Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Kraju Niewiernych
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Kraju Niewiernych: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Kraju Niewiernych»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Kraju Niewiernych — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Kraju Niewiernych», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– To nie jest atrapa – westchnął. Goryl nie poruszył się.
– Idź, powiedz Nazgulowi – rzucił Llameth. Goryl podumał, podumał i podreptał w gąszcz. Czekaliśmy przy windzie..
– Co mówi Yerltvachovicić? – spytał Czarny.
– A, nic nie mówi. Izolacjonista pieprzony. Ponoć prowadzi z Samurajem negocjacje przez Zewnętrze.
– Nie wierzę.
– Co chcesz, to Rzeźbiony.
– Rasista z ciebie.
– Skin człowiekowi wilkiem.
– Taki skin, myślałby kto.
Wrócił goryl. Nie miał już zastrzeżeń do mojej obecności.
Idąc przez sztucznie zdziczały tropikalny las, sam się dziwiłem własnej umiejętności poruszania się w tak niskiej grawitacji – o ani jedną gałąź nie uderzyłem głową, ani razu nie zboczyłem z alejki. Widocznie zyskałem tę wprawę przez sam fakt przejścia przez Bramę. Zastanawiałem się nad tym, by zająć czymś umysł. Potem zobaczyłem Nazgula i rzecz natychmiast poszła w zapomnienie.
Siedział nad piaszczystym brzegiem rzeki w niskim wiklinowym fotelu, z długimi nogami wyciągniętymi nad wodę. Coś mówił do siebie. Ze względu na ukośny bieg alejki, wynurzywszy się z cienia lasu, ujrzeliśmy go z profilu. Był wysoki. Był potężny. Był samą ciemnością, mrokiem o nieskończonej gęstości. Czarną dziurą spaczoną w postać człowieka. Aksamitnie czarny płaszcz, jaki go spowijał, nie był tak czarny, jak jego ciało, którego po prostu nie było widać: pożerało światło. Dziura w świecie, Cała zasysana przez Nazgula energia promieniowała w obłąkańczej czerwieni jego oczu. On patrzył okrucharni lustra wykradzionego z piekła. Żelazo obręczy ściskającej jego czaszkę musiało być gorące.
– Chryste Panie, Santana, gdzieś ty się, do cholery, podziewał?! – warknął na nasz widok.
– Rozumiem, że Alex ze swoimi komandosami nie wrócił? – mruknął Czarny, podchodząc.
– Co się stało, Samuraj wyrżnął was w pień? Spartaczona akcja niezwyciężonego Czarnego Santany?
– Ośmiu zginęło, paru nieprzytomnych nie mogło się odnowić przy przejściu, Alex pojechał z nimi szerszą ścieżką. Ja zostałem za wieżami z tym tu wybrykiem natury i wróciliśmy szybszą; Alex objeżdżał przez Lodowe Pola, to bardzo wolny świat, może go nie być jeszcze z tydzień.
– I co, na Polach niedźwiedzie go załatwiły?
– O co ci chodzi?
– Zrobiłem mały wypad na pierwszy krąg Zewnętrza, jest tam między innymi taki trójsłoneczny światek o zerowym oporze magii z wysokim współczynnikiem mityczności; od jakiegoś czasu sponsoruję miejscowym jedną świątynię. Allah był w dobrym humorze i urządziłem sobie pełny seans. Przy okazji, ni z tego, ni z owego, spytałem o was. I co się dowiaduję? Przez fazę śmierci przeszli w ciągu ostatnich kilku dni wszyscy z drużyny, z twoim, jak widać, wyjątkiem.
Santana milczał.
– No? – naciskał Nazgul. – Przypadek, co? Zero pojęcia?
– Cóż ci mogę odpowiedzieć? Nie będę przepraszać, że ja jeden nie umarłem.
– Przepraszać? Czy ja chcę, żebyś przepraszał? Ty masz mi to wyjaśnić, Santana! Wyjaśnić! Jak to możliwe, że po raz trzeci z kolei cudem wymigujesz się od śmierci, podczas gdy wszyscy wokół giną, a nie są to bynajmniej wrogowie. Ty zaś nie jesteś Krenym, nie jesteś Samurajem.
Nazgul wstał. Był o dwie głowy wyższy od Santany, który mnie przewyższał od dłoń, a ja karłem nie jestem.
– Masz miesiąc czasu, Mexico. I chcę mieć przekonujące, słyszysz?, przekonujące wyjaśnienie tego fenomenu. Inaczej możesz sobie iść do Samuraja. Albo na Zewnętrze.
– To nie jest mądre posunięcie – wycedził Santana. – Nie znajdujemy się w tak dobrej sytuacji, abyś mógł wysuwać podobne ultimatum. Popełniasz błąd.
– Ty jesteś chodzącą bombą zegarową, Santana. Jonaszem. Ja nie mogę ryzykować. Skalkulowałem to: nie opłaci mi się zatrzymanie ciebie, choćbyś był drugim Yerltvachovicićem. Któregoś dnia trafi nas meteoryt i ty będziesz jedyną osobą, która przeżyje. Bez urazy – wolę już cię mieć przeciw sobie.
– Wychodzi z ciebie adwokat, Nazgul.
Twarz Nazgula była mrokiem w mroku; może i uśmiechnął się, nie widziałem – podobnie jak niewiele zobaczysz patrząc w słońce, tak i nic nie dojrzysz we wnętrzu czarnej dziury.
Czerwone oczy zmieniły położenie.
– Kto to jest? Ta atrapa, co nie jest atrapą? Santana spojrzał na mnie, jakby zdziwiony.
– Taki jeden – powiedział. – Zwinęliśmy go w Kongo. Ja go zwinąłem, byłem ciekawy, co to za fenomen. Widzisz, jego nie można zabić. Ale on przeszedł przez Bramę, zrekonstruował się z myśli; więc człowiek, nie atrapa. Myślałem: nurek czy ktoś w tym rodzaju. Nie pamięta nawet swojego imienia. Nie miał w ogóle pojęcia, że jest w Irrehaare.
Nazgul przypatrywał mi się.
– Santana, co ty chcesz z nim zrobić?
– Zrobić? W jakim sensie?,
– Po coś go tu przywlókł?
– Jak to po co? Przecież…
– Ty chyba na głowę upadłeś. Llameth, zabij go.
Obróciłem się, cofnąłem o krok – coś niewidzialnego, sama czerwień spojrzenia Nazgula, ruch jego palców, odblask na koronie, związało mi nogi; znieruchomiałem. Jak bydło na rzeź. O mnie się mówi, ja ani słowa.
Llameth siedział pod drzewem.
– Kogo? – spytał przez żółte zęby. – Wyrażaj się, do cholery, jaśniej – warknął na Nazgula.
Nazgul typowo żydowskim gestem wzniósł ręce ponad głowę i potrząsnąwszy nią, zrezygnowany zwalił się bezwładnie w wiklinowy fotel.
Skin zachichotał.
– Llameth – szepnął Nazgul po chwili.
Llameth wzruszył ramionami; zaledwie przez ułamek sekundy zdawało mi się, że ruch ów ograniczy się do wzruszenia ramion, w istocie przedziwny ten balans nieproporcjonalnie szerokimi barkami nagłym zrywem poderwał go z ziemi i rzucił w przód, nadając kalekiemu ciału morderczy rozpęd. Karzeł poszedł w tan. Dzieliło nas sześć metrów, a trzykrotnie zdążyłem zgubić go spojrzeniem, nim mnie dopadł; on nie biegł, on właściwie w ogóle się nie poruszał, to raczej nim miotała jakaś szalona siła, w bok, w bok, do przodu, w bok, do tyłu, skok i obrót – był szybszy od wzroku. Nawet przewidzieć się tego baletu nie dało. Mgnienie oka i oto śmignął, jakoś tak zwinięty w sobie, z wystającą nie wiadomo skąd ręką, tuż przy mym boku. W ogóle nie zobaczyłem tego cięcia, nie zobaczyłem ostrza, które go zadało. Coś lało mi się spod brody. Krzyknąłem; krzyknąłbym, gdybym mógł jeszcze nabrać w płuca powietrza – lecz Llameth z precyzją chirurga wykonał mą śmiertelną tracheotomię. Upadłem. Czerwono. Takie to lepkie. Ktoś charczy. Nie zamykaj oczu. Hhh… Boli mnie ziemia. Palę się. Ogień w piersi. Moje ciało jeszcze się porusza. Jak ryba wyrzucona na brzeg. We własnej krwi. Czy to warkot wirnika śmigłowca?
10. Santana i Nazgul
– Tak? Nie można zabić? Co ty kombinujesz, Santana?
– Widzisz przecież: nie znika.
– Nie znika, bo atrapa. Kurwa, Samuraj cię przekupił?
– Twoje słowa, Nazgul, twoje słowa.
– Okay, cofam, sorry. Ale na przyszłość nie wyskakuj z czymś takim. Jeśli w ogóle masz u nas jakąkolwiek przyszłość.
– Nie przyszło ci nigdy do tego ciemnego łba…
– Te, ludzie, on się rusza. Natychmiast przestałem się ruszać.
– Sfuszerowałeś, Llameth.
– A cóż to za kalumnie? Ledwo mu się ta pieprzona głowa trzymała na karku.
– Mówiłem, że nie można go zabić.
– Dwie bomby zegarowe, nic innego. On nie może tu zostać. Zrób z nim co chcesz, ale w Mexico zostać nie może.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Kraju Niewiernych»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Kraju Niewiernych» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Kraju Niewiernych» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.