– Ale jaki, kurwa, model ja sobie mogę skontruować, skoro dostaję wzajem sprzeczne dane?! Życie to nie fizyka kwantowa!
– Fakt, jeszcze bardziej skomplikowane i jeszcze mniej tu do rozumienia. – Potrząsnęła głową. Patrzyła teraz na niego zmrużonymi oczyma, bez cienia sympatii. – Już myślałam… Ale nie, ty znowu robisz z siebie ofiarę. Oszczędź mi tego, Nicholas, dobra? W najbardziej optymistycznym wariancie przeżyję jako jakaś pokraka-dziwadło; Wybacz, że nie będę tu nad tobą płakać rzewnymi łzami.
– Żelazna z ciebie suka, co? – wycedził.
– Trochę wyczucia, Nicholas, odrobinę stylu.
– Panie – rzekł diabeł – przybyło poselstwo. – Słucham?
– Czekają pod Shellem. Chcesz zobaczyć? -Byle płasko. Lucyfer wysunął pazury, wbił je głęboko w obłok światła przed sobą i rozdarł przestrzeń na dwa. Hunt zairzał w rozszerzającą się szczelinę. Diabeł musiał jakoś inaczej zrozumieć polecenie Nicholasa, bo obraz mimo wszystko nie był podany w 2D.
Nieczynna stara stacja benzynowa, przecznicę czy dwie stąd (AGENCI nie podeszli za blisko, lecz jako że było to otwarte skrzyżowanie, skan szedł z szerokiego kąta i holo wyglądało na realne do namacalności). Siedzieli tam w sześciu, wszyscy nierzeźbieni, wszyscy z tatuażami Seledynowego Księcia. Pokazywali sobie coś na wprost Nicholasa, zapewne co gorzej ukrytych AGENTÓW.
– Najprawdopodobniej nie mają przy sobie broni palnej – stwierdził diabeł.
– Czekają.
– Tak, panie.
– Nie da się ich ominąć?
– Można, oczywiście. Powstaje kwestia opóźnienia, a jeśli oni okażą się wystarczająco zdeterminowani…
– No tak.
Marina, wspiąwszy się na palce, zajrzała w szczelinę ponad ramieniem Hunta.
– Musisz wynegocjować przejście.
– Sama najlepiej wiesz, że nie mamy czasu.
– Prowadzisz obce wojska przez jego terytorium. Fakt.
Tak oto przyszło Nicholasowi Huntowi wystąpić w roli udzielnego władcy. Farsa, pomyślał, idąc przez napompo-wany światłocieniem pasaż.
Potem spojrzał na odbicie w szybie jednej z ocalałych witryn. Spoza tłumu pustookich zombich nie było Hunta widać prawie wcale. Plama czerni, twarz papierowo blada, ale ten papier też mocno pomięty. Uśmiechnął się do siebie i, doprawdy, był to uśmiech wampira. Diabeł z lewej (w ogniu), Marina z prawej (w cieniu), upiorna świta dookoła. Nawet jakby stawiali stopy w tym samym rytmie. Wyżej, wciąż w owym odbiciu (jeden obraz), kłębiła się sztormowa ciemność Miasta: smolisty dym od niewidocznych pożarów, wbijający się, czarna pięść za pięścią, w pola naniebnych reklam. Była więc tam jaskrawa purpura rozfiltrowanych świateł, i był piekielny smog w wielokrotnych frontach burzowych. Wojskowa szarańcza roiła się na niebie czarnymi wirami. Skrzydlate demony wypadały z tej otchłani i ścigały się w szalonych slalomach między sterowcami. Jeden ze skyhouse'ów płonął. Płonąc, rozlatywał się i spadał, pochodnia po pochodni, na centrum finansowe Miasta. Mniejsze demony pomykały bezpośrednio nad pasażem. Łuskoskóre czarty śmigały pod nogami zombich. Hunt zgiął palce uciętej ręki i armia zakręciła, okrążając stację Shella i posłów Księcia; co Hunt wiedział, chociaż nie patrzył.
Król Necropolis.
W MUI i w RL.
Są etykiety i etykiety; nie znali tu NEti, ale mieli własne rytuały. Tyle dobrego mógł o nich powiedzieć, że były krótsze. Negocjacje zajęły wszystkiego niecały kwadrans. W ich efekcie zastraszeni posłowie Seledynowego przystali na tranzyt armii Hunta przez terytorium Księcia, nie żądając nawet opłaty w narkotykach (które stanowiły gotówkę tego świata). Nicholas jednak nie był zadowolony, tym bardziej po takim obrocie negocjacji; im bliżej był Czterolistnej, tym beznadziejniej mu to wszystko wyglądało.
Oczywiście własnego ciała nie narażał, wystawiając je do prowadzenia rokowań: negocjował przez AGENTA124, jedną z najlepiej zachowanych zwierznic, fenomurzyna w naturalnym garniturze, w bordowych tabi – miał jeszcze nawet kolczyk jurydykatora. Stację Shella otaczało pięćdziesięciu kolejnych AGENTÓW. Diabeł narzucił im ostry skrypt behawioru dominacji psychicznej, prawie wszyscy byli uzbrojeni, żaden się nie uśmiechał, wielu wyglądało na ofiary ciężkich pobić… Szóstka książęcych zdążyła przez ten kwadrans wyhodować własną monadę strachu, prawie bili pokłony przed fenomurzynem. Utrzy-mywany przez Metallikę na krawędzi adrenalinowej euforii, spoglądał na nich Nicholas z góry, spod wpółopuszczonych powiek, i cedził słowa przez zęby.
– Tak. Zgadzam się.
Od niego nie chcieli niczego – sami wmuszali dary. Potem spytali, dokąd zmierza.
– Do enklaw.
To zrozumieli. Doktor Roacher z pewnością zidentyfikował w końcu Hunta i poinformował Księcia, kto właściwie nawiedził jego dzielnicę. Mógł nawet rozpoznać Marinę. Ich podobizny w telewizyjnym liście gończym zostały ostatnio uaktualnione. Posłowie nie zająknęli się jednak o tym ani słowem, zaś diabeł/psycholog dawał prawie stuprocentową gwarancję, że nikt od Księcia nie doniesie na Hunta: są etykiety i etykiety.
– Do enklaw. Znaczy, przez Grobowce.
Lucyfer rozwinął mapę 2D, z naniesionymi przeszkodami materialnymi i niematerialnymi oraz trasą marszu. – Przez Grobowce – przyznał Hunt – lub mostem.
– Na moście blokada; nie bez walki. Lucyfer natychmiast poprawił mapę.
– Więc przez Grobowce.
– Ale tam… – zaczął pryszczaty gangster w czerwonej bandamie.
– Tak?
– Jose chciał powiedzieć, że na Grobowcach straszy. -Szef delegacji splunął przez ramię i przeżegnał się (ale jak: ze zgiętymi do wewnątrz palcami). – Mamy krew z Kogutami, a jak kto próbował przejść, zaraz mu szajba odbijała, ciął się i świerczył z pierwszej maszyny Nikt nie wraca. Albo wraca małpa.
– No. Będzie już trzeci dzień.
– Nawet gliny nie wchodzą.
– A ci, co tam mieszkają? – zapytał Hunt.
– Znaczy, na Grobowcach? Wszyscy małpy. Albo i jeszcze gorzej.
Hunt uniósł brew.
– We łbie się nie mieści – wymamrotał Jose.
– Poumpree, kutas złamany, chciał przejechać na tym swoim harleyu.
– I co?
– I pojebało go doszczętnie. Ciągle gdzieś tam jeździ.
– Harleyowiecwidmo.
– Pieprzona… -…małpa.
Żaden z nich nie miał przecież Tuluzy. Przebywając tak długo tak blisko siebie, mówili już prawie jednym głosem.
– Potężna monada roślinna, panie – rzekł diabeł. -Nie sądzę, bym zdołał cię ustrzec, nie podczas tak długiego przejścia.
– Alternatywna droga?
– Proszę spojrzeć.
– Uch. Daleko. Ile tracimy?
– Od trzech do pięciu godzin. Musimy się cofnąć, więc tym bardziej nie ma mowy o wykorzystaniu samochodów.
– Nie zdążymy przed świtem.
– Nie, panie.
– Jakieś pomysły?
– Wspominałem już, panie, o możliwości skonstruowania i zsyntetyzowania takiego…
– Chryste, znowu zaczynasz z tymi głupotami!
– Przeczekać, aż wygaśnie trend – zaproponował diabeł z kolei.
– Ile? Czas, wbrew pozorom, jest przeciwko nam. Kolejny przypadkowy patrol policyjny, jacyś zabłąkani gwardziści, przeoczona kamera, wkurwione jurdy, ciekawski UCAV sieci telewizyjnej… Wystarczy.
– Powinieneś się, panie, ułożyć z Księciem. Władze nie zaryzykują regularnego szturmu, nie teraz, gdy tylko dzięki Zarazie, kryzysowi ekonomicznemu i ogólnemu chaosowi Wrzesień nie wywołał wojny domowej.
– To wyciekło?
– Tak, panie. Jest w serwisach, na razie jako niepotwierdzona plotka. Widziałeś, ale widocznie nie zwróciłeś uwagi.
Читать дальше