Mirosław Jabłoński - Czas wodnika

Здесь есть возможность читать онлайн «Mirosław Jabłoński - Czas wodnika» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czas wodnika: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas wodnika»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zwolennicy demokracji amorficznej, osiadli na Ampis, dochodzą do wniosku, że nadchodzi ich czas… Kto wie, moze to także Twój czas?

Czas wodnika — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas wodnika», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

A potem powłoka moja na powrót zmatowiała, przykryła wszystko, skóra zaróżowiła się. porosła włosami i oto stałem nagi jak święty turecki, z głupią miną i pustka w głowie. Rozumiałem tylko, że dokonała Me jakaś przemiana z winy neutronowego karła, ale jaka?

Osunąłem się bezwiednie po ścianie kabiny i w tym momencie odblokowany nagle komputer, którego najwidoczniej nic zdziwić nie mogło, oświadczył rzeczowo. że właśnie wyszliśmy ze strefy bezpośredniego oddziaływania gwiazdy.

Gdyby nie wypadek. jaki nastąpił podczas lądowania, nie dowie-działbym się prędko, że stałem się niezniszczalny i nieśmiertelny. Jednak z bliżej nie znanych przyczyn mój statek wyrżnął w powierzchnię oceanu z impetem, który zamienił mnie w luźny worek zawierający wapniowe okruchy i czerwoną miazgę. Komputer pokładowy w ostatniej chwili przyjął, ponoć, za powierzchnię lądowania podmorskie dno w Zatoce Meksykańskiej, zamiast pasa startowego w bazie Homestead na Florydzie! Mimo to ów worek, w który zamieniło mnie wodowanie, dawał pewne oznaki życia po wypłynięciu kapsuły na powierzchnię. Nie wierząc w to, co widzą, lekarze natychmiast, jeszcze na pokładzie lotniskowca,,U.S.S. Navaho II", zaczęli składać mnie do kupy. Rozwiązali worek, przecedzili obrzydliwą zawartość i poczęli składać sztuka po sztuce. Poszło nie najgorzej, a w czasie mojej rekonwalescencji doszli do wniosku, ze na skutek przeżyć w kosmosie mam przebudowaną w organizmie strukturę subatomową. Wynikało z tego, że jestem w stanie zregenerować się z byle kawałka własnej powłoki, przy czym odradzała się zawsze część największa, więc nic mogłem się powielać. W razie potrzeby mogłem powstać wręcz z jednej komórki. Jak działał licznik, który je rachował, tego moi mędrcy nie wiedzieli. I to tyle.

Oczywiście, nie wróciłem do bazy "Arki". Zresztą program robił bokami i dni jego były policzone. Z wielką pompą NASA wywiązała się wobec mnie z wszelkich zobowiązań, i poszedłem – wolny, zdrowy i bogaty – na zieloną trawkę. Ci z Agencji nie chcieli mnie więcej widzieć na oczy. Swoim powrotem dość im zalazłem za pazury. A tu jeszcze nieśmiertelny!

Przez jakiś czas interesowały się mną liczne instytuty naukowe i medyczne. ale nie pozwoliłem im się dotknąć. Moja nieśmiertelność była tylko moja, i basta. To samo stwierdził Sąd Najwyższy, do którego wystąpił jakiś szalony naukowiec z propozycją ubezwłasnowolnienia mnie i przekazania jako obiektu doświadczalnego do którejś / placówek badawczych! Po ogłoszeniu wyroku szalonego naukowca skopałem ze stopni gmachu sądu, za co zaraz za rogiem, w pierwszej instancji, otrzymałem trzy miesiące odsiadki. Bez zawieszenia. Moja niezniszczalność nie była okolicznością łagodzącą. To właśnie wtedy, w czasie trwania obu procesów, prasa nazwała mnie Mr Immortal, Pan Nieśmiertelny, co przyjąłem za swoje nowe nazwisko. Z tej ostatniej sprawy wyniosłem jeszcze jedną korzyść – jakiś pijaczyna, który przez tydzień dzielił ze mną cele, podpowiedział mi, w jaki sposób mogę pomnożyć swój milion. Pijaczyna nazywał się Thomson i był lekarzem pozbawionym prawa wykonywania praktyki we wszystkich pięćdziesięciu stanach. Moje pieniądze zmieniły, przynajmniej częściowo, ten stan rzeczy.

Po wyjściu z pudła dałem ogłoszenie: "Bezkarne zabójstwo! Za milion dolarów możesz zabić Mr Immortala. Tortury wykluczone. Warunki do uzgodnienia. Zgłoszenia p. box…"

Potrzebowałem pieniędzy. Potrzebowałem, bo chciałem odkupić od NASA własny statek za sto trzydzieści dwa miliony nowych dolarów i polecieć jeszcze raz w stronę neutronowego karła. Próby podjęte przez innych pilotów po moim powrocie nie powiodły się o tyle, że ludzie albo wracali nie zmienieni, albo nie wracali w ogóle. Mój casus mógł być wynikiem przypadku, ale mogło też być i tak, że zostałem w jakiś sposób przez Czarną Gwiazdę wybrany i naznaczony. A to by znaczyło, że albo może mi przywrócić poprzednią mą kondycję, albo dać jeszcze więcej, niż mam teraz. Może stanę się wszechmocny i duchem będę stwarzał byt? Z natury jestem chytry i zachłanny, więc pomału uwierzyłem w tę legendę. Wierzyłem tym bardziej, iż inni zdawali się również podejrzewać tę możliwość. Bali się mnie i nienawidzili. Dlatego musiałem mieć ten statek za wszelką cenę.

Biegłem przez las, osłaniając twarz od smagających mnie gałęzi. Byłem potwornie zmęczony i chciałem, by ta zabawa, ta ostatnia Gra, już się skończyła. Mimo to rwałem przed obławą wciąż naprzód. Nie mogłem dopuścić do tego, by zwycięstwo tamtych okazało się zbyt łatwe. Myśliwi mogliby być wtedy rozczarowani i czuć się oszukani, co prostą drogą wiodło do kłopotów natury płatniczej. A tych nie cierpiałem z całej duszy.

Ostatnia zawarta umowa – i pierwsza w mojej karierze zbiorowa nie satysfakcjonowała mnie do końca. Nie chodziło tu o wysokość stawki, nie. Tu wszystko było w porządku: pięćdziesięciu Myśliwych wpłacało po milionie dolarów, w zamian za co mogli na prywatnym terenie łowieckim jednego z nich urządzić na mnie polowanie! Ten z Myśliwych, który powali mnie pierwszy, otrzyma pięć milionów, czyli zarobi cztery na czysto. W umowie była cała strona poświęcona technicznym szczegółom rozstrzygającym o pierwszeństwie lub też precyzująca warunki podziału łupu, gdybym padł od kilku trafień.

W najbardziej niekorzystnym przypadku, to znaczy wtedy, gdyby wszystkie one z medycznego punktu widzenia okazały się śmiertelne, każdy ze szczęśliwych Graczy otrzymywał po prostu zwrot kosztów, czyli swój milionik. To było jasne i uczciwe, a to co pozostało, było dla mnie.

Jednak realizacja przekazania tej forsy była z gatunku tych, które nazywam podejrzanymi, bo nieodparcie nasuwała myśl o tym, że Myśliwi chcą mnie wyrolować. Ponieważ za obopólnym – jeśli można tak powiedzieć zważywszy ich liczbę – porozumieniem doszliśmy do wniosku, iż cała impreza będzie tajemnicą dla urzędu podatkowego, więc złożone w gotówce pieniądze zostały zamknięte w sejfie bankowym, do którego otwarcia potrzebne były trzy klucze. Jeden miałem ja, jeden d'Orcada, a trzeci Starszy Łowczy. Niby było to w porządku, a jednak świadczyło o tym, że jedna ze stron, me dowierzając drugiej, widzi jakiś sposób na to, by wygrać Grę i zniknąć z forsą. Niejasno podejrzewałem, że to ja mam być wystrychnięty na dudka, wypchany i powieszony na ścianie jako trofeum, na dodatek.

Swój klucz od sejfu zakopałem, ma się rozumieć tak, że ani diabeł, ani d'Orcada – który był gorszy od samego Księcia Ciemności – nie byli w stanie go znaleźć. Mimo to nie czułem się wcale pewnie, cwałując przez gęsty młodniak. Z dala słyszałem krzyki, strzały, czasami bzyknęła jakaś zabłąkana kula. Myśliwi idąc ławą, nie żałowali naboi, a każdy działał w przeświadczeniu, że może trafi mnie przypadkiem i zarobi cztery miliony. Większość z nich to była hołota, nuworysze, którzy chcieli bawić się jak panowie. Lecz byli wśród nich także prawdziwi łowcy, wiedziałem o tym, którzy nie zajmowali się bezsensowną palbą, i prawdopodobnie nawet nie szli z całą grupą ryzykując, że zostaną trafieni przez tamtą bandę. Oni przyszli tu właśnie dla ryzyka, a nie dla zarobienia forsy, choćby i milionów. Podniecała ich wojna, walka, polowanie, śmierć własna lub cudza – same męskie, ale coraz trudniejsze do realizowania sporty. Warte życia i pieniędzy.

Tych ludzi nienawidziłem najbardziej, choć rozumiałem, że lepiej paść z ręki zawodowca i od jednego strzału, który nieomylnie dosięgnie komory, niż wyć wiekami z bólu z powodu zgruchotanego przez jakiegoś partacza sklepikarza kręgosłupa.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czas wodnika»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas wodnika» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Rosamunde Pilcher - Czas burzy
Rosamunde Pilcher
Colleen McCullough - Czas Miłości
Colleen McCullough
Poul Anderson - Stanie się czas
Poul Anderson
Robert Silverberg - Czas przemian
Robert Silverberg
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Andrzej Sapkowski - Czas pogardy
Andrzej Sapkowski
Leonardo Banegas - Sweet-Jab
Leonardo Banegas
Vitaly Mushkin - Blow job. Bloody sex
Vitaly Mushkin
Отзывы о книге «Czas wodnika»

Обсуждение, отзывы о книге «Czas wodnika» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x