgą odetchnął, gdy zobaczył je leżące opodal skrzynki.
Wsunął klucze do kieszeni i poszedł do kuchenki, gdzie w szafce w ścianie znajdowały się prowianty. Odkrajał kilka kromek chleba i posmarował smalcem. Owinąwszy chleb w serwetkę już miał wsunąć paczkę za bluzę, gdy usłyszał za sobą głos matki:
— Po co to robisz, synku?
— Muszę wyjść, mamo — odpowiedział cicho.
Przeczuwała coś widocznie, bo już niemal bez zdziwienia, tylko z jakimś smutkiem w głosie, zapytała:
— Dlaczego tyle chleba bierzesz?
— Nie pytaj, mamo, ojciec kazał…
— A mówiłeś, że nie wiesz, dlaczego ojca aresztowali — wyszeptała z wyrzutem.
— Naprawdę nie wiedziałem — odparł patrząc w oczy matki. Na krótką chwilę zapanowało milczenie. Przerwała je matka:
— Idź już. Mogą tu przyjść jeszcze raz. Idź lepiej.
Niemal gwałtownie odsunęła drzwi prowadzące na korytarz i zawołała głośno:
— Tylko nie zgub pieniędzy i nie wylej mleka! Butelkę zostawiłam u Grotha w sklepie! Spojrzał na matkę zdziwiony. Uśmiechnęła się ao niego przez łzy. Teraz dopiero zrozumiał, że chciała w ten sposób uzasadnić jego wyjście, jeśliby ktoś podsłuchiwał.
„A jeżeli przyjdzie policja i nie zastanie mnie w domu? — pomyślał. — Co wtedy będzie?”
Przed oczyma stanęła mu okrągła twarz inspektora wykrzywiona złością.
„A niech mnie szuka, gdzie chce! Najważniejsze, to dotrzeć do Bera, tak jak kazał ojciec”. Uczuł, że to postanowienie sprawia mu wyraźną ulgę. Nic nie byłoby dla niego bardziej przykre, jak oczekiwanie w domu na ewentualną wizytę policji.
Wyszedł na korytarz i rozejrzał się na wszystkie strony.
Nikogo nie było.
Szybko doszedł do zakrętu i nie oglądając się za siebie nacisnął guzik u wejścia do windy.
„18, 57, 6, A, 23” — powtarzał w myślach zjeżdżając w dół na 20 poziom, do dzielnicy handlowej.
Pokręcił się kilkanaście minut wśród tłumu zalegającego targowisko, po czym przeszedł do bogatszej części dzielnicy. Przyglądając się wystawom zapełnionym różnorodnymi towarami pilnie obserwował, czy go kto nie śledzi. Upewniwszy się, że nikt nie zwraca na niego uwagi, przejechał na taśmie chodnikowej do centralnego skweru.
Okrążył duży kwietnik i wszedł do parku. Tu również przechadzał się kilka minut uważając, aby nie spotkać któregoś z kolegów, co mogłoby skomplikować wykonanie zadania.
Wreszcie dotarł do windy centralnej. Czerwona lampka, płonąca nad wejściem, wskazywała, że winda jest w ruchu.
Tom położył rękę na guziku i czekał, aż lampka zgaśnie.
Za drzwiami rozległ się jednak charakterystyczny szczęk i w małym, okrągłym okienku ukazało się światło. Ktoś wysiadał właśnie na tym poziomie.
Drzwi rozsunęły się i ku zaskoczeniu Toma stanął w nich Jack — „prezydent” w towarzystwie Mary Brown i jeszcze dwóch chłopców.
— Czemuś nie przyszedł na skwer?! — zawołał Jack. — Wszyscy przyszli, tylko ty jeden nawaliłeś! Zaniedbujesz się w obowiązkach członka naszej bandy — powiedział z wyniosłą surowością, jak przystało czołowemu przywódcy grupy chłopców, zwłaszcza w obecności innych kolegów. — Za karę… — zastanawiał się chwilę —…przez tydzień będziesz stale dozorcą jeńców.
— Nie mogłem przyjść… Ja… naprawdę nie mogłem.
— Co znaczy „nie mogłem”? — przerwał mu Jack. — Matka cię zatrzymała, czy co? To trzeba było zwiać! Ciamajda jesteś.
— A żałuj — wtrąciła Mary — żeś nie przyszedł. Pewno nie wiesz, dlaczego światło zgasło?
— No?
— Jim i Eddy najwięcej się dowiedzieli, bo to się stało na 18 poziomie! Jakaś banda zrobiła napad na szpital Bradleya! Jedna grupa wyłączyła światło w centrali, a druga w tym czasie zrobiła „robotę”.
— Zupełnie tak, jak z tym Mortonem w „Czerwonej ręce”, co to w zeszłym miesiącu drukowali — dorzucił jeden z chłopców.
— Ale dlaczego na szpital?
— Pewno Bradley miał większą forsę. Podobno się nieźle obłowili!
— Ale kto to mógł być?
— Kto to wie? Wszyscy byli podobno w maskach, tak jak w tej historii z Mortonem.
— Mówią nawet, że z nimi była jedna kobieta — ciągnęła Mary. — Ciekawe, kto to? Ale to mądrale! Policja kręci się po całej Celestii, bo wsiąkli jak kamień w wodę. Widziałam nawet kilku na górze, jak wsiadali do windy. Podobno rozpoczęły się aresztowania tych, którzy coś wiedzą o tej awanturze.
— A ty, Tom, coś się dowiedział? — przerwał Jack potok słów, jakimi Mary zasypywała Toma.
— Ja… Ja… — jąkał się chłopiec nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Chciałby bardzo podzielić się z kolegami nowinami o tym, co się stało u niego w domu, lecz nie wiedział, czy mu wolno to uczynić. Nie wytrzymał jednak, tym bardziej że czuł się pokrzywdzony przycinkami Jacka.
— Słuchajcie! Słuchajcie, chłopaki, powiem wam coś, ale pod jednym warunkiem — zniżył glos tajemniczo.
— Co takiego? — Jack uniósł brwi. — Jakim warunkiem? Wal, co wiesz, i nie kręć!
— Musicie przysiąc, że nikomu, ale to nikomu nie powiecie, żeście się ze mną tu spotkali. Dobrze? Wtedy wam coś powiem.
Jack wydął usta niechętnie, nie wiedząc, czy wypada mu jako „szefowi” zgodzić się na jakieś warunki ze strony zwykłego członka „bandy”. Ale Mary odpowiedziała za niego:
— Dobrze! Dobrze! Mów tylko.
— To przysięgnijcie: „Niech mnie diabeł porwie, jeśli powiem, że widziałem Toma”. No, powtarzajcie za mną przysięgę!
— Niech mię diabeł porwie, jeśli powiem! — zawołała dziewczynka. — A dlaczego chcesz, żeby nikt o tym nie wiedział, że spotkałeś się z nami?
— No, a wy? — nacierał na kolegów Tom.
— Niech mnie diabeł porwie, jeśli powiem — rzekł z ociąganiem w głosie Jack, lecz czuł, że Tom musi mieć naprawdę ważne powody, jeśli wysuwa takie dziwne żądanie. Był zresztą nie mniej od innych ciekawy, nie chciał tylko po sobie tego okazać.
Gdy dwaj pozostali chłopcy poszli również za przykładem Mary i Jacka, Tom opowiedział im w krótkich słowach o aresztowaniu ojca, nie wspominając oczywiście nic o wydarzeniach poprzedzających przybycie policji.
Читать дальше