Mirosław Jabłoński - Czas wodnika
Здесь есть возможность читать онлайн «Mirosław Jabłoński - Czas wodnika» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czas wodnika
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czas wodnika: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas wodnika»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czas wodnika — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas wodnika», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Jakaś gałąź uderzyła mnie potężnie w ramię i obaliła na ziemię. Zdziwiłem się, że w młodym lesie znalazł się tak mocny konar i spostrzegłem, że jestem ranny. Zostałem trafiony zupełnie przypadkiem. Kula rozszarpała biceps i rana krwawiła obficie. Bolało. Kciukiem lewej dłoni ucisnąłem mocno tętnicę nad postrzałem. Fontanna krwi zmniejszyła się znacznie, a rana poczęła się pokrywać powoli przezroczystą tkanką. Musiałem jeszcze poczekać, bo była słaba i delikatna. Siedziałem pod młodą sosną i nasłuchiwałem pilnie. Byli jeszcze daleko, więc to albo trafił mnie jeden z tych podchodzących na własną rękę, albo jakiś zafajdany snajper, który siedząc na drzewie czeka, aż się podniosę, albo jakiś frajer z pełnymi strachu portkami strzelił na wiwat, trafiając mnie przypadkiem.
I pomyśleć, że zebranie tej bandy kosztowało mnie tyle zachodu! Prawie trzy miesiące d'Orcada łowił i namawiał – nie za darmo, ma się rozumieć – potencjalnych klientów: a to jeden był w Ku-Klux-Klanie i zżerała go południowa gorączka przodków, a to jakiś najemnik mający milion, a polujący na pięć, czy synalek miliardera nudzący się jak stado wściekłych mopsów. A prócz tego wielu zastrachanych, a cudem jakimś wzbogaconych urzędników, dostawców, sklepikarzy i przedsiębiorców, którzy bardzo się bali, ale jeszcze bardziej chcieli mieć co opowiadać przy kuflu piwa. Opowiadanie za milion, to jest coś!
Do diabła z nimi, bandą impotentów, chcących zaimponować swoim domowym Mesalinom. Wstałem. Nagle przestało mnie obchodzić, czy snajper czeka na mnie, czy nie. Jeżeli czeka, to niech się to wreszcie skończy. On dostanie pięć melonów, ja czterdzieści pięć i będziemy kwita.
Ruszyłem przed siebie. Nic się nie stało. Przede mną majaczył nowy las, gdy tam się dostanę, to będą mieli trochę roboty, zanim mnie znajdą. Tak myślałem, nim dotarłem do niego, potem sytuacja odmieniła się. Przedzierając się przez zarośla nie usłyszałem od razu głosów z przodu, bo się ich tam nie spodziewałem, a gdy przystanąłem, zrozumiałem, że jestem otoczony!
Głosy Myśliwych słychać było ze wszystkich stron. Nie strzelali, jak przedtem na wiwat, zbliżali się tylko nieubłaganie i teraz prawie cicho. Podchodzili nierównomiernie, spychając mnie we wschodni kraniec lasu. Czułem, że nie powinienem dać się tam zapędzić, ale zwierzę, co siedziało we mnie, nie chciało wyjść na strzał!
Przestało mi się to podobać, ich nieustępliwość przywodziła na myśl działanie celowe, wręcz spisek. Ta niezdarna banda stała się nagle solidarna i działa według z góry ustalonego planu. Tego było mi dość. Zacząłem się bać naprawdę, już nie o pieniądze, ale o siebie. Coś mi świtało, co mogą ze mną zrobić, ale w sposób desperacki i straceńczy odsuwałem od siebie tę możliwość. Zacząłem się jednak zastanawiać, czy mogą osiągnąć swój cel?
Wreszcie stało się jasne, dokąd mnie gnali. Przede mną pojaśniało i drzewa rozstąpiły się. Polana. Wszedłem na nią chwiejnie, byłem kompletnie wyczerpany. Już wiedziałem, co ma nastąpić – stanę przed pięć-dziesięcioosobowym plutonem egzekucyjnym! Przegrałem.
Moje domysły były trafne. Z lasu wychodzili Myśliwi, spokojni, że zwierzyna już im nie umknie. Ani zwrot kosztów za ganianie za mną po chaszczach. Wszyscy byli w maskach na twarzach, a na środku leśnej polanki – takiej jasnej, pachnącej i z mrugającym wodnym oczkiem – stał pal i stos. A więc jeszcze i to? Chcą mnie usmażyć, mnie nieśmiertelnego?! Przypomniałem sobie nagle mit o Heraklesie – on był również nieśmiertelny i zgorzał na stosie! Tak, ale ci potomkowie Nessosa i Dejaniry nie przewidzieli wszystkiego…
Myśliwi zatrzymali się na krawędzi lasu. Po kolei, zgodnie z ruchem wskazówek zegara i poczynając od Starszego Łowczego, poczęli zdejmować maski i odsłaniać twarze. Patrzyłem na to dość spokojnie do momentu, gdy spod jednej z nich wychynęło oblicze d'Orcady! A więc i on włożył w ten zbożny interes zarobiony na mnie milion. Tylko czemu? Przecież on, właśnie on, nie mógł mieć żadnego celu w unicestwieniu mnie. Zresztą, pal go diabli, co mnie to teraz może obchodzić. Ale nie, chcę wiedzieć. Skinąłem na kauzyperdę. Oglądając się na innych, podszedł drobnym kroczkiem. Może spodziewał się, że będę go prosił o wstawiennictwo, bo był bardzo zatroskany.
– Dlaczego? – zapytałem krótko.
Zadreptał w miejscu, a brzuch podskakiwał mu obleśnie.
– Nie wie pan o tym, mister Immortal, ale rząd podjął kilka dni temu decyzję o zakazie sprzedaży pozaukładowych pojazdów kosmicznych osobom prywatnym. A więc ja panu przestaję być potrzebny.
– To jeszcze nie powód, żeby…
– Nie, nie powód – zgodził się skapliwie. – Ale teraz mogę już panu powiedzieć, że prywatnie, jak przedstawiciel gatunku ludzkiego nienawidzę pana, boję się, brzydzę i uważam, że taki nieczłowiek jak pan nie powinien żyć! Jest pan zagrożeniem dla całej ludzkości!
– Ach, więc wy tak, z miłości do ludzi, do człowieka, prywatnie i zupełnie darmo chcecie wspomóc rząd i wybawić ziemię od potwora. Czy tak?
– Właśnie tak – potwierdził adwokat.
Na znak pogardy i lekceważenia ten dobry obywatel i przedstawiciel gatunku ludzkiego splunął mi pod nogi i odszedł
– Klucz – powiedział Starszy Łowczy
I wyciągnął rękę jakbym był małym pieskiem i miał mu przynieść go w zębach jak gazetę poranną lub kapcie
– Nie mam – powiedziałem zgodnie / prawdą
Skądś z tvłu padł strzał i rozszarpał mi lewe ucho Strzelający musiał klęczeć bo kula poszła górą ponad głową stojących za mną, i przepadła w lesie
Aaa i ' – ryknąłem i padłem na ziemię chwytając się za okaleczoną głowę.
– Wstawaj! Gdzie klucz!
– Ukryty – wystękałem gramoląc się na nogi
Koleiny strzał strzaskał mi kolano wrzasnąłem nieludzko z bólu i padłem Dwóch sąsiadów Łowczego podeszło do mnie Dźwignęli mnie pod pachy i pociągnęli do słupa Przypięli mnie rzemieniami i odeszli.
– Gdzie? – spytał znowu łowczy osobiście biorąc mnie na cel
Jak mi się, zdawało mierzył w genitalia Powiedziałem gdzie ukryłem klucz Na twarzy tamtego odbił się wyraźny zawód Opuścił bron i dał znak do podpalenia stosu.
– No strzelaj skurwysynu! – wrzasnąłem nagle odważnie bo zupełnie przestałem odczuwać boi
Ujawniła się jeszcze jedna cecha mojego nowego organizmu
– Strzelaj! – powtórzyłem bo chciałem mieć pewność ze jak najwięcej moich cząstek rozsieją te zbiry wokoło.
Łowczy dał znak Na ten sygnał myśliwi biegiem skupili się wokół swego wodza i utworzyli trójszereg Kilkunastu pierwszych padło na ziemię, następni klęczeli a ostatni stali.
– Ognia! – zakomenderował Łowczy
Ja nie umrę cały – pomyślałem jeszcze – Powstanę z resztek a wtedy.
Zabrzmiała salwa, a w jakiś czas potem z krzykiem zemsty przyszedłem na świat
1985
CZAS WODNIKA
Od kilku już dni panował upał. Powietrze stało w miejscu i wydawało się gęściejsze niż zazwyczaj. Hoover ze zbolałą miną snuł się od rana po domu nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Wmawiał sobie, że ten stan jest wynikiem pogody, ale to nie była prawda. To z powodu urlopu czuł się tak podle. Inspektor nie znosił urlopów i nic nie potrafił na to poradzić. W odpowiednim czasie nie wykształcił w sobie umiejętności spędzania wolnego czasu, co teraz mściło się na nim okrutnie. Inspektor Edwin Hoover umiał tylko pracować, a z kolei charakter pracy nie przysparzał mu ani przyjaciół, ani znajomych. Był samotny. Oczywiście, miał kolegów w pracy, ale to nie to samo. Poza tym, w tej chwili na ich towarzystwo nie miał najmniejszej ochoty.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czas wodnika»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas wodnika» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czas wodnika» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.