Jacek Komuda - Czarna Szabla
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Czarna Szabla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czarna Szabla
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czarna Szabla: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czarna Szabla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czarna Szabla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czarna Szabla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
I jeszcze jedno intrygowało go niezmiernie. Dlaczego Eufrozyna nie nosiła krzyżyka? Czyżby zaprzedała duszę diabłu?
12 . Kołtun
Wjechali na bród. Konie rżały, uderzały z łoskotem kopytami o mokre kamienie. Ich kwik był głośniejszy niż szum wody spadającej ze skalnych progów i rozbijającej się na pojedyncze bryzgi na skałach poniżej. Dydyński jechał pierwszy, za nim hajduk Mikłusz z revolwerą wyjętą z olstra. Pochód zamykał Szawiłła. Rozglądali się czujnie na boki. W tym miejscu często zasadzali się na podróżnych beskidnicy i inne łotrostwo.
- Wasza miłość! - rzucił Szawiłła. - Człek jakiś jest na skałach na dole!
Wstrzymali konie. Dydyński spojrzał w dół, zmrużył oczy, starając się dostrzec wśród bryzgów wody ludzką sylwetkę.
- Gdzieś ty człowieka widział, chłopie? - rzekł Mikłusz. - Gorzałka na oczy ci padła?
- Tam jest, o, widzicie, gramoli się z wody. Żyw jest, a jam myślał, że to trup. Albo utopiec.
- Sprawdźmy to.
Dojechali do końca brodu, skręcili pod drzewa, zjechali na dół, omijając płytkie rozlewiska i sterty gałęzi. Wychynęli na kamienisty brzeg, jechali przez chwilę między wielkimi głazami i postrzępionymi skałami. Szawiłła wskazał kierunek. Rzeczywiście! Niebawem dostrzegli jakiś kształt ruszający się we wgłębieniu między dwoma płytami skalnymi. Podjechali bliżej i wówczas doszedł do nich cichy jęk.
Pomiędzy kamieniami szamotał się chłop w porwanej świtce. Miał rozwaloną głowę, z której sączyła się krew. Dygotał z zimna i próbował wstać. Nie bardzo mu się to udawało - nogi ślizgały się na mokrej skale, ręce nie mogły znaleźć oparcia.
- Pomocy! - jęknął.
Dydyński skinął głową. Szawiłła i Mikłusz zeskoczyli z koni, chwycili pod ramiona rannego, postawili na nogach, przyciągnęli do swego pana. Chłopek zajęczał głośno.
- Ktoś ty?
- Ja Kołtun, panocku... Kołtun z Lutowisk. Zabili prawie, w łeb strzelili...
- Kto? Kiedy?
Chłop szlochał, drżał z chłodu. Szawiłła bez słowa wydobył z juków szarpie, przeżuł kawał podpłomyka, a potem obejrzał ranę na głowie nieznajomego. Była bolesna, ale powierzchowna. Do chłopa strzelono z bliska, bo skóra wokół zranienia spalona była od ziarenek prochu. Mikłusz przytrzymał Kołtuna, a stary Kozak szybko przemył gorzałką szramę po kuli. Kołtun zawył, zatrząsł się, a potem opadł z sił, zwiotczał i mało nie zemdlał. Szawiłła szybko przewiązał mu łeb szarpiami, a Mikłusz podsunął bukłak z gorzałką. Chłop wypił trochę, zakasłał, splunął.
- Mów, jak było!
- Nie bijcie, panie, ja nie winien - zaszlochał Kołtun. - To się poczęło w Lutowiskach. Jankiel Żyd - oto wszystkiego złego prowodyr! On pierwszy dał po łbu obuchem jaśnie panu Białoskórskiemu. A potem kazał zawieźć go do starosty, bo nagrodę chciał zgarnąć. To i ja pojechałem - wybaczcie i nie bijcie - bom myślał, że jeszcze chłopy po drodze ślachcica ubiją i szubienica dla nas będzie, a nie złoto. Nie bijcie! - rozdarł się. - Jam nic złego panu ślachcicowi nie uczynił.
- Gadajże po ludzku, chłopie! - syknął Dydyński. - I nie trzęś się jak osika. My nie ludzie Białoskórskiego.
- To wy nie z kompanii Białoskórskiego? - ucieszył się Kołtun. - Prawdę gadacie, szlachetny panie?
- Samą prawdę i tylko prawdę - rzekł Szawiłła. - Patrzaj, chłopie, to jest pan Jacek Dydyński, o którym, chamska duszo, głowę dam, że musiałeś słyszeć.
Chłop złożył ręce jak do modlitwy. I jak przystało na czarną, chamską duszę, padł przed Dydyńskim na kolana.
- Pomiłujcie, panie najjaśniejszy! To ja powiem, jak było... Nikt nie chciał infamisa do starosty odwieźć. No to zgłosił się panicz Gintowt. Ale to wszystko i tak wina Jankiela! Tak pojechałem z panem. Potem przyszły na nas złe czasy. Na kunaku na Ostrym ktoś zabił chłopa Horyłkę. Tak i my uciekli do Czarnej. A tam w karczmie spotkali my szlachciców, którzy chcieli więźnia nam odebrać i samemu nagrodę zagarnąć. A to wszystko i tak wina Jankiela! Pan Gintowt pociął ich strasznie. A Iwaszkę postrzelili - da on Jankielowi, gdy do zdrowia wróci!
- A co potem?
- Potem, panie złoty, okazało się, że nie pan to Gintowt, ale panna, co w męskim odzieniu konno hasała. Alem zmilczał, nic nie mówił, bo straszna była i dumałem - coś źle powiem, to moja głowa spadnie. Tak my na Ustrzyki ruszyli, ale panna Gintowt, wilczyca przeklęta, kazała nawracać na Polanę. Przejechaliśmy wioszczynę i tu, o, na tym moście, tamój na środku, w łeb mi wypaliła. Oj, za to ja Jankielowi pejsy wytargam, że ha! A sama panna z Białoskórskim odjechała.
- Dokąd?
- Ja widział, ja widział, panocku, oni na Hoczew poszli, dróżką wzdłuż Sanu.
- Na Hoczew? - zdziwił się Dydyński. - Do diabła, źle będzie z nimi!
Zapadał zmrok, czarny wał błędnego Otrytu zarośniętego zdziczałymi bukowymi lasami odcinał się wyraźnie od płonącego szkarłatem nieba. Za nim wznosiła się Połonina, potężna, groźna, daleka i nieznana, bo w lasach na jej zboczach ani blisko samych szczytów nie mieszkał nikt, tylko gnieździło się ptactwo i dzika zwierzyna.
- Panie miłościwy - zaskomlał Kołtun - ta ślachcianka to jędza wcielona. Ona mnie zadusi, jeśli nie wrócę doma...
- Masz. - Dydyński rzucił mu dukata. - Dla ciebie to koniec przygód! Dymaj do swej wiochy i nie pokazuj się więcej.
Kołtun skłonił się w pas. Szawiłła narzucił mu na ramiona starą derkę i poklepał po plecach. Chłop skrzywił się, gdy zabolał go łeb, pobiegł truchtem w stronę drogi. Dydyński zerknął za nim, a potem długo spoglądał na dalekie góry.
- Miłościwy panie - odważył się rzec Mikłusz - co w tej Hoczwi siedzi, żeście się zafrasowali? Dyjabeł?
- Obawiam się, Mikłusz, że sama pani śmierć!
13. Zwada w Hoczwi
W Hoczwi było gwarnie, tłoczno i ciasno. Pomimo porannej pory ulice zastawiały chłopskie wozy, szlacheckie kolasy i rydwany, między którymi spotkać można było czasem nawet brożka lub karocę. Uwagę zwracały gromady szlachty i czeladzi. Panowie bracia w żupanach, deliach, giermakach i bekieszach przechadzali się pod podsieniami domów, pili, rozprawiali i - rzecz zwyczajna - awanturowali się. Białoskórski i Eufrozyna wpadli jak korek do butelki węgrzyna - ledwie przekroczyli opłotki wioski, nie byli w stanie zawrócić, pchani z tyłu przez tłumy. Musieli jechać wolno wśród rżenia koni, wrzasków, świstów biczy, nawoływania czeladzi i woźniców. W dodatku traktem z Cisnej pędzono do Jarosławia woły, wiedziono wozy z winem i suknem.
- Co tu się dzieje? - zastanawiała się Eufrozyna. - Jarmark? Sejmik?
Białoskórski uśmiechnął się krzywo, a potem pochylił do jej pięknego uszka.
- Pogrzeb, mościa panno.
- Pogrzeb? A kogo chowają? Białoskórski nie odpowiedział.
- Konie mamy zdrożone - mruknęła szlachcianka. - Zajedziemy na trochę do karczmy, obroku im zadamy, a potem ruszamy dalej.
Z trudem przedarli się w pobliże karczmy kazimierzowskiej, gdzie trakt z Polany krzyżował się z drogą wiodącą z Węgier na Lisko i Sanok. Szybko oddali konie pachołkom, a potem zasiedli w kącie alkierza. Karczma była prawie pusta. Przy stołach siedziało kilku chłopów, widząc jednak dostojnych gości, Żyd wyrzucił ich precz, a potem płaszczył się w ukłonach przed szlachtą, zamiótł połą chałata stół i co tchu przyniósł piwnej polewki ze śmietaną. Eufrozyna siedziała milcząca, wsłuchana w gwar ludzkich głosów. Białoskórski z pozoru nie dawał po sobie niczego poznać - zajadał polewkę, nie zwracając uwagi na dziewczynę. Panna nie pokazywała strachu, ale szlachcic widział dobrze, że pod stołem jej palce coraz mocniej zaciskały się na rękojeści batorówki.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czarna Szabla»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czarna Szabla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czarna Szabla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.