– Popierasz Autokratów? – zdumiała się Marina. – Tego się po tobie nie spodziewałam. Co by o demokracji nie mówić…
– „System zły, ale nie ma lepszego", tak, tak – wszedł jej w słowo Hunt. – Nie rób ze mnie faszysty, ja nie jestem przeciwko demokracji. Przeciwnie: pomimo wszystko wciąż uważam, iż jest to system najbardziej, mhm, zdrowy…
– To czemu zacząłeś bredzić o jakimś progu? Zirytowany, sięgnął ku wąsowi: chaos w myślach rozszerzył się na procedury motoryczne.
– To trudno wyjaśnić. On jest bliżej niedookreślalny, rozmyty definicyjnie. Najpopularniejsza jest właśnie analogia medyczna. Idzie to tak. Gdy jesteś śmiertelnie chora i operacja ratująca ci życie nieuchronnie zarazem upośledzi cię umysłowo, to niewątpliwie ty sama jesteś jedynym uprawnionym do wyboru pomiędzy śmiercią a debilizmem. Gdyś jednak już się na operację takową zdecydowała, nie do ciebie należy władza wyboru najskuteczniejszej jej metody, gwarantującej zachowanie jak najwyższych sił intelektualnych – lecz do lekarzy. Bo ty, choć to twój mózg i twoje życie, nie znasz się na tym, i gdy przyjdzie do konsylium i konieczności wskazania najlepszego specjalisty, kierować się będziesz takimi rzeczami, jak: wygląd zewnętrzny konkurentów, ich charyzma, posłyszane plotki, niemotywowalne przeczucia… Odrobina inżynierii memetycznej i jesteś załatwiona. Równie dobrze mogłabyś rzucać monetą.
– Sam to wymyśliłeś? – parsknęła. – Wielkie mi odkrycie! Jakby kiedykolwiek ludzie rozumieli, na co głosują! Kampanie memetyczne z zasady nie opierają się na programach, lecz właśnie na atrakcyjności „cech drugorzędnych". Sądzisz, że którykolwiek dzikus z tej dzielnicy zrozumiałby treść dowolnej debaty politycznej? że pojąłby, o czym my tu w ogóle rozmawiamy? Ani sięgnie myślą. To są banały – powtórzyła – banały, mój drogi.
– Tak – przyznał bez oporu Hunt. – Lecz obecnie doprowadziliśmy tę strategię walki politycznej do doskonałości, i jeszcze dalej. Inżynierowie memetyczni mówią to sponsorom kandydatów w oczy: istnieją w tej wojnie dwie strategie, a ta druga polega na wprowadzeniu na rynek całkowicie nowego produktu i wyindukowaniu mody nań, a to poprzez konsekwentną promocję, wielką ofensywę memetyczną; tak się sprzedaje społeczeństwu nowe idee. Z tym jednakże wiąże się wyższy współczynnik ryzyka, podobną drogą można było pójść w kampanii o fotel burmistrza Zadupia Górnego, ale nie – kongresmena czy prezydenta. Filmy o wysokich budżetach rzadko grzeszą jakąkolwiek oryginalnością. Showbusiness hołduje tradycji Przyjemności płynącej z powtórzeń.
– Więc ty zamówiłeś współczucie dla wnuków.
– Właśnie. Wielka, długofalowa kampania za dziesięć giga.
– Głupio.
– Ta, wiem, że głupio. Teraz. Za mały skurwysynek na takie numery.
– Ale – autentyczny patriotyczny odruch, Nicholas! To Jest coś. Będziesz miał co wspominać na starość.
– Taa. Ciągnie się za człowiekiem jak smród za gównem. Dzwonię do Bronsteina i odgrywam wielkiego chojraka. Więc co Bronstein dedukuje? Że analogiczna sytuacja: znowu mi odbiło i oto zamierzam nadstawiać karku za ojczyznę, a to mianowicie wyciągając na wierzch Grzyb i Modlitwę.
– To wciąż nie tłumaczy, dlaczego ci ją przesłał.
– Och, tak sobie myślę… nierzeźbiony… trevelyanista… powieszony w przeddzień upadku państwa… nazbyt radykalny nawet dla generał Kleist… Może z niego był patriota patologiczny?
Sześciokrotnie przelatywały nad Strefą helikoptery. W miarę jak wychodzili z dzielnic „pierwszych trzech czwartych" i wkraczali w rejony znacznie luźniejszej zabudowy, w pas niegdysiejszych samodzielnych miasteczek podnowojorskich – stawało się coraz oczywistszym, że nie uda im się w ten sposób przejść aż do enklaw. W blokowiskach plemion nierzeźbieńczych, w dżunglach odwiecznych slumsów – mogli sobie poczynać tak bezczelnie, wchodzić w nie jako Armia, pacyfikować okolicę, oczyszczać z tubylców całe kwartały, obsadzać wszystkie miejsca potencjalnego zagrożenia. Tam ludzie byli poniekąd do tego przyzwyczajeni: czy policja, czy jurdy, czy gangi, czy wreszcie Król Necropolis i jego legiony – jednakie to żywioły. Chociaż Marina słusznie zauważyła, że dla komputerów sieci miejskiego dozoru płonęli na mapie metropolii niczym supernowa na niebie, ognista kometa ciągnąca za sobą długi ogon zniszczonych kamer.
Za Grobowcami było jednakże jeszcze gorzej. Ku zdumieniu Nicholasa pojawiły się patrole korporacji jurydycznych, najwyraźniej wezwane przez mieszkańców. Podjechały do granicy Strefy, AGENCI pokazali broń, jurdy się cofnęły. Potem utrzymywały już bezpieczny dystans. Czekały na posiłki? Były to co najmniej trzy różne korporacje (licząc wyłącznie wozy z logo): obecnie żadna nie mogla sobie pozwolić na posłanie w jedno miejsce większej liczby ludzi, zwłaszcza gdy nie wchodziło w grę żadne poważne przestępstwo, a Hunt bardzo się wystrzegał, by nie niszczyć własności oznaczonej logo prawnych ubezpieczycieli, nie wchodzić na takie posesje. Sam wykorzystywał tych spośród AGENTÓW, którzy byli ubezpieczeni, rozstawiając ich na obrzeżach Strefy, w awangardzie Armii. Rozdzielał także pośród innych logo zebrane ze zwłok zwierznic. Tych zwłok, zwłaszcza na Grobowcach, było sporo; tam i gdzie indziej, gdzie przeszedł Tłum, jak fala z głębin morskich wynosząc i pozostawiając po swym odejściu martwe ciała, w tym ciała rzeźbionych z najodleglejszych nawet dzielnic. Z drugiej strony niewiele występków ścigały korporacje jurydyczne z większą zaciekłością, aniżeli kradzież i nieuprawnione posługiwanie się ich zastrzeżonymi znakami firmowymi. Hunt bał się jednak obecnie jedynie bezpośrednich zgłoszeń i za wszelką cenę próbował uniknąć otwartej konfrontacji.
Stawało się to coraz trudniejsze. Była noc, mgła (nie, mgły nie było), lecz w co drugim oknie paliło się światło, ludzie skakali po kanałach, oglądając największy show telewizyjny wszech czasów: transmisję na żywo z upadku państwa i zagłady miast. Te światła to były głównie poblaski bijące od całościennych ledtapet. Przez Mgłę przedzierały się do Hunta i mimo Grzyba infekowały jego umysł niektóre z niezliczonych psychomemów wzrokowych emitowanych przez tych widzów: płaskie obrazy paniki, przemocy, zniszczenia, szaleństwa, wizualizujące statystykę animacje, poważne twarze komentatorów, zapłakane – rodzin i przyjaciół osób zmarłych tudzież zezwierznicowanych. Tych ostatnich media ochrzciły mianem „zagubionych". Bezpieczne słowo, neutralnie sprzężone, ale z pewnością mniej chwytliwe od „małp".
To nie były Grobowce, umysły mieszkańców tej dzielnicy nie zostały przeorane przez memy strachu i posłuszeństwa. Wystarczyło jedno pchnięcie, by rozpędził się zgubny dla Nicholasa trend. W pół godziny utracił wszelką nadzieję (bo i niewiele jej miał). Jeszcze przed chwilą pisał do Quranta: 8.00 A.M., ALE POSTARAM SIĘ WCZEŚNIEJ. Teraz mógł zapomnieć o Czterolistnej.
Zaczęło się oczywiście od zdarzenia omal bez znaczenia. Diabeł/Armia, zgodnie z narzuconym przez Hunta skryptem, zabezpieczał wszystkie punkty w linii prostej od Nicholasa – w każdym razie te, do których miał dostęp i do których mieli dostęp potencjalni zamachowcy (czyli każdy prócz AGENTÓW). Oznaczało to obstawianie wszystkich drzwi i okien, obok których musiał Hunt przejść. Oczywiście diabeł starał się w miarę możliwości wybierać trasę minimalizującą liczbę takich punktów, jednak nie istniała przecież droga z Nowego Jorku do enklaw całkowicie bezpieczna przed wzrokiem tubylców. I zdarzyło się, że pewnego emerytowanego policjanta oderwał od telewizji i pognał do łazienki pełny pęcherz. Wracając, eksglina wyjrzał przez okno i ujrzał Armię. Pokonawszy nagły stupor, uniósł dłoń do ust i zadzwonił do sąsiada. Sąsiad widział to samo. Wyszedł przed dom, na trawnik. AGENT486 natychmiast przegonił go do środka. Emeryt zadzwonił z kolei do znajomych w służbie. Jeden z nich zechciał przyjrzeć się sytuacji bezpośrednio i przekonał się, że żadna z kamer z inkryminowanego obszaru nie działa. Pogadał z programem zarządzającym siłami NYPD i za Grobowce przesunięto dwa radiowozy, w tym jeden z załogą. Radiowozy natknęły się na jurdy. Wymieniono informacje.
Читать дальше