Jacek Dukaj - Xavras Wyżrn

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Dukaj - Xavras Wyżrn» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Xavras Wyżrn: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Xavras Wyżrn»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Książka składa się z dwóch powieści: Zanim noc i Xavras Wyżryn.
Pierwsza z nich to przejmujący, utrzymany w realiach VII wojny światowej opis przejścia do innego, niedostępnego dla ludzkich zmysłów świata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje się, czym są naprawdę dobro i zło.
Powieść Xavras Wyżryn należy do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegrała wojnę z bolszewikami. Kilkadziesiąt lat później partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodzą samozwańczego pułkownika Xavrasa Wyżyna usiłują wyzwolić kraj spod sowieckiej dominacji. Oddział uzbrojony w bombę atomową rusza w kierunku Moskwy.

Xavras Wyżrn — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Xavras Wyżrn», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Czytał z uwagą swoje nowe dokumenty. Nazywał się teraz Jachim Weltzmann.

– Jestem Żydem.

– Jesteś Żydem.

Nazywał się Jachim Weltzmann i był Żydem świeżo repatriowanym z syberyjskiej podbiegunowej Palestyny.

– Nie znam hebrajskiego ani jidysz.

– I bardzo dobrze. Ile masz lat? Gdzie się urodziłeś? Nie masz prawa ich znać.

– Czy ja wyglądam na Żyda?

Tylko się nim poczuj, a zaczniesz wyglądać.

– Zanim się nauczę całej tej legendy…

– Lepiej naucz się szybko. Zrozum, mister Smith, zrozumcie, Weltzmann: te, które wam dali w Rastenburgu, były do niczego.

– Mówili, że oryginalne…

– Nie w tym rzecz.

A w czym?

Witschko wzniósł oczy do nieba, splunął, przesunął peta na wargach.

– One robiły cię Polakiem. Do luftu taki kamuflaż. Ty nawet śmierdzisz inaczej. Każdy głupi by się zorientował po dwóch minutach. Z was taki Polak, jak ze mnie Amerykaniec.

– A Żyd to może być, co?

– A Żyd może być, boście nie na Syberii; toż na Syberię dałbym wam właśnie papiery Nadwiślanina. Ale tutaj od pięćdziesiątego piątego przez czterdzieści lat nikt Żyda na oczy nie widział, więc jesteście bezpieczni.

– Jestem bezpieczny.

– Jesteś bezpieczny. Tylko za bardzo nie szczerz tych swoich śnieżnobiałych ząbków.

Kłócili się jeszcze o szczegóły. Przecie żem nie obrzezany, sarkał Smith/Weltzmann. I całe szczęście – Witschko na to – bo dopiero brak napletka nasunąłby podejrzenia: syberyjskich Żydów obowiązywała w tym względzie selekcja negatywna, kutas decydował o życiu lub śmierci, wszak to rękoma obrzezanych wzniesiono wszystkie trzy kosmodromy, to między innymi ich niewolnictwo trzymało w ryzach ekonomii owe księżycowe plany pięcioletnie. Obrzezany, znający hebrajski – mógłbyś być każdym, ale nie sowieckim Żydem.

Szli pieszo; szli nająć się do roboty na Śląsku.

– Jakiej znowu roboty? – pytał Smith.

– Byle jakiej – wzruszał ramionami Witschko.

– I to mam powiedzieć, jak spytają? Że byle jakiej?

– Aha.

Wreszcie Ian zrozumiał, że tutaj nawet kłamie się inaczej. Nie powinien próbować łgać samodzielnie: nie zna kryteriów, podług których buduje się tu wiarygodne kłamstwa. Co gorsza, samodzielnie nie powinien również mówić prawdy, bo mimo jego woli może ona zabrzmieć niczym najgłupsze kłamstwo.

Tak naprawdę, rzecz jasna, nie szli na Śląsk.

– A gdzie?

– To się zobaczy.

– Nie wiesz?

– Się dowiem – odpowiadał flegmatycznie przemytnik. – Się dowiem, jak będzie pora.

– A cóż to znaczy, do cholery?! Jaka pora? Pora na co?

– Na niego, synu, na niego. – Oznaczało to, ni mniej, ni więcej, iż póki co, także Witschko nie zna miejsca pobytu Xavrasa Wyżryna. Smitha to załamało. Zabiją mnie, a nawet nie zdążę go zobaczyć, mamrotał wściekłe przepowiednie.

Siódmego kwietnia po raz pierwszy nocowali pod dachem. Było to jakieś małe miasteczko nad wąskim dopływem Wisły; nawet nie zapamiętał nazwy, ani miasteczka, ani dopływu. Dotarli już do strefy niedawnej aktywności AWP, mijali pogorzeliska. To nie to samo, co owe helikopterowe rajdy nadgraniczne: tutaj trwała wojna totalna, a ludność cywilna stanowiła taką samą zmienną w jej równaniu, co pogoda, ukształtowanie terenu lub jakość dróg. Zbuntowane dywizje Wielkiej Czwórki (Ałmasow, Ruda, Gajnicz, Jawliczius) akurat na tyle uwagi zasługiwały: siedem pruskich śmigłowców. Tutaj, na południu, bliżej gorącego serca ESW, zaczynała się kraina Xavrasa Wyżryna. Stara pieśń: im więcej gór, tym więcej wolności. Więc maszerując ku górom, maszerowali prosto w paszczę Zwierzęcia. Już pierwsze czołgi na drogach. Już brudne ciężarówki z brudnymi żołnierzami. Już świeże groby przy poboczach. Smith szedł i patrzył, jakby miał kołpak na głowie. Dziecko bez ręki. Krowa bez nogi, z drewnianą protezą, kulejąca po ogrodzonym kolczastym drutem pastwisku; dziecko nie ma protezy, bo nie potrzebuje, a poza tym jeszcze rośnie, a poza tym nie wiadomo, czy dożyje. Ludzie na drogach: masowe migracje – ruchy robaczkowe Zwierzęcia przesuwają ich w dół i w górę jego układu trawiennego. Tak dobrze, tak dobrze, szepcze Witschko: nikt nie kontroluje uchodźców. Mongolscy dzierżyciele włodów, ustawieni przy skrzyżowaniach, odchodzą od ognia jedynie wtedy, gdy wypatrzą kogoś z wyglądu na tyle zamożnego, by był w stanie zapłacić okup, łapówkę, grzywnę, mandat czy jak to się aktualnie zwie; ale tu wszyscy w szmatach i sami jak szmaty. Cywilnych samochodów nie uświadczysz już w ogóle. Sporo rowerów. W jezdni wyrwy, szramy po odłamkach. Czasami w zasięgu wzroku jakiś stary wrak: łazika, transportera opancerzonego, czołgu; Smith z przyzwyczajenia odprowadza go płynnie spojrzeniem. Dwie kontrole, ale przechodzą bez problemu. Rozmawia Ślązak, Ian milczy. Trzeba wypytywać ludzi, bo brak drogowskazów, pozostały jedynie owe wyznaczające granice miast betonowe monumenty, których nie dało się usunąć; ogłaszają betonową cyrylicą obecność jeszcze większego betonu. A oni idą, idą. Smith widzi więcej, niż rozumie.

– Tu już prawie nie ma mężczyzn. – Ano, nie ma.

– Co to jest, kapliczka?

– Taa, Matki Boskiej Saperskiej. – Przemytnik wciąż jednako obcy; kiedy on żartuje, kiedy mówi serio? Nie sposób rozpoznać. Czy rzeczywiście ma raka? Potwierdził, gdy go Ian spytał, lecz ten przypuszcza, że to z przekory. Teraz woli nie pytać, to go upokarza. Idzie w nieznane. Po raz pierwszy od wielu dni nocował pod dachem, dachem niegdysiejszego Domu Partii, teraz przerobionego na schronisko dla uchodźców, bo to już był pierwszy krąg ESW, połowę tego miasteczka zeszłej jesieni zniszczono w trakcie anonimowego nalotu anonimowych samolotów z anonimowej jednostki, a to się szerzy jak zaraza, mógł wyjść na próg Domu i objąć panoramicznym spojrzeniem całość pobliskiego cmentarza, długie rzędy grobów, pojedynczych i zbiorowych: anonimowe. Rzadkie zasieki drewnianych krzyży wyznaczały granice emanacji. Na ścianie budynku ktoś nabazgrał kredą po polsku: ZAJEBAĆ WSZYSTKIE WRÓBELKI. Smith stoi, pali Witschkowego papierosa, powoli, ostrożnie i z niesmakiem; zachodzące słońce wyciera cieniem lana błoto werandy. W tej chwili po raz pierwszy odczuwa swoją tutaj obcość w sposób czysto fizyczny, bo jakimś zwierzęcym rozedrganiem instynktów, dreszcze przebiegają mu po plecach. Jestem Żydem, który się przebudził w środku katolickiej mszy. Podchodzi doń Ślązak.

– Weltzmann…

– Co?

– Zabili Czerniszewskiego.

Wróciwszy do wnętrza Domu Partii (uchodźcze dzieci o brudnych twarzyczkach plątały mu się pod nogami, goniąc się z krzykiem po całym pomieszczeniu, a to była jedna wielka hala, bo wyburzono wszystkie ściany wewnętrzne budynku), zaczął w myśli liczyć, która to już z kolei śmierć nielegalnego prezydenta nie istniejącej Polski. Piąta, szósta; tak jakoś – umierał on średnio raz do roku, ostatnio trochę częściej. Władimir Czerniszewski, Profesor matematyki, samozwańczy bohater, posępny starzec, ajatollah tej katolickiej dżihad. Smith dotarł do swego plecaka, usiadł, oparł się plecami o zimny beton. Nikt nie zwracał na niego uwagi, w Domu Uchodźców kłębił się tysięczny tłum; krzyki, zamieszanie – chaos wizualny i dźwiękowy kryły każdego szarą maską anonimowości. Pogrzebał w plecaku; na ślepo, na wyczucie włączył komputer, ze schowka wyjął skrzata i wetknął go sobie w ucho, kryjąc dłonią, płasko przyłożoną do głowy, niby dla oparcia. Smith tuż po przekroczeniu niemiecko-rosyj skiej granicy zaprogramował był maszynę na ciągły monitoring, archiwizację i uaktualnianie serwisu informacyjnego WCN, którym stacja, za pośrednictwem swych niezliczonych „muszych" satelitów, bezustannie bombardowała każdy zakątek Ziemi – teraz skrzat jął recytować mechanicznym szeptem ostatnią porcję newsów:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Xavras Wyżrn»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Xavras Wyżrn» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Xavras Wyżrn»

Обсуждение, отзывы о книге «Xavras Wyżrn» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x