Mirosław Jabłoński - Czas wodnika
Здесь есть возможность читать онлайн «Mirosław Jabłoński - Czas wodnika» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czas wodnika
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czas wodnika: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas wodnika»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czas wodnika — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas wodnika», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W pięćdziesiątym czwartym dniu lotu do kabiny Lindsaya wpadł Gogo, ciągnąc za sobą słabo opierającego się mata obserwatora.
– Czego chcecie? – warknął Burt. – Nie umiecie pukać?
– Przepraszam, szefie – bosman nie miał wcale miny człowieka przepraszającego za cokolwiek – ale Hugh dostrzegł coś dziwnego, prawda, Hugh?
– No, co tam? – burczał Lindsay, usiłując się trochę ogarnąć.
Mat był chudy, pryszczaty i nerwowy.
– Jakiś statek zbliża się do nas, kapitanie – zameldował mat Hugh falsetem. – Nie odpowiada na sygnały. To może być statek korsarski, sir.
– Uzbrojony? – zainteresował się Lindsay.
– Nie wiadomo – odparł za mata Gogo. – Dopiero co wszedł na optyczną.
– Dobra – westchnął Burt z rezygnacją. – Pójdę zobaczyć.
W sterowni zastali Seksbombę, który z wyraźnym zainteresowaniem wlepiał oczy w jedyny działający jako tako ekran. Był tym tak pochłonięty, że nie usłyszał wchodzących.
– Co ty tu robisz, Erret? – zapytał Lindsay. – Dowodzisz? Garbus drgnął, ale w przeciwieństwie do ich poprzednich spotkań nie okazał uniżoności ani nie usunął się chyłkiem. Popatrzył na Lindsaya jakoś tak zwycięsko i z wyraźną pewnością siebie.
– Jeżeli pan nie ma nic przeciwko temu, kapitanie, to zostanę – powiedział Seksbomba z tym nowym, denerwującym akcentem wyższości. – Mogę się przydać.
Lindsay wzruszył ramionami, nie widział takiej możliwości. Popatrzył na ekran. Obcy statek idący zbieżnym kursem doganiał ich szybko. Był większy niż ścigacze Patrolu, ale przynajmniej tak samo prędki. Nie był to statek pasażerski ani handlowy. Pozostawały dwie możliwości – obcy był pojazdem wojskowym albo pirackim. Burt poszedł do komputera i sprawdził trajektorię statku.
Obcy szedł po hiperboli, której ramię miało go wyprowadzić na kurs równoległy z torem Consellera. Do momentu spotkania brakowało około piętnastu minut. Było to zbyt mało, by uznać, że jest to przypadek. Lindsay pożałował nagle, że za całe uzbrojenie ma sześciostrzałowy służbowy rewolwer pamiętający zapewne czasy buntów załóg i zamieszek pokładowych. Spojrzał na Erreta. Seksbomba miał zamknięte oczy i wygląd psa gończego. Burt westchnął i powiedział do mikrofonu:
– Mówi Burt Lindsay, kapitan frachtowca Conseller własności Kompanii Wschodniogalaktycznej. Do statku idącego na kurs zbieżny: Podaj swój kod!
Odczekał chwilę i ponowił wezwanie. Nie liczył na odpowiedź i nie zawiódł się. Usiadł w swoim fotelu i postanowił poczekać na dalszy rozwój wypadków. Zresztą nie mógł nic innego zrobić. Nie mógł zmienić kursu, nie mógł próbować ucieczki, nie mógł ostrzelać obcego ze swej służbowej broni. Cała inicjatywa należała do tamtego, Burt mógł tylko czekać. Słyszał, że za jego plecami zgromadziła się cała załoga, ale nie reagował na to. Nie zamierzał wysyłać ludzi na stanowiska bojowe, bo takich nie było. Wreszcie obcy statek zrównał się z Consellerem i przez dobrą chwilę oba pojazdy mierzyły się oczami swych załóg. Przy Consellerze tamten był łupiną zaledwie, ale był groźny.
– Niszczyciel – ocenił Burt w myśli. – Mógłby nas zdmuchnąć jedną salwą!
Obcy był widocznie tego samego zdania, bo zamrugał wesoło światłami pozycyjnymi. Oprócz nich nie miał na kadłubie żadnych oznaczeń. To był pirat.
Lindsay był o tym przekonany i właśnie miał zamiar ponownie wygłosić swą drętwą formułkę powitalną, gdy dowódca niszczyciela zgłosił się pierwszy.
– Hej, Lindsay! – usłyszeli w sterowni starczy tenorek. – Mówi Czarny John! Powiedz, co wieziesz, synu?
Burt przełknął nerwowo ślinę. Po raz pierwszy w życiu spotkał legendarnego korsarza i ten fakt wywarł na nim wielkie wrażenie.
– No, mów, nie bój się – popędzał go John. – Wiele dobrego o tobie słyszałem. Mam u siebie paru chłopców, którzy chętnie wypruliby z ciebie trochę forsy. Podobno robisz długi?
Korsarz poczekał chwilę na odpowiedź, a nie doczekawszy się ciągnął dalej:
– To źle – rzekł mentorskim tonem. – Długi niszczą przyjaźń. Więc, powiadasz, co wieziesz, synu?
– Yrr – odpowiedział wreszcie Lindsay. – Trzy miliony ton rudy yrru. Nie wie pan czasem, do czego może to służyć, sir?
– Fiuu… – gwizdnął John. – Nielichy ładunek. Nie wiem, co to jest yrr, i nic mnie to nie obchodzi. Jeżeli chodzi o towar, to możesz być spokojny. Mam inną sprawę, ale o niej możemy pogadać tylko w cztery oczy. Zgadzasz się?
– Chyba nie mam wyboru, sir?
– Nie, nie masz – zarechotał pirat. – Wysyłam po ciebie szalupę. Oczywiście żadnych sztuczek, gramy jak dżentelmeni?
– Oczywiście… – odparł Burt.
Statek Czarnego Johna zrobił na Lindsayu oszałamiające wrażenie. Jego gospodarz nieco mniejsze. John nie był wcale czarny, tylko łysy j bezzębny. Krótko przystrzyżona, siwa i rzadka broda upodobniała go do mnicha. Również oczy. Na tym podobieństwo się kończyło.
– Inaczej sobie ciebie wyobrażałem, synu – powiedział korsarz na powitanie.
Ja też – chciał odrzec Lindsay, ale ugryzł się w język. Nie wiedział, jak dużą dozą humoru dysponuje Czarny John. Pirat przyjął go w sterowni. Sam był nie uzbrojony, ale za jego plecami tkwili dwaj ludzie z klanu "Gotowych na wszystko".
– Przejdźmy do rzeczy – odezwał się znowu John. – Skoro masz trzy miliony ton ładunku, to chyba twój statek ma ze trzy i pół miliona BRT, co?
– Cztery miliony, sir.
– Jeszcze lepiej – ucieszył się pirat. – To znacznie upraszcza nasze sprawy. Przy tym tonażu moje dwieście tysięcy nic nie znaczy.
– Co, proszę? – nie zrozumiał Burt.
– Mówię, synu – John bawił się zaskoczeniem Lindsaya – że mój statek to jest zaledwie dwieście tysięcy BRT. Chcę po prostu znaleźć schronienie w twojej ładowni. Na krótki czas – zastrzegł się.
– Chce pan z całym statkiem… do ładowni?
– A cóż w tym dziwnego? – zaperzył się stary. – Myślisz może, że nie dam rady, że to niemożliwe? Przekonasz się! Wszystko przemyślałem. Słyszałeś chyba komunikat Patrolu? Te sukinsyny depczą mi po piętach. Miałem spore kłopoty, żeby się im urwać. Udało mi się to, ale wiem, że zablokowali ten region tak dokładnie jak nigdy dotąd. Myślałem, że będę musiał się przebijać w walce, bo te dranie zrobiły się bardzo bezczelne, aż tu nagle ty spadłeś mi z tym starym pudłem dosłownie z nieba! Zawróciłem od razu, jak tylko was wykryliśmy. Ty mnie przewieziesz przez obławę. Nawet w razie kontroli damy sobie radę. Przemyślałem wszystko. Mógłbym oczywiście zagarnąć wasz Conseller, a ciebie i twoją załogę rozpylić na cztery wiatry, ale jesteście mi potrzebni. Ostatecznie autentyczna załoga frachtowca to jest coś, czego moi ludzie nie potrafiliby zagrać. Mam nadzieję, że zgadzasz się, synu?
– Chyba nie mam wyboru, sir? – powiedział po raz drugi tego dnia Lindsay.
Po półgodzinie od wypowiedzenia przez Burta tych słów na Consellerze rozpętało się piekło. Czarny John zjawił się osobiście z dużo większą świtą niż ta, która towarzyszyła mu podczas rozmowy z Lindsayem. Kilku z tych ludzi Burt znał osobiście i teraz starannie unikał ich wzroku.
Pirat dokonał inspekcji prawie całego statku, co było o tyle kłopotliwe, że włóczył Lindsaya kilometrami korytarzy. Zdawało się, że staruch ma niespożyte siły. Przez cały czas oględzin nie odezwał się ani słowem, dopiero gdy po kilku godzinach znaleźli się znowu w sterowni, wydał z siebie westchnienie.
– Taaak… – wysapał i zamilkł.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czas wodnika»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas wodnika» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czas wodnika» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.