Stanął przed kioskiem, który miał jedynie dwie ściany. Niestety, w jego wnętrzu nie było już otchłani, lecz chodnik, równy i poprawny.
– Świeżo załatane! – parsknął. Pozostawał jeszcze tamten pierwszy kiosk przy przystanku tramwajowym, gdzie po raz pierwszy odkrył naturę przedmiotów-atrap. Musiał wrócić przez plac Kleparski, tym razem od wklęsłej strony fantomów kupujących i straganiarzy.
Jego marsz napotkał nieoczekiwany, silny opór. Powróciła opaska uciskająca boleśnie mózg.
Jeśli Ty tego nie chcesz, to może właśnie tamten kiosk jest moją szansą!?… – pomyślał udręczony Dyjak. Pokonywał kolejne metry jakby wbrew wiejącemu wichrowi. Miał w sobie dość siły, aby roztrącać atrapy stoisk i stojących ludzi. Nie zważał na ich krzyki. Widział już kiosk i krzątającą się wewnątrz kobietę. Siąpiący kapuśniaczek rozmywał sylwetkę narysowaną kredą na jezdni i ciemną kałużę.
Obejrzał to uważnie.
– To taka zmyłka, prawda? – powiedział spoglądając w niebo. – Dodałeś to, jak dodałeś bruk wewnątrz tamtego kiosku, bo koniecznie chcesz, bym uwierzył w swą śmierć?
I wtedy ustał opór wewnętrzny i ustał ból głowy. Walka była skończona.
– Znowu wszystko zniszczyłeś, Alfredzie! Chwilami ogarnia mnie wątpliwość, czy mi się uda – rozległ się głos dochodzący zewsząd jakby z megafonów rozstawionych na placu; jakby mówiły płyty chodnika, stragany, drzewa, jakby mówiły szare chmury listopadowe.
– Kim ty jesteś? – powiedział Dyjak rozglądając się wokoło.
– Jestem twoim powiernikiem. Powierzyłem sobie – to chyba będzie właściwy zwrot w twoim języku – powierzyłem sobie wszystkie twoje myśli. Jesteś… istniejesz we mnie.
Dyjak rozglądał się niepewnie, stojąc na opustoszałej jezdni obok narysowanej kredą swojej sylwetki.
– Nie szukaj mnie, nie mieszczę się w twoim świecie. Zdawałeś sobie sprawę z mojego istnienia, nazywając mnie podświadomością. Wiesz, to wtedy, gdy zgadywałeś rozwiązania bez liczenia; gdy trafiałeś rzucanym kamykiem bez celowania; gdy nie traciłeś równowagi idąc kompletnie zamyślony.
– Bez sensu – mruknął Dyjak. – Odbija mi od wódy – odruchowo sięgnął po butelkę, ale opuścił rękę.
– Nie przypuściłbyś, że podświadomość może być rośliną, żywą sondą międzygwiezdną? – ciągnął niewzruszenie głos. – Wytworzoną przez rasę, która może nie istnieć od dawna. Ja wędrowałem jako ziarno; jako niewiele więcej niż niezbędna informacja. Obudziło mnie do życia światło Słońca. Ujrzałeś mój rozwój i działanie. Zastałem twą planetę martwą; zastałem morze zerodowanych ruin i ani jednego organizmu żywego. Odnalazłem twoją czaszkę, zdołałem odtworzyć fragment twojej osobowości, trochę przeżyć, wspomnień… Próbowałem wyjaśnić jak, ale ty zauważyłeś tylko butelki na okładce.
Dyjak obracał się w kółko, nie rozumiejąc.
– Uczyniłem tobą część mojego mózgu – głos ciągnął dalej. – Istniejesz we mnie, a dzięki tobie istnieją ta dziewczyna w niebieskiej kurtce, mężczyzna z białą teczką, ta inna dziewczyna z dwoma podbródkami i staruszek, i policjanci.
Błysk zrozumienia był nagły, jak uderzenie pałki.
– Pieprzę! – wrzasnął Dyjak. – Ja nie chcę! Więc moje życie to program? Prawda?… Zwykły program komputera? Takiego pieprzonego „Meritum” z klawiszami naciskanymi spoconymi paluchami ucznia, co przed chwilą dłubał nimi w nosie? Po cholerę to zrobiłeś? Nie chcę!
Pod Dyjakiem zmiękły kolana i uklęknął na mokrej jezdni. Pozycja embriona pomagała mu.
– Alfredzie, nie mogłem inaczej. Celem mojego istnienia jest poznanie. Mam zrozumieć przyczyny waszego wyginięcia. A ty masz mi w tym pomóc. Dotąd wiem, że koniec waszego świata nastąpił wtedy, gdy tramwaj wiozący ciebie dojechał prawie do odejścia ulicy Helclów od Długiej…
– Jaki tramwaj? Przecież szedłem pieszo… bzdura!
– Bo nie wsiadłeś, tym razem – powiedział niepewnie Powiernik – przez to zmusiłeś mnie do ryzykownej ekstrapolacji otoczenia. To, w czym się obracasz, jest konglomeratem wspomnień z różnych lat. Tyle pamiętałeś. W tym mieście nie mieszkałeś od dawna. W kluczowym dniu przebywałeś tam przypadkiem, nie byłeś już wtedy nauczycielem… Nie chciałeś pamiętać późniejszego okresu życia.
– Wyrzucili mnie za pijaństwo, co? – zgadywał Dyjak.
– Starałem się oszczędzić ci szoku, ale nie dałeś mi szansy – głos Powiernika wprawiał w drganie powietrze ulicy.
– Dlatego te błędy, anachronizmy? – zapytał Dyjak. – Ale i ja częściowo odgadłem prawdę – kontynuował. – To, że nie żyję, i to, że ten świat jest moją własnością!
Powiernik milczał.
– Zaraz, ale przecież mnie i tak nie ma! Tylko przebieg prądu w obwodzie. To tylko ciąg zer i jedynek w pamięci komputera.
– Alfredzie, każdy z nas to ciąg impulsów jego mózgu… ja też.
– Nie! To tylko ja! Tylko ja wiem to na pewno – urwał Dyjak. – Dla ciebie… dla innych to przypuszczenie, jedna z hipotez. Ja nawet nie dowiem się, ile we mnie pozostało z prawdziwego Alfreda Dyjaka. Okrutnie mnie okaleczyłeś, Powierniku.
– Dałem ci niemal nieśmiertelność, Alfredzie.
– Dałeś substytut nieśmiertelności substytutowi człowieka. Pozbawiłeś mnie nieśmiertelności, cholerny substytucie Boga!
– Dlaczego wszystko to nazywasz substytutami?
– Może masz trochę racji – odpowiedział po namyśle Dyjak. – Ciebie nie odróżnię od Boga: stworzyłeś mnie i władasz mną. Ale… ale nie dałeś mi, no, duszy, jeśli coś takiego istnieje.
– Duszę? – Powiernik szukał chwilę odpowiedniego pojęcia w pamięci.
– No, nie mogę jej mieć jako obiekt programu.
– Wiesz, wyodrębniłem cię z siebie – odpowiedział po namyśle Powiernik. – To tak jak urodzić. Albo może jak przy rozdwojeniu jaźni.
– Jednak jestem tylko ciągiem liczb. Czy duszę można zastąpić ciągiem liczb?
Powiernik znów namyślał się.
– A jeśli ten ciąg jest niezwykle długi? – odpowiedział pytaniem. – W liczbach jest wszystko… I spontaniczność. I decyzja. I myśl. Ja tak rozumiem duszę.
– Nie wierzę ci. Czuję się obcy. Jestem tu obcy. To nie moje miasto, takie mroczne. Plątanina nieznanych mi ulic… Mylą mi się ich nazwy. To tak, jakby mnie tego wyuczono. Nieznane szczegóły sprzed lat. To wszystko jest mi tak obce. To miasto Alfreda Dyjaka, nie moje – umilkł.
Znowu milczenie.
– Proszę cię, pozwól mi odejść tam, gdzie odeszli inni ludzie!
– Czy wierzysz, że odejdziesz tam, gdzie i oni?
– Nie wiem, ale czuję się jednym z nich. Chcę sprawdzić, czy jestem człowiekiem, to znaczy, czy byłem człowiekiem. Nie chcę istnieć jako namiastka. Nie jestem w stanie ci pomóc, nie pamiętam żadnej katastrofy… Pozwól mi odejść za nimi – poprosił ciszej.
– Na to masz zawsze czas – zauważył Powiernik.
– Hm – mruknął Dyjak. – Niby racja – dodał po namyśle. – Powierniku, czy tylko mnie odtworzyłeś?
– No wiesz, znalazłem sporo czaszek. Ale po odtworzeniu okazało się, że większość z tych ludzi nie nadawała się do nawiązania kontaktu. Dla nich do końca pozostałem podświadomością. Inni oszaleli zanim ich program dobiegł końca nie mogąc wytrzymać prawdy.
– Czy jeśli ze mną ci nie wyjdzie, to odtworzysz kogoś innego?
Powiernik chwilę milczał.
– Mam jeszcze kilka niezłych czaszek – odpowiedział.
– To dlaczego nie dasz mi spokoju? Zacznij z nimi.
– Niewykluczone, że kiedyś tak zrobię. Chociaż obecnie myślę, że raczej nie… Ty rokujesz zbyt dobrze.
Читать дальше