– Spokojnie – Jab schwycił go za rękaw i osadził w miejscu. – I tak byś nie dał rady. Nawet gdybym spróbował ci pomóc.
Tom odwrócił ku niemu zmienioną twarz.
– Ale nie zrobiłbyś tego – stwierdził zjadliwie.
– Nie – zgodził się Jab z przepraszającym uśmiechem.
Rozdzielił ich wylot emitera. Edgins spojrzał w stronę kapsuły, gdzie właśnie podnoszono nieprzytomnego Klauda.
– Banda półgłówków!! – pieklił się oficer. – Obedrę was żywcem ze skóry!
– Nic mu nie będzie – próbował oponować strażnik.
– Jeden z twoich poprzedników też był taki dzielny. Gorzko tego pożałował.
– Ale przecież…
– Bez gadania – uciął oficer. – Nie mam zamiaru beknąć za waszą głupotę.
– Boją się, ścierwa – pomyślał Tom z satysfakcją. – Wyraźnie komuś na nas zależy.
Poczuł zdecydowane szturchnięcie w plecy i ruszył w stronę kapsuły. Wspinając się po drabince zbyt mocno chwycił szczebel – lewa ręka przypomniała o swoim istnieniu. Obejrzał wnętrze dłoni, ale nie było tam żadnego śladu.
– Nie marudź tyle – głowa strażnika wynurzyła się zza krawędzi wierzchniej platformy. Edgins zdusił w ustach przekleństwo i ze skrzywioną boleśnie twarzą przebył ostatni odcinek. Nie czekając na zapraszający gest wpuścił nogi w ciemny otwór włazu.
W środku było ciasno i cicho, panował półmrok. Okrągłe wnętrze prawie w całości wypełniały cztery olbrzymie fotele stojące wokół centralnie umieszczonej głowicy, na którą trafiły szukające oparcia stopy. Jedno miejsce zajmował mutant, pozostałe czekały jeszcze na swój ładunek.
– Siadaj – Edgins dopiero po chwili dostrzegł zarys sylwetki, która wydała ten dźwięk. – Tu nie ma rezerwacji – padło z drugiej strony. – Pozostawiamy ci wolny wybór.
– Serdeczne dzięki – skłonił się z przesadną galanterią.
Przyzwyczaił już wzrok do panującego wewnątrz półmroku i wyraźnie widział cztery uzbrojone sylwetki rozstawione za wysokimi oparciami.
– Wyposażenie próżniowe – stwierdził w duchu, oglądając z zainteresowaniem szczegóły konstrukcyjne foteli i blok głowicy sterującej. Urządzenia kontrolne były martwe i to go trochę zmartwiło. – Nawet nie będzie wiadomo, gdzie nas wywalą.
Usiadł naprzeciwko mutanta, wpasowując się wygodnie w łożysko spoczynkowe. Oparcie przywarło szczelnie do ciała. Poczuł, że na stopach i ramionach zaciskają się miękkie uchwyty.
Z góry zszedł Jab, a w minutę po nim Klaud, niezbyt pewnie korzystający z własnych nóg. Cztery uzbrojone cienie opuściły kapsułę, sprawdziwszy uprzednio, czy fotele nie zostawiają pasażerom zbyt dużego luzu. Rozległ się głuchy łoskot zatrzaskiwanego włazu i chrobot dokręcanych oporników odciął więźniów od reszty świata.
– Co teraz będzie? – głos Klauda był drżący i balansował na granicy histerii.
– Temu to się nigdy nie znudzi gadanie – Jab poparł swoją wypowiedź wiązką soczystych określeń.
– Cicho – syknął Edgins.
Przez moment dał się słyszeć przytłumiony zgrzyt, później poczuli lekkie targnięcie, które zapoczątkowało całą serię wstrząsów. Nie trwało to długo. Kapsuła znieruchomiała i tylko od czasu do czasu coś szurało o kadłub. Znowu czekali wytężając słuch, licząc uderzenia tętna.
Basowy grzmot wydał się Edginsowi w pierwszej chwili urojeniem, stworzonym przez zmysły dla ochrony przed ogłuszającą ciszą. Dopiero po kilku sekundach skojarzył ten dźwięk z zagrzebanym w pamięci rykiem przedmuchiwanych dysz próżniowego promu.
Chłodne dotknięcie spływającego na ogoloną głowę hełmu było ostatnim wrażeniem, jakie zarejestrowała jego świadomość. Jeszcze przez moment walczył z napierającą sennością, aż wreszcie poddał się i zapadł w głęboki, hipnotyczny trans.
Przed oczami kreatora rozgrywała się milcząca pantomima procedury przedstartowej. Fuertad, z wyrazem niezadowolenia zastygłym na pomarszczonej twarzy, obserwował każde wskazanie aparatury i każdy gest obsługujących ją operatorów. Ich ruchy wydawały mu się nie dość precyzyjne, reakcje zbyt wolne, a decyzje pozostawiały wiele do życzenia. Najchętniej wygoniłby wszystkich z dyspozytorni i osobiście wyprawił w drogę olbrzymi prom, którego przestrzenny obraz wypełniał większość ekranów. Wpasowane w ażurową konstrukcję kolosa kapsuły zawierały najcenniejszą dla Gelwony rzecz: delikatne ciała ludzkich istot. Kolejny transport oficjalnych nieboszczyków. Skreśleni z listy żyjących, dopiero teraz staną się naprawdę pożyteczni – może nawet bardziej niż niejeden uczciwy obywatel Związku Solarnego.
Kreator Fuertad zawsze osobiście nadzorował przebieg całej operacji. Wychodził z założenia, że jedynym człowiekiem, na którym można w zupełności polegać, jest on sam. Powtarzające się ostatnio wypadki niesubordynacji i jawnego lekceważenia obowiązków utwierdzały go w tym przekonania. A w dodatku ten nieporadny Ubir nuf Dem, wpakowany decyzją Rady na stanowisko komendanta. Gelwona miała już nad sobą wielu idiotów, ale postępowanie obel-borta wyjątkowo działało kreatorowi na nerwy.
– Coś trzeba będzie zrobić z tą nadętą kukłą – myślał Fuertad. – Koniecznie. Inaczej to wszystko się rozleci. Lata pracy, dzieło mego życia… Nie pozwolę! – obciągnięta pergaminową skórą piąstka uderzyła w poręcz fotela.
Siedzący najbliżej kreatora programista zakończył właśnie wirtuozerski pasaż po klawiaturze bloku modelującego. Odetchnąwszy głęboko, wpatrzył się w elipsoidalny monitor, podający w momentalnej projekcji wyniki wykonanych operacji.
– Schemat trajektorii przygotowany do testowania – oznajmił.
– Znowu jesteście spóźnieni – zaskrzeczał Fuertad odsuwając gniewnym gestem zwoje cyfrowych meldunków.
– To nie nasza wina – nieśmiało zaoponował ktoś z boku.
– Milczeć! – sunący na grawitonowej poduszce fotel przemknął między głowicami koderów i kreator zatrzymał się przed tablicą kontrolną hipnotronu. – Co to ma znaczyć? Dlaczego nie rozpoczęto emisji?
– Kilka obiektów znajduje się jeszcze w fazie przejściowej – tłumaczył przestraszony operator. – O, tu i tu… – wskazywał tańczące cyfry w okienkach miernika.
– Zwiększyć stymulację z zastosowaniem bezpiecznika neurostatycznego – zadecydował Fuertad. – Nie potraficie przeprowadzić najprostszej operacji – dodał zirytowany.
Osobiście uruchomił program instruktażowy i skierował fotel na środek dyspozytorni.
– Śpijcie spokojnie – mruknął patrząc na oblepiające rdzeń próżniowego promu kapsuły. – Fuertad pamięta o wszystkim. Śpijcie. Musicie dobrze wypocząć i wiele się nauczyć.
Największy z ekranów testacyjnych zajaśniał właśnie zoptymalizowaną projekcją przestrzeni, uzupełnioną aktualnym stanem zawirowań metryki. Rubinowy krąg symbolizujący satelitarną bazę Związku Solarnego nanizany był na wydłużoną elipsę orbity, w której ognisku pyszniła się różnymi odcieniami fioletu tarcza Gelwony.
– Prognozy negatywnego odchylenia trajektorii rzędu trzech setnych – padło od strony stanowiska nawigacyjnego. – Tolerancja około sześciu sekund bezwzględnych.
– Dokładniej – zażądał Fuertad.
– Sześć koma dwanaście, z inwariantną stopnia pierwszego.
Kreator z zadowoleniem pokiwał głową. Czułym spojrzeniem wypłowiałych oczu ogarnął obraz Gelwony otoczonej ledwie dostrzegalną mgiełką obłoków i pochylony nad dźwignią startera, z widocznym wysiłkiem ujął metalową rękojeść. Kościste palce zacisnęły się kurczowo, trzasnęły przełączniki i prom z majestatyczną powolnością opuścił wnętrze śluzy parkingowej, unosząc z sobą cenny ładunek.
Читать дальше