Potem zaczynała na głos czytać o kolejnej tragedii, Jeśli Graham jeszcze nie zdążył wrócić do laboratorium, zwykle siadywała obok Kena i głośno odczytywała mu wiadomości, powtarzając dwa razy z użyciem innych słów, aby mógł łatwiej zrozumieć. O pogromach emigrantów, bez wyjątku, zaczynała czytać dopiero, gdy Graham już wrócił. Graham nad swoim biurkiem przypiął pinezkami duży napis: ”Nie zatrudniaj studentki pierwszej rangi”, ale natychmiast go odpiął, gdy pomyślał, że Agnes mogłaby przyjść do jego biura.
Ostatecznie, zbyt często musiałby tę kartkę przypinać i odpinać; w końcu rozzłoszczony wrzucił ją do dolnej szuflady biurka.
Zdarzało się, że przychodziły jej koleżanki, emigrantki, siadały wokół niej i wysłuchiwały wiadomości. Im też wszystko kilkakrotnie powtarzała, gdyż większość z nich słabo mówiła po amerykańsku. Jednak gdy któraś z nich odezwała się w jednym z narzeczy Heddeni, Agnes natychmiast płoszyła się, ponieważ znała w języku swoich przodków ledwie kilkanaście słów. Pochodziła z mocno zasymilowanej rodziny. Jej rodzice urodzili się już na Ziemi.
Gdy wrócił z obiadu, natknął się na kolejne wystąpienie Agnes.
– ”W Mazatlan, w stanie Stary Meksyk, podpalono dom, w którym zakwaterowano rodziny emigrantów przybyłych jednym z ostatnich statków. Większość z przybyłych stanowili bardzo poważnie okaleczeni wskutek trudnej podróży. Mocno ograniczona zdolność poruszania się emigrantów spowodowała, że aż szesnaścioro z nich spłonęło żywcem, a troje nadal walczy ze śmiercią w miejskim szpitalu w Mazatlan. Siedem osób zostało wyniesionych z płomieni dzięki bohaterskiej akcji straży pożarnej”.
Graham chciał zrobić parę dowcipnych uwag, jak zwykle drocząc się, z Agnes, ale tym razem zbladł i nie odezwał się. Przeraziła go skala tego łajdactwa. Przed oczy wrócił szereg łysych, okaleczonych postaci o oczach pełnych smutku i zdumiewającej beznadziei.
Obraz prześladujący go od piętnastu lat.
Hsiu zwiesił głowę i kiwał nią przecząco.
– To być nie może – powtarzał ze swoim akcentem. – Tak być nie może.
– Może by Uniwersytet Maratheon wysłał petycję do parlamentu, panie Graham? – Hsiu wyszczerzył zęby do swojego szefa. – Przecież trzeba wreszcie to powstrzymać.
Jesteśmy akademikami i powinniśmy się sprzeciwić.
– Kto wyśle, panie Ken? Ci skurwiele z Komitetu Obrony i Czujności? – Graham wzruszył ramionami.
Albo jest lojalny tej połowie swojego grantu, jaką dostał od Ebahloma, albo rzeczy wiście jest wrażliwym facetem, albo jedno i drugie – pomyślał.
Tym razem do Agnes przyszły dwie koleżanki emigrantki. Jedna z nich to taka typowa emigrancka kluseczka: równy, tłusty wałeczek w fartuszku laboratoryjnym i niebieskiej chusteczce, o tłuściutkiej śniadej buzi. Druga była niezwykłą, fascynującą pięknością: pociągła twarz o bardzo jasnej, niemal bladej karnacji, okolona gęstymi jak materac, atramentowoczarnymi włosami rozczesanymi na środku głowy; wilgotne, głęboko czarne, duże oczy, obrysowane długimi rzęsami i podkreślone gęstymi brwiami; do tego prosty, wąski nos i mięsiste, pięknie wykrojone usta – twarz, która mogła tężeć w klasyczną maskę.
Było coś posągowego w tej twarzy, chociaż ten typ urody nie całkiem odpowiadał Grahamowi. Tak właśnie wyobrażał sobie piękne księżniczki czy królowe Heddeni przed dziesiątkami tysięcy lat, kiedy ich cywilizacja kwitła.
Gdy spoczęły na nim wyczekująco mroczna, choć przeplatana iskierkami czerń spojrzenia księżniczki Heddehen, dobrze znany jak niebo, a przez to jeszcze piękniejszy głęboki błękit spojrzenia Agnes oraz nieoczekiwanie jasne, jak błękitny lód lodowca spojrzenie tej małej w niebieskiej chusteczce, Graham niemal się zarumienił. Musiał coś powiedzieć; musiał im odpowiedzieć.
– Słucham niemal codziennie, jak czytasz o tych kolejnych aktach mniejszego lub większego łajdactwa i ciągle nie rozumiem jednej rzeczy: jak napastnicy rozpoznają ofiary?
Rozumiecie? – przeciągle odpowiedział spojrzeniu każdej ze słuchających. – Skąd napastnicy wiedzą, że atakują emigranta lub emigrantkę?
– Przecież to oczywiste, Graham. To się wie – prychnęła Agnes.
– Jak? Popatrz – lekko podciągnął rękaw jej swetra i zestawił ich przedramiona. – Widzisz?
– Tak, mam krótszą rękę niż ty…
– Eeh… przestań. Masz skórę nieco jaśniejszą niż ja. To znaczy, kudły powodują, że moje ramię wydaje się dużo ciemniejsze niż twoje, ale gdyby zapomnieć o włosach i tak jesteś sporo jaśniejsza. Dla postronnego obserwatora moglibyśmy wyglądać jak brat i siostra…
Nie odpowiedziała.
– A pani?… – zwrócił się do ciemnowłosej piękności.
– Przepraszam: Atta – odpowiedziała grzecznie. – Attolyod Kessalomhahenne – przedstawiła się.
– Tak… Proszę przysunąć swoje ramię do naszych, i pani też – zwrócił się do małej.
Okazało się, że mniemana księżniczka ma rzadkie, ale długie i czarne włoski na przedramieniu, za to, w odróżnieniu od Agnes i tej małej, ma bardzo długie, smukłe palce i piękne, migdałowe paznokcie. Agnes miała małe dłonie i smukłe palce zakończone małymi, dziecinnymi paznokietkami. Tamta mała – to samo, choć w jej przypadku tak powinno być, bo wyglądała jak dziecko.
– Rozumiecie?
– Wiesz, nie całkiem… – odpowiedziała przytomnie Agnes.
– Moja skóra jest najciemniejsza. Nie ma wątpliwości, prawda?
– . No tak – tym razem odezwała się Atta. – I co z tego? – To, że fizycznie wyglądacie tak jak my. Przynajmniej większość z was.
– Ja się różnię – odezwała się mała bezbłędną amerykańszczyzną. – I to poważnie…
– No dobrze – nie ustępował Graham. Ostatecznie, lata pracy dydaktycznej wyrobiły w nim dobrą odporność na argumenty innych. – Różnisz się trochę, ale większość Heddeni wyglądem wcale nie różni się od Ziemian.
– Powiedzmy, połowa – Agnes nie byłaby sobą, gdyby go nie poprawiła.
– Powiedzmy, połowa – przytaknął skinieniem głowy. – Ale napastnicy atakują bezbłędnie, obojętne, czy Heddeni różni się od Ziemianina, czy nie. Skąd wiedzą?
– Znają na co dzień, obserwują… Co w tym dziwnego? – powiedziała Atta.
– Nie… – skrzywił się Graham. – Te opisy, które czyta mi Agnes, wcale nie sugerują czegoś takiego. To są napady najczęściej podejmowane przez kogoś nie znanego ofierze, rozumiesz? – dalej zwracał się do pięknej Atty, która patrzyła na niego nieruchomo i chyba nieco obojętnie. – Musi istnieć ośrodek, który tym wszystkim steruje; wskazuje ofiary, wyznacza napastników.
– Tajna organizacja? – wyraz twarzy Agnes oznaczał, że nieco nadwerężył jej pewność siebie. W ogóle, ostatnio rzadziej marszczyła twarz w ironiczny uśmieszek, raczej uśmiechała się szczerze, szeroko, częściej ukazując niezrównany błękit swych oczu.
– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Może nawet rząd?
– aż sam przestraszył się swojego stwierdzenia, choć wyszło to naturalnie.
Emigrantki milczały, patrzyły po sobie. Hsiu wziął się za przygotowanie nowego eksperymentu, na który mogło już nie starczyć pieniędzy. Zresztą, jeśli mu Agnes nie pomoże, eksperyment i tak się nie uda.
– Przecież to tylko cztery kartki z ”Maratheon Chronicie”
– przerwał milczenie Graham. – I na dodatek – tylko wiadomości sportowe i ogłoszenia o wolnych pokojach i boksach. Skąd wzięłaś tę wiadomość o spaleniu emigrantów, Agnes?
Przecież tego tu nie nią…
Читать дальше