Stanisław Lem - Człowiek z Marsa
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Człowiek z Marsa
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Żyje! Dzięki Bogu — skoczyłem do tamtych. Serca biły, jak skonstatowałem.
Ale gdzie jest profesor? Nie mogłem go znaleźć. Zapalniczka parzyła mi już ręce, poza tym knot zaczął skwierczeć i dopalać się.
— Panie profesorze! — ryknąłem. Staruszek leżał przy przeciwległym dźwigarze, tam gdzie upadł. Tak, tak, przecież on stał przy ekranie.
Szarpnąłem go za rękaw, przewróciłem na wznak. Zapalniczka zgasła, świeciła jeszcze krótką chwilę czerwoną iskrą w ciemności i zapadły mroki.
Macałem jego szorstką od zarostu twarz — czy oddycha? Zdawało mi się, że nie jest całkiem zimny. Serce? Ach tak, biło. Bardzo słabo i wolno, ale biło.
Pobiegłem, potykając się, do drzwi. Walnąłem głową o jakąś niewidoczną przeszkodę, ujrzałem skaczące iskry — psiakrew! — wypadłem na korytarz.
Wszędzie ciemno. Biegłem na górę. W małej montażowej były akumulatory — latarka — a poza tym: gdzie jest doktor? Może Fink już przyszedł do siebie?
Wpadłem do swego pokoju.
— Mr Fink! — krzyknąłem. Cisza. Macałem po łóżku: było puste. Fink wstał?
Nic już nie rozumiałem. Wybiegłem jak oszalały na korytarz. Ciemno wszędzie — dotykałem dłonią ściany, niemal biegnąc — to były drzwi montażowej. Otworzyłem je i zdrętwiałem. Na środku hali był podest, przy którym stał Areanthrop i dotykał mackami dużej metalowej kuli, lśniącej w blasku reflektorów. Ale nie to mnie przeraziło. Bo koło Marsjanina stał Fink w piżamie, blady, z obandażowaną lewą ręką, i zdawał się pomagać Areanthropowi w umocowaniu stalowej taśmy do czegoś wielkiego i czarnego, co leżało za podestem.
— Mr Fink! — zawołałem, ale głos wyszedł z gardła jako ochrypły dźwięk. — Inżynierze! — Nie odwrócił się. Powoli, z właściwą mu dokładnością przyciągał jakąś śrubę.
Przestraszyłem się. Bałem się go bardziej, niż Marsjanina. Stożek zdawał się na mnie patrzeć, ale to było chyba niemożliwe?
Stożek grzechotał obok, terkotał — nagle jakby mnie zobaczył. Rzecz straszna. Kiedy stożek spostrzegł moją obecność, Fink spostrzegł ją również. Patrzył na mnie, ale twarz była obca. Zupełnie obca i pusta, choć mnie znał. Fink pochylił się i nie zwracając na mnie uwagi, począł dalej przykręcać śrubę.
— Panie inżynierze! — ryknąłem, bo już mi było wszystko jedno. Strach strachem, ale złość mnie brała. — Co pan robi z tym przeklętym żelaznym bęcwałem? Czy pan zwariował?
Fink nie drgnął. Za to stożek zwrócił ku mnie mackę. Wtedy skoczyłem jak błyskawica za drzwi, trzasnąłem nimi i uciekłem na dół.
Czy gonił mnie? Nie wiem. Wpadłem do wielkiej sali na parterze i począłem zbierać kawałki gumy, celuloidu, papieru, potem zapaliłem je zapalniczką i przy ich skąpym świetle znalazłem akumulator. Ten dał mi prąd do pomocniczego reflektora. Nareszcie miałem światło. Zająłem się ludźmi, leżącymi tak bezwładnie, jak ich zostawiłem. Ogarnął mnie strach. Czy i oni oszaleli, jak Fink? Co mu się stało — czyżby zwariował jeszcze od tego uderzenia prądem?
Pierwszy przebudził się Frazer. Jęknął głośno i począł wymiotować. Gedevani leżał nieprzytomny jeszcze długo — tymczasem otworzył oczy Lindsay. Najwięcej martwił mnie profesor. Robiłem mu sztuczne oddychanie ostrożnie, by nie połamać w niedźwiedziej przysłudze żeber, i przeklinałem nieobecność doktora. Z drugiej strony bałem się ich opuścić, bo nie wiedziałem, co ten przeklęty stożek robi na drugim piętrze z inżynierem.
Nareszcie powieki w bladej, zapadłej twarzy podniosły się i oczy moje spotkały się z lśniącym ciemnym spojrzeniem starego uczonego. Chwilę krótką patrzył, zamknął oczy, aż się przestraszyłem i potrząsnąłem nim w troskliwości może za silnie.
— Ostrożnie, McMoor, ja jeszcze żyję, wbrew pańskim usiłowaniom — dobiegł mnie słaby szept. I blady cień uśmiechu przemknął po twarzy staruszka. Podniosłem go, posadziłem i przyniosłem wody ze zbiornika. Po chwili mógł już mówić. Pierwsze jego słowa były:
— Czy pan też widział Marsa?
Musiałem zrobić głupią minę, gdyż zniecierpliwiony dodał:
— No, nie udawaj pan głupszego, niż pan jest. Czy nic pan nie widział, jeśli pan woli, nie śnił?
— Ach, to — zawołałem. — Tak, śniłem czy też miałem taką halucynację…
— O tym potem — powiedział profesor. — Zdaje mi się, że mogę wstać. Na opowieści będzie czas inną rażą, jak mówi pan Gedevani. Co on porabia i reszta?
— Żyją wszyscy.
Podszedł do nas Frazer, który dyszał ciężko i twarz miał zielonkawą.
— Profesorze, chwała Bogu, pan żyje…
Lindsay stał oparty o filar i ocierał czoło chusteczką.
— Tak, żyjemy, ale mam straszny zawrót głowy…
— Co się stało z Areanthropem? — spytał profesor. — To najważniejsze, póki jeszcze zipiemy. Przestanę się troszczyć o niego chyba po śmierci — dodał ze słabym uśmiechem.
— Profesorze, to podstępne żelazne bydlę jest w małej montażowej.
— Co! Skąd pan wie!? — Mężczyźni od razu wyzdrowieli. Nawet Gedevani usiłował podnieść się na nogi.
— Byłem tam… proszę mi wierzyć… chociaż takie niesamowite działy się rzeczy, ale, dalibóg, przysięgam, widziałem, bo tam się palą zapasowe światła, Fink pracuje z Marsjaninem.
— Chce pan powiedzieć, że nad nim? Że mu się udało znów go unieszkodliwić? — spytał szybko profesor.
— Nie, chcę powiedzieć to, co mówię: widziałem, że Fink pracuje jakby pod kierownictwem Areanthropa. Wołałem go po nazwisku… pytałem, a on nie odpowiadał.
— Może to nie był Fink? — spytał Gedevani. Nie miałem do niego cierpliwości:
— Nie, to była moja ciocia. Panie profesorze, czy pan mi wierzy?
— Wierzę panu, stary osioł ze mnie… Ale to i wasza wina. Nie pańska — dodał nie podnosząc głowy, gdy zdziwiony spojrzałem na niego. — Pan jedyny z nas był najbardziej praktyczny i nieufny, a my chcieliśmy się zabawić w doświadczenia: ot, spętać baranka i dalejże, na stół operacyjny. Masz tu baranka. — Skończył, uderzając pięścią o dźwigar, przy którym staliśmy. — Teraz zastanówmy się, co robić. Czy są tu jakieś okoliczności do siedzenia?
Było kilka trójnogów. Profesor zaczął się sadowić na jednym, krzywiąc twarz.
— Nie ma co się zastanawiać, to jest koniec. Trzeba poszukać Burke’a, niech da automobil. Ja jadę — powiedział Gedevani, któremu wciąż było niedobrze.
— Odbieram panu głos — profesor już przyszedł do siebie. — Będziemy się naradzać nie nad sposobem ucieczki, ale nad tym, co dalej robić z nim. Aha, jeszcze jedna rzecz: gdzie jest doktor?
— Nie widziałem go dzisiaj, a gdzie był rano?
— Miał zaglądnąć do pana, a potem chciał zrobić jakieś doświadczenie z tym płynem centralnym w laboratorium — odpowiedział Frazer.
— Proszę panów — twarz profesora ściągnęła się — nie ma czasu na ględzenie i koszałki — opałki. Czy są jeszcze pociski gazowe?
— Są na dole, ale nie wiem, czy on ich nie zniszczył — powiedziałem. — Kiedy braliśmy je, zostało jeszcze dobre trzydzieści sztuk. Pójść można, bo zdaje się, że Marsjanin nie opuszcza Finka.
— Panowie — powiedział profesor — chociaż może komuś wskazówki moje mogą wydać się dziwne, zarządzam tak: proszę przynieść pociski gazowe, naładować miotacze i skierować na drzwi. My z maskami będziemy siedzieć tu i każdy opowie, co widział w czasie swojej… nieprzytomności. Może to nam co pomoże. Jeśli idzie o mnie, to wiem na pewno więcej, niż bym chciał wiedzieć. Proszę, czy ktoś jest przeciwny?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Człowiek z Marsa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.