Mirosław Jabłoński - Czas wodnika

Здесь есть возможность читать онлайн «Mirosław Jabłoński - Czas wodnika» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czas wodnika: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas wodnika»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zwolennicy demokracji amorficznej, osiadli na Ampis, dochodzą do wniosku, że nadchodzi ich czas… Kto wie, moze to także Twój czas?

Czas wodnika — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas wodnika», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ktoś zapukał do drzwi. Byłem pochłonięty wyliczanką i chciałem być sam. Jednakże zapomniałem zablokować zamek i teraz w powiększającej się z każdą sekundą szparze dostrzegłem kobiecy kształt. Elis.

Moje siostry – powiedziała – chcą również być kurtyzanami i ja opłacam ich naukę w Unitarnej Szkole Arystokratek. Podobno robią szybkie postępy.

– A ty? – zapytałem, zwijając wydruk z nazwiskami w zgrabny rulon i rzucając go pod łóżko – Byłaś pilną studentką? Prymuską?

– Nie mam przy sobie dyplomu. Musisz sam sprawdzić.

Sprawdziłem. Jestem pewien, że Elis w szkole nie leżała nigdy w oślim łóżku.

Rano byłem nieco nieswój. Zmęczony i niewyspany. Wysączyłem kilka ostatnich kropli z butli "Komandor Crax" i zastanowiłem się, czy iść coś zjeść, czy wrócić do rachunków. Obawa przed spotkaniem gdzieś Jelinka wymogła to ostatnie. Elis już nie było, gdy się obudziłem, jeden problem miałem więc na razie z głowy. Tak ją widać wychowali w tej szkole. Wczołgałem się pod łóżko i wyjąłem mój popstrzony arkusz. Raźno zabrałem się do dzieła.

Dwadzieścia siedem osób liczył personel medyczny. Zostało okrągłe sto pięćdziesiąt. Patrol. W tym było siedemdziesięciu dwóch pilotów latających na dwie zmiany. A więc minus trzydzieści sześć. Zostaje stu czternastu, w tym pozostałych trzydziestu sześciu pilotów, którzy byli wtedy w Bazie, a nie na patrolu. Odjąłem pijanicę McGuine'a. Sto trzynaście (w tym trzydzieści sześć). A więc siedemdziesiąt siedem plus trzydzieści sześć. Nasłuchowców jest pięciu. Odjąłem wszystkich. Siedemdziesiąt dwa plus trzydzieści sześć. Z tych siedemdziesięciu dwóch osób część ma dostęp do informacji, część do latania, a część do jednego i drugiego. Zostawiłem tych ostatnich. Piętnaście plus trzydzieści sześć. Na arkuszu została mi już mniej niż jedna dziesiąta początkowej liczby nazwisk. Reszta była przekreślona kolorowym mazakiem. Zatrzymałem się. Brak mi było kolejnego wyróżnika.

Zastanowiłem się, co wiem o Krafcie. Nikt go nie widział, a jeżeli nawet, to nie wiedział, z kim ma przyjemność. To nie to. Nikt go nie słyszał. Nie, zaraz, zaraz… Ktoś opowiadał mi, że był na akcji przeciwko przemytnikom jeszcze w czasach, gdy Kraft zwalczał ich na równi z nami, by oczyścić sobie pole, i słyszał z odbiornika głos niewątpliwie samego Krafta wydającego rozkazy. Według tego, co mówił mój rozmówca, właściciel głosu posługiwał się płynnie kilkoma językami, wydając polecenia swej wielonarodowej hałastrze.

Zajrzałem do listy. Oczywiście ktoś mógł zataić fakt swej erudycji, ale i tak skreśliłem wiele nazwisk. Siedem plus czternaście. Tych siedmiu to byli: pułkownik Dwight Mallory, majorzy Allan Fogerthy i Buzz Colins, radiowiec Wissotzky i trzech techników z działu łączności. Wziąłem ich wszystkich pod lupę. Połączyłem się z lotniskiem i uzyskałem informacje na temat tego, gdzie byli wtedy, gdy Kraft przeprowadzał swe dawniejsze akcje. Wszystkich siedmiu mogłem skreślić. Nie latali nigdy ani tak daleko, ani tak długo. Polowania na Krafta trwały dniami, a czasem i tygodniami, i zdawało się nam, że depczemy mu po piętach. Jeżeli była to prawda, to i on musiał wtedy przebywać poza Bazą. A więc zero Plus czternaście. Sami piloci. Tego się obawiałem, tu będzie najtrudniej. Odjąłem tych, którzy przyszli do Patrolu w ostatnim roku (czego nie uczyniłem odejmując dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć osób przybyłych na Tetydę po pojawieniu się przemytników) i zostało mi ośmiu. Ośmiu. Cofnąłem się jeszcze o rok i zostało dwóch. Jeden z nich, przechodząc na drugą stronę Saturna, nie zgubił nigdy swojego nadajnika pozycji, by w ten sposób zmylić radarowców i zniknąć w przestrzeni, więc ten drugi…

Obudziłem się. Przede mną jaskrawym światłem pulsował sygnalizator powrotu. Przetarłem dłonią zaspane oczy. To tylko koszmar. Wyciągnąłem rękę w stronę wielkiego przycisku uruchamiającego procedurę powrotu i… zawahałem się. Mogłem już wracać do Bazy, ale z jakiegoś powodu nie czyniłem tego. Mój zmiennik wystartował już. Trzeba lecieć. Na Tetydzie czeka Fred z butelką najlepszego "Komandora Craxa" i najmilsze dziewczynki. Zamiast startować, skasowałem procedurę odejścia do Bazy i zaprogramowałem inną. Elis musi poczekać. Swój sen uznałem za proroczy, a mało kto wiedział, że ja, Kraft, jestem przesądny i wierzę w sny!

SEKSBOMBA

Kiedy kapitan Burt Lindsay obejmował Conseller, był pełen najgorszych przeczuć. Już sam widok tego wysłużonego grata mógł wstrząsnąć nawet najmniej wymagającym i najmniej ceniącym swe życie kosmicznym wygą. Jeszcze gorzej prezentowało się dossier tej krypy.

Conseller należał do Kompanii Wschodniogalaktycznej, najgorszej i najmniej płacącej w tym zapadłym kącie kosmosu. Poza tym miał wylatane sześćset parseków, co przy czterech milionach BRT czyniło zeń weterana cudem tylko trzymającego się przy życiu. Lindsay był jedynym, który zgodził się podpisać kontrakt na lot z ładunkiem rudy yrru na Selenie i powrót do Nowej Proximy z ładowniami wypełnionymi jeszcze gorszym świństwem. Zgodził się dlatego, że jego sytuacja finansowa stała się tak rozpaczliwa, że gorszą trudno już sobie wyobrazić. Mówiąc krótko: nie mógł pokazać się w żadnej tawernie żadnego kosmoportu w promieniu kilku lat świetlnych, nie narażając się przy tym na spotkanie ze swymi wierzycielami.

Burtowi zdawało się od pewnego czasu, że świat składa się z samych wierzycieli i jednego dłużnika – właśnie jego, kapitana Lindsaya. Dlatego zdecydował się na lot na Consellerze. Mimo fatalnego stanu frachtowca było to jednak lepsze rozwiązanie niż zwariować, czy też dać się zabić.

Jego przekonanie prysnęło jednak natychmiast, gdy tylko ujrzał statek. Z zewnątrz wydawało się, że jedyne, co trzyma w ryzach tę kupę złomu, są pobożne życzenia jego właścicieli i załogi. Nawet można było zaryzykować twierdzenie, że modły kosmonautów odgrywały tu znaczniejszą rolę. Kompania wypłacała bowiem tylko trzydzieści procent gaży z góry, a resztę po szczęśliwie zakończonym locie, liczyła więc na to – że jeśli statek rozleci się w próżni, to zaoszczędzi choć trochę grosza tytułu nie wypłaconych wynagrodzeń.

Ze swej zaliczki Lindsay spłacił najbardziej natarczywych wierzycieli, którzy tropili go cierpliwie dzień i noc, i odzyskał w ten sposób trochę swobody, przynajmniej w obrębie układu. Wiedział, rzecz jasna, że wieść o tym, że jest wreszcie wypłacalny, piorunem rozniesie się po wszystkich kosmoportach i na Nową Proximę zaczną ściągać całe stada hien, ale miał zarazem nadzieję, że uda mu się wcześniej wystartować i znów zmylić pogonie.

Nadzieje te rozwiewały się jednak coraz bardziej, w miarę jak Burt zgłębiał tajniki swojej nowej jednostki. W końcu doszedł do przekonania, że Conseller w ogóle nie da rady unieść się ani o piędź od płyty startowej, a jeśli nawet tak się stanie, to rozsypie się w chwilę później.

Zaczęło się wszystko od sterowni. To, co w niej ujrzał, mogło zjeżyć włosy na głowie samego Czarnego Johna, a wiadomo przecież, że tego korsarza byle co nie mogło wytrącić z równowagi. Poza tym Czarny John był łysy. Lindsay nie miał tego szczęścia, więc w aureoli naelektryzowanej strachem fryzury włączył aparaturę. Symulując procedurę startu obserwował bacznie działanie przyrządów. Nie było łatwo zorientować się w tym galimatiasie: strzałki zegarów były pogięte, starodawne wskaźniki świetlne miały poprzepalane żarówki, pulpit sterowniczy wydawał z siebie taki hałas, jakby wewnątrz obracały się kamienie młyńskie, a wskaźniki poboru mocy twardo stały na pozycjach awaryjnych, chociaż generatory nie wydatkowały ani erga. Burt popstrykał bezmyślnie palcami w ślepe ekrany i wezwał bosmana.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czas wodnika»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas wodnika» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Rosamunde Pilcher - Czas burzy
Rosamunde Pilcher
Colleen McCullough - Czas Miłości
Colleen McCullough
Poul Anderson - Stanie się czas
Poul Anderson
Robert Silverberg - Czas przemian
Robert Silverberg
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Andrzej Sapkowski - Czas pogardy
Andrzej Sapkowski
Leonardo Banegas - Sweet-Jab
Leonardo Banegas
Vitaly Mushkin - Blow job. Bloody sex
Vitaly Mushkin
Отзывы о книге «Czas wodnika»

Обсуждение, отзывы о книге «Czas wodnika» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x