Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Kraju Niewiernych
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Kraju Niewiernych: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Kraju Niewiernych»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Kraju Niewiernych — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Kraju Niewiernych», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Atrapy?
– Oczywiście. Myślałeś, że co? – że Bottomley jest prawdziwym człowiekiem? To tylko ciąg zer i jedynek w pamięci Allaha. Podobnie jak to wszystko.
– A skąd u ciebie ten nieskazitelny angielski z prywatnej szkoły? – spytałem z kolei; zasób pytań posiadałem nieograniczony, chciałem wykorzystać dobry nastrój Santany, zwykle przecież nie bywał taki rozmowny.
Czarny zaśmiał się.
– Słyszysz angielski, co? Ale tak naprawdę to ja wcale nie poruszam ustami. Tak naprawdę mówię tylko w myślach; lecz Allah na poziomie Irrehaare omija również papugca – uniwersalny werbalizator idei, jak go nazwali. To, co myślę, że mówię – myślę bezpośrednio do twojego umysłu, lecz opakowane we wrażenie słyszenia słów wypowiadanych – tak czy inaczej, w tym czy innym języku – słów, które przecież mogły mi w ogóle do głowy nie przyjść. Sądziłeś, że ja rzeczywiście znam te wszystkie indiańskie narzecza? Dziewięćdziesiąt procent graczy szwargoczących swobodnie w swych wizjach po chińsku, hiszpańsku, szwedzku, francusku i w suahili – ledwo mówi w basicu! Ta rzekoma ich znajomość, to tylko jeszcze jeden atrybut postaci przystosowywującej się do nowego świata podczas przechodzenia przez Bramę; ten proces jest do pewnego stopnia sterowalny, kiedyś się tego nauczysz. Ja przechodziłem przez Bramy tysiące razy. To dlatego wyglądasz przy mnie jak parobek. I mówisz jak Parobek. Nie musisz znać niemieckiego, by usłyszawszy, rozpoznać go. To wrażenie.
Wszedł Bottomley.
Był młodszy, niż go sobie w wyobraźni malowałem. Niski, pulchny, energiczny, uśmiechnięty. Jedno oko kaprawe, większość zębów zepsuta. Zaczynał łysieć. Połykał
końcówki słów; mówił bardzo szybko. W ciemnych, mokrych pobłyskach jego źrenic czaił się strach, śmiertelny strach przed nami. Przez chwilę poczułem się równy Santanie, poczułem się bogiem nad Bottomleyem.
– Potrzebujemy paru rzeczy – mruczał Czarny. – Nic specjalnego. Ale zależy nam na czasie. Postaraj się, John. Rozliczymy się w zwykły sposób.
– Tak, tak, tak; oczywiście. Powóz, konie, ubranie, broń…
– Właśnie. Normalny zestaw.
– Już, już. Już załatwiam – zapewnił Bottomley.
Rzucił na mnie badawcze spojrzenie i wybiegł.
Fakt, niewiele czasu mu to zabrało, musiał być przyzwyczajony do ciągłego pośpiechu swych tajemniczych gości – żaden z nich nie zamierzał był przecież, przebywając w tym powolnym świecie, tracić w światach pozostałych miesięcy i lat.
Santana, już w powozie, wyprowadził mnie z błędu.
– To nie jest całkiem tak – odpowiedział mi, smagając konie batem. – Istotnie, ci, którzy korzystają z heksagonu Bottomleya, zazwyczaj uciekają stąd jak najszybciej. Ale spora grupa samotników, nie związanych ani z Samurajem, ani z nami, specjalnie osiada w wizjach o wolnym względnym upływie czasu – oni chcą to po prostu przeczekać; czekają na wyzwolenie. Inna rzecz, że takie zachowanie to chowanie głowy w piasek: na terytorium Samuraja nie ma już wolnych.
W dostarczonym przez Bottomleya ubraniu było mi jeszcze goręcej. Zyskałem na prezencji, straciłem na wygodzie; tutejsi dżentelmeni musieli latem straszliwie cuchnąć potem. Dostaliśmy także dwa ciężkie prymitywne colty.
– Właściwie – mruknąłem po chwili mocowania się z guzikami – powinno się odwrotnie określać światy powolne i szybkie; przecież szybkie…
– Otóż to – przerwał mi Santana z zagadkowym uśmiechem. – Musisz się przyzwyczaić do tej absolutnej relatywności Irrehaare. Kwestia czasu to doskonały przykład. Zastanów się: skąd się wzięły właśnie takie określenia?
8. Krew atrapy
Dość prędko odbiliśmy na południe od Tamizy, wczesnym popołudniem minęliśmy od północy Aldershot, do samego Stonehenge docierając nocą; Santana popędzał konie bezlitośnie. Powóz i spienione zwierzęta zostawił w gospodzie, której właściciela najwyraźniej znał. Od niej do wzgórza był jeszcze spory kawał drogi.
Gdzieś tak od przekroczenia granicy hrabstwa Salisbury pogoda poczęła się psuć; dziwne rzeczy powykwitały po zachodniej stronie nieba, tuż nad horyzontem. Niby chmury, lecz w swej monolityczności bynajmniej nie ulotne; niby odległe, ale niesamowicie wyraziste. Zbliżały się. W przerażającym tempie pożerały ciemniejący z nadejściem nocy nieboskłon. Santana co i raz rzucał nań niespokojne spojrzenia.
Wzniesienie Stonehenge i jego kamienną koronę dostrzegliśmy już w mdłym świetle stojącego w pełni Księżyca. Santana dojrzał bez wątpienia również prostokąty Bram, ale i coś jeszcze.
– No to mamy mały kłopot – warknął podczas forsownego marszu ku wzgórzu. – Widzisz te światła? – wskazał w kierunku Avonu.
Istotnie, pobłyskiwały tam jakieś świetlne smugi.
– Obserwuj krąg – rzucił. – Pewnie tam też się kręcą.
– Kto?
– Niedawno nasi musieli korzystać z którejś Bramy. No i zobaczyli ich miejscowi. A teraz masz tu lotną brygadę tropicieli tajemnic.
Wbiegliśmy między kamienne bloki. Zachodnia strona nieba powleczona była szczelnie ową czarną masą, Santana nie mógł wręcz oderwać od niej wzroku, dopiero więc w ostatnim momencie spostrzegł wieśniaka ze zgaszoną lampą w ręku, który rzucił się nań, wyskoczywszy niespodzianie zza porosłego mchem przewróconego bloku. Santana wyciągnął colta i strzelił wieśniakowi w gardło; poniosło w mrok śmiertelny huk. Ofiara, krztusząc się własnym życiem, odtańczyła w bok. Patrzyłem na nią zszokowany; spod brody tryskała jej w lepką ciemność ciężka fontanna krwi, zraszając wysuszoną ziemię. Santana zniecierpliwiony, szarpał mnie za ramię.
– No rusz się! To jest coraz bliżej!
– Dlaczego… dlaczego ty go…
– To atrapa. No co tak stoisz, do cholery?! I wówczas, skręcając za Santana między starożytne filary, zasłuchany w cichnące rzężenie wieśniaka, w tym osobliwym, rzadkim spięciu swego ego z własnym, a obcym wyobrażeniem o innym człowieku, uzyskawszy nagle wgląd w jego myśli – zrozumiałem Santanę, pojąłem ów zimny, nieludzki spokój, ową gadzią, dziecięcą obojętność, z jaką zamordował on wieśniaka, z jaką mnie obcinał palce. Wszak Santana w istocie tego nie robił, on tak naprawdę nic nie robił, dla niego ci ludzie – a i ja, wtedy w śmigłowcu – byli niczym więcej, jak podprogramami wielkiego systemu Irrehaare, świetlnymi postaciami z elektronicznej gry, bryzgającymi elektroniczną krwią na ekran, pikselowymi ludzikami ginącymi od widmowych pocisków i rodzącymi się na nowo po wrzuceniu monety. Bo tak też było w rzeczywistości. Irrehaare to więcej niż się z początku wydaje: to wolność od grzechu. W tych fantasmagorycznych światach powstałych z zafałszowania zmysłów nie sposób popełnić żadnego złego uczynku (podobnie zresztą jak i dobrego), ponieważ sama idea uczynku jako takiego jest Irrehaare całkowicie obca – Irrehaare to królestwo pragnień. Połknęła nas tęcza, wypadliśmy, przepluci przez Bramę, w wysokopienny, rzadki las; padał tu silny deszcz, grzmiały pioruny.
– Co to było?! – krzyknąłem przez szum ulewy. – To na niebie! Co to było?!
– Wirus – odparł Santana.
Zdążyłem tylko rzucić okiem na nasze nijakie, paramilitarne stroje – po czym Santana przeciągnął mnie przez sąsiednią Bramę.
Ciemność absolutna. Pod nogami chlupocze błoto. Powietrze jest suche, ostre, drapie w gardło; zaczynam się krztusić…
Kolejna Brama.
Cisnęło nas w środek ogromnej, zawilgotniałej, betonowej jaskini. Kilometrowej długości halę oświetlały nieliczne lampy sufitowe, zalewając ją potokami żółtawego, anemicznego blasku. Szczątki niegdyś potężnych maszyn niszczały pod ścianą, spotworniałe w przerdzewiałe szkielety. Tu i ówdzie dostrzec można było wyblakłe fragmenty napisów ostrzegawczych w języku niemieckim.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Kraju Niewiernych»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Kraju Niewiernych» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Kraju Niewiernych» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.