To ja na to: Znaczy się. że mam znów odsiedzieć — że muszę się patrzeć na — och — nie! panie doktorze — wystękałem — to było zbyt okropne.
— Wiadomo, że okropne — uśmiechnął się doktor Branom. — Gwałt i przemoc to jest okropna rzecz. Tego się właśnie uczysz. Twój organizm się tego uczy.
— Ale — powiedziałem — ja nie rozumiem. Dlaczego mnie tak zemdliło. Nie rozumiem. Dotąd nigdy mnie od tego nie mdliło. Raczej na odwrót. Znaczy się jak robiłem to, albo się przyglądałem, to zawsze było mi po prostu horror szoł. Więc nie rozumiem, dlaczego i jak to — i co takiego -
— Życie to jest coś nadzwyczajnego — odkazał mi doktor Branom, takim bardzo górnym świętojebliwym głosem. — Zjawiska życia, konstrukcja organizmu ludzkiego… któż potrafi do końca zrozumieć te cuda? Doktor Brodzki, o, to wspaniały człowiek. Z tobą dzieje się obecnie to, co się powinno dziać z każdym normalnie zdrowym organizmem ludzkim w obliczu tego, co wyprawia potęga zła i jak przejawia się zasada niszczycielskiej destrukcji. Robimy z tobą tak, abyś stał się zdrów i normalny.
— Nie życzę sobie odkazałem — i niczewo nie panimaju. Robicie ze mną tak, abym się poczuł niedobrze, płocho i bardzo bardzo chory, tak mi robicie,
— A teraz czujesz się chory? — zapytał, ciągle z tą po drużeski ułybką na mordzie. — Pijesz herbatę, odpoczywasz, gawędzisz sobie z przyjacielem: na pewno czujesz się po prostu znakomicie, czy nie tak?
Więc jakby wsłuchałem się ja w samego siebie i poszperałem sobie w głowie i w ciele, tak ostrożne, ale co prawda to prawda, braciszkowie, że czułem się całkiem horror szoł i nawet już nabrałem chęci na żarcie. — Nie rozumiem tego — powiedziałem. — Chyba mi zadajecie coś takiego, abym się poczuł niedobrze. — I aż się zmarszczyłem na czole zadumawszy.
— Czułeś się tak niedobrze — wyłożył mi — dzisiaj po południu dlatego, że już ci się polepsza. Kiedy jesteśmy zdrowi, to w obliczu zjawisk odrażających trwoga nas ogarnia i mdłości. Po prostu wracasz do zdrowia. Jutro będziesz o tej porze jeszcze zdrowszy. — Poklepał mnie po nodze i wyszedł, a ja próbowałem się w tym, jak mogłem, połapać. Widziało mi się, że te kable i różne tam barachło, przyczepione do mego ciała, może to właśnie od nich czułem się tak niedobrze i że wszystko to jest po nastojaszczy kant i zwyczajna sztuczka. Jeszcze główkowałem nad tym i zastanawiałem się, czy jutro nie odkazać się od przywiązywania w fotelu i może dać się ze wszystkimi po nastojaszczy w łomot, bo należą mi się te prawa, kiedy zjawił się znów inny członio. Taki ułybawszy się stary flimon, który zaznaczył, że (jak on to nazwał) jest Oficerem Zwolnieniowym, a miał przy sobie papierków i bumażek i jeszcze papierków. I tak mnie zagabnął:
— Dokąd udasz się po zwolnieniu?
Po prawdzie ja się nad czymś takim jeszcze nie zastanawiałem i dopiero teraz mi zaświtało, że już rychło będzie ze mnie fajny malczyk, swobodny, i tagda poniał ja, że tylko wtedy, jak będę zagrywał po ichniemu i nie puszczę się w żadne szarpanie i zrażanie się, krzyk, niezgadzanie się i tym podobnież. Więc mu normalnie odbałaknąłem:
— Och, wrócę do domu. Do moich ef i em.
— Do twoich —? — Widno sawsiem nie kapował po nastolacku. więc wytłumaczyłem się:
— Do starzyków moich w kochanym bloku.
— Aha — powiedział. — A kiedy twoi rodzice cię ostatni raz odwiedzili?
— Będzie z miesiąc — powiedziałem — około. Dni odwiedzin były na trochę zawieszone, bo jakiś zek przeszmuglował do więźnia przez druty niemnożko prochu, no, wzrywającego się, od swojej dziobki. To było kurewskie zagranie do niewinnych, żeby też ich ukarać. Więc prawie miesiąc nie miałem widzenia.
— Aha — margnął ten członio. — A czy twoi rodzice wiedzą, że jesteś przeniesiony i niedługo masz być zwolniony? — Ależ to krasiwo zabrzmiało! to słowo zwolniony.
— Nie — odkazałem. I dobawiłem: — To będzie dla nich miła niespodzianka, no nie? Jak sobie normalnie wejdę drzwiami i powiem: No proszę, wróciłem, znów jako człowiek wolny! Taak, to będzie po nastojaszczy horror szoł.
— No dobrze — odkazał ten Zwolnieniowy — to na razie wystarczy. Jeżeli masz gdzie mieszkać. A teraz kwestia zatrudnienia, co? — I pokazał mi długi długi spis, gdzie mógłbym się nająć i pracolić, ale pomyślałem, że z tym się nie śpieszy. Najpierw jakiś nieduży urlop I jak tylko wyjdę, coś ukraść i zaopatrzyć te stare karmany w kasabubu, ale teraz już ostrożniutko i cała robota sam na samo gwalt i adzinoko. Nie będę więcej polegał na tak zwanych kumplach. Więc powiedziałem flimonowi, aby trochę odczekał i że później o tym porozmawiamy. Więc on że recht recht rccht i wziął się ku wyjściu. Ale tu pokazał się wdrug oczeń po czudacku, bo i co zrobił? a pochichrał się i powiada: — Nie chciałbyś mi na odchodnym dołożyć w ryja? — Mnie wydało się niemożebne, abym dobrze usłyszał, i wydałem taki glos:
— Ee?
— Nie chciałbyś mi — znów zachichrał — na odchodnym dołożyć w ryja? — Na to ja zmarszczyłem się, no w ogóle, ani chu chu nie poniawszy, i powiadam:
— Dlaczego?
— No odpowiedział tylko aby się przekonać, czy robisz postępy. — I dosunął tę swoją mordę bliziutko, obszczerzywszy się tłusto na całe usto. Więc ja grabsko w piąch i łomot w ten ryj, ale on się tak bystro uchylił, ciągle obszczerzający się, że łupnąłem grabą w sam wozduch. Okrutnie to było dziwne, nie do pojęcia, aż łeb mi się umarszczyl, jak on przy wyjściu mało sobie głowy nie odrechotał. I natychmiast po tym, o braciszkowie, apiać zrobiło mi się tak niedobrze, całkiem jak po południu, i skręcało mnie przez kilka minut. Po czym zaraz przeszło i jak mi przynieśli kolację, to poczułem niezły apetyt i nic tylko bym chrupał chrum chrum tego pieczonego kurczaka. Ale dziwne było, że ten stary flimon tak się u mnie dopraszał w mordę. I także samo dziwne, że poczułem się tak niedobrze.
A co jeszcze dziwniejsze, to kiedy poszedłem spać, o braciszkowie moi. Przyśnił mi się taki drzym, po prostu koszmar, i domyślacie się, że był to jeden z tych filmowych kawałków, co je oglądałem po południu. Bo drzym czyli koszmar senny to właściwie nie co innego, tylko jakby film pod własną czaszką, z wyjątkiem, że jakbyście w niego sami wszedłszy stali się jego częścią. I to właśnie było ze mną. Wziął się ten koszmar z takiego kawałka sfilmowanego, co mi go pokazali już pod koniec jakby wieczornego seansu, cały o malczykach z rechotem wykonujących ultra gwałt i ryps wyps na takiej młodej dziuszce, krzyczącej we krwi, w swojej własnej czerwonej czerwonej krwi ciuch mając razrez do imentu i oczeń horror szoł. Ja też się dawałem w ten ubaw, cały w rechot i jakby wożaty w gangu, a odziany w sam wierch mody nastolowatej. A potem, jak ta borba i zadyma i łomot były u szczytu, ja wniezapno poczuł się jakby mnie sparaliżowało i nic tylko rzygnąć na całość, i wsie malczyki obśmiały się ze mnie gromko na balszoj raz i prze i rozgromko. Po czym jakby rwać się musiałem abratno do zbudzenia i to przez moją krew, przez juchę własną, całe stakany i dzbany i całe kubły tej krwi, aż tu znalazłem się w łóżku w tej sypialce. Chciało mnie się zwymiotować, wylazłem z kojki cały roztrzęsiony, aby przejść korytarzem do starego klo. A tu, proszę was, braciszkowie, drzwi zakluczone! I obróciwszy się dopiero zauważyłem kraty w oknach. I tak, sięgnąwszy po ten jakby urynał w małej szafce przy wyrku, poniał ja, że nie ma już dla mnie ucieczki. Co gorsza, bałem się powrócić do mojej własnej uśpionej czaszki. Niezadługo pokazało się, że po prawdzie wcale nie chce mi się haftować, ale już bałem się łóżka i snu. Jednak po chwili jak padłem ba bach w kimono, tak już więcej nic mi się nie przyśniło.
Читать дальше