Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie
Здесь есть возможность читать онлайн «Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ludzie jak ludzie
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ludzie jak ludzie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ludzie jak ludzie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ludzie jak ludzie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ludzie jak ludzie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Jest pan niezmiernie uprzejmy — powiedziałem. — Ale jeśli można, najpierw wypiję kawę, bo jestem senny.
Człowiek przeszedł przez pokój, zatrzymał się przed półką i przesunął palcem po grzbietach książek, niby kijem po sztachetach.
— A więc — powiedział rzeczowym tonem. -Niejednokrotnie zadawał pan sobie pytanie, czemu jest pan inny niż wszyscy. I odpowiedzi na to pytanie pan nie znalazł. Jednocześnie coś powstrzymywało pana od tego, aby zwrócić się do lekarza.
— Jestem taki, jak wszyscy — powiedziałem i pomyślałem, że trzeba było go posłuchać i zdjąć buty.
— Już w Domu Dziecka uczył się pan lepiej niż pana rówieśnicy. Znacznie lepiej. Zadziwiał pan swoich nauczycieli.
— Drugie miejsce na olimpiadzie matematycznej — powiedziałem. — Ale nauczycieli nie zadziwiałem. I medalu nie dostałem.
— Medalu nie zdobył pan celowo — powiedział gość. — Pan się wstydził swoich zdolności. Pan nawet przekonał Krogiusa, że jest on pełnoprawnym współautorem waszej pracy. A to nieprawda. Dysponuje pan potężną siłą przekonywania. Może pan wmówić każdemu człowiekowi diabli wiedzą co.
— A panu? — zapytałem.
— Mnie nie — odparł mój gość i zamienił się w niewielki pomnik ojca sztuki drukarskiej Iwana Fiodorowa.
— To interesujące — powiedziałem. — Teraz pan powie, że jest pan moim krewnym i że łączą nas niewidzialne związki genetyczne.
— Słusznie — powiedział gość. — Gdyby tak nie było, pan by się nie domyślił, że czekam na pana, wyraziłby pan co najmniej zdziwienie, widząc nieznajomego człowieka w zamkniętym mieszkaniu. Zdziwiłby się pan słysząc, że wleciałem przez okno na trzecim piętrze. A propos, czy już pan umie latać?
— Nie wiem — przyznałem. — Dziś próbowałem pierwszy raz. A co ja jeszcze umiem robić?
— Wystarczy ci spojrzeć na stronę książki, żeby zapamiętać tekst, dodajesz, mnożysz, wyciągasz pierwiastki tak łatwo, że mógłbyś z powodzeniem występować na scenie, możesz nie jeść przez kilka dni, zresztą nie spać również.
— Chociaż lubię robić jedno i drugie.
— Przyzwyczajenie — chłodno powiedział gość. — Wpływ środowiska. W Domu Dziecka pilnowano, żeby wszystkie dzieci spały w nocy. Umiesz widzieć związek między faktami i zjawiskami pozornie nie mającymi ze sobą nic wspólnego. W tutejszych kategoriach jesteś geniuszem. Chociaż nie wszystkie swoje zdolności umiesz wykorzystać, a niektórych zresztą nawet nie podejrzewasz.
— Na przykład? — zapytałem.
Gość niezwłocznie rozwiał się w powietrzu i zmaterializował się za moimi plecami w otwartych drzwiach. Potem bez pośpiechu podszedł do półki, wyjął słownik angielsko-rosyjski i rzucił nim w górę. Słownik zastygł w powietrzu.
— To wszystko jest jeszcze przede mną? — zapytałem bez szczególnego entuzjazmu.
— To jeszcze nie wszystko.
— Jeśli o mnie chodzi, to mi wystarczy.
— Jeżeli będziesz się uczył. Jeżeli powrócisz do naturalnego środowiska. Jeśli znajdziesz się wśród sobie podobnych.
— Tak — powiedziałem. — To znaczy, że jestem mutantem. Skaza genetyczna. I do tego nie jestem wyjątkiem.
— To nie tak — powiedział gość. — Po prostu jesteś tu obcy.
— Tu się urodziłem.
— Nie.
— Urodziłem się na wsi. Moi rodzice zginęli w czasie pożaru lasu. Strażacy znaleźli mnie i przywieźli do miasta.
— Nie.
— W takim razie niech pan powie.
— Powinniśmy byli znaleźć cię wcześniej. Ale to było niełatwe. Myśleliśmy, że nikt nie uszedł z życiem. To był statek zwiadowczy. Kosmiczny statek. Tam byli twoi rodzice. Statek uległ katastrofie. Spłonął. Zdążyli cię wyrzucić ze statku. Spalił się las. Strażacy, którzy cię znaleźli całego i zdrowego, nie wiedzieli, że do końca pożaru chroniło cię pole siłowe.
Słuchałem go, ale dręczyło mnie coś zupełnie innego.
— Proszę mi powiedzieć — poprosiłem — jaki ja jestem naprawdę?
— Czy chcesz wiedzieć, jak wyglądasz?
— Tak.
Gość przeistoczył się w opływową substancję, półprzeźroczystą, zmieniając kolor i kształt, nie pozbawioną wszelako pewnej gracji.
— To również złudzenie?
— Nie.
— Ale przecież ja się nie staram być człowiekiem. Ja jestem człowiekiem.
— W przeciwnym razie nie mógłbyś wyżyć na Ziemi. Myśleliśmy, że zginąłeś. A ty się przystosowałeś.
— Będą musiał odlecieć z panem? — zapytałem.
— Rozumie się — powiedział gość — Przecież mi wierzysz?
— Wierzę — powiedziałem — tylko przedtem zadzwonię do Krogiusa.
— Nie trzeba — powiedział gość. — To, coście zrobili z Krogiusem, na razie nie jest Ziemi potrzebne. Ludzie nie zrozumieją was. Uczeni was wyśmieją. Jestem w ogóle zdumiony, że potrafiłeś zarazić Krogiusa wiarą w ten pomysł.
— Ale przecież to jest realne?
— Jest. Za sto lat na Ziemi dojdą do tego. Naszą rzeczą jest nie wtrącać się.
Podniosłem słuchawkę telefonu.
— Prosiłem, żebyś nie dzwonił do Krogiusa.
— Dobrze — powiedziałem. I nakręciłem numer Katrin. Gość położył dłoń na widełkach. Znowu przybrał ludzką postać.
— To już jest skończone — powiedział. — I samotność. I konieczność życia wśród istot na o wiele niższym szczeblu rozwoju. Pod każdym względem. Gdybym cię nie znalazł, musiałbyś zginąć. Jestem tego pewien. A teraz musimy się śpieszyć. Statek czeka. Nie tak łatwo przylecieć na koniec galaktyki. I nie tak często pojawiają się tu nasze statki. Zamknij mieszkanie. Nie od razu zorientują się, że cię nie ma.
Kiedy wychodziliśmy, już na schodach usłyszałem, że dzwoni telefon. Zrobiłem krok do tyłu.
— To Krogius — powiedział gość. — Rozmawiał z Gurowem i ten rozbił w proch i pył waszą koncepcję. Teraz Krogius zapomni o wszystkim. Niedługo zapomni.
— Wiem — powiedziałem — to był Krogius. Do statku dolecieliśmy szybko. Wisiał nad krzakami, niewielki, półprzeźroczysty, na pierwszy rzut oka absolutnie nie przystosowany do dalekich podróży. Wisiał nad krzakami w Sokolnikach i nawet się obejrzałem w nadziei, że zobaczę pustą butelkę po piwie.
— Pożegnalne spojrzenie? — zapytał gość.
— Tak — potwierdziłem.
— Spróbuj przezwyciężyć smutek, który cię ogarnia — powiedział gość. — Ten smutek zrodziło nie rozstanie, lecz niepewność i to, że nie możesz zajrzeć w przyszłość. Jutro będziesz się uśmiechał na myśl o maleńkich radościach i maleńkich nieprzyjemnościach, które cię tutaj otaczały. Nieprzyjemności było więcej.
— Więcej — zgodziłem się i ciepłą miękkością otuliło mnie powietrze statku.
— Startujemy — powiedział gość. — Nie poczujesz przeciążenia. Przyjrzyj mi się uważniej. Twoja ziemska powłoka nie chce cię opuścić.
Gość przelewał się perłowymi falami dotykając przyrządów na pulpicie sterowniczym.
Poprzez na wpół przezroczystą podłogę statku zobaczyłem, jak coraz szybciej i szybciej ucieka w dół ciemna zieleń parku, jak zbiegają się ze sobą i robią coraz mniejsze sznureczki ulicznych świateł i gwiazdozbiory okien. I Moskwa przekształciła się w jasną plamę na czarnym ciele Ziemi.
— Nigdy nie pożałujesz — powiedział gość. — Włączę muzykę i zrozumiesz, jakich wyżyn może dosięgnąć rozum zwrócony ku doskonałości.
Muzyka pojawiła się od środka, wpłynęła do statku, uniosła nas i pomknęła ku gwiazdom, i była tak doskonała, jak doskonałe jest gwiaździste niebo. To była ta doskonałość, do której ciągnęło mnie nocami w chwilach zmęczenia i rozdrażnienia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ludzie jak ludzie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ludzie jak ludzie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ludzie jak ludzie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.