Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Widok Dydyńskiego nie wstrzymał napastników. Sabaci rzucili się z szablami między opłotkami, popędzili wprost na stolnikowica i garść jego pachołków, przepychając się, tłocząc, przewracając.
Dydyński nie przejął się przewagą wrogów. Jednym ruchem ściągnął płótno z wozu, odsłaniając rząd spiżowych luf. Przyłożył lont do pierwszego zapału, a potem skulił się, oczekując na krwawy spektakl.
Sabaci zawyli. Tyle tylko mogli jeszcze uczynić. Organki wypaliły im wprost w twarze, kolejno plując ogniem z sześciu luf. Pierwsza kula wpadła z piekielnym impetem prosto pod nogi atakujących, wyrzucając żołdaków w górę, rozrywając ciała na części, śląc bryzgi krwi aż na kalenicę pobliskiej chałupy Pełczaka, którą to kalenicę pan Walenty Dwernicki wzmacniał jeszcze cztery dni wcześniej. Druga zmiotła, zmasakrowała na krwawe strzępy biegnących w tylnych szeregach wrogów, trzecia uderzyła w róg bramy, zrykoszetowała od podwaliny, przemknęła jak anioł zagłady przez stłoczonych, wyjących ze strachu napastników i w końcu upadła na polu, wzbijając ogromny słup kurzu i pyłu. Czwarta i piąta przemknęły, ścinając ludzi jak kosa śmierci, ostatnia świsnęła, przelatując nad głowami atakujących, ścięła drzewce sztandaru z krzyżem, uderzyła w końską i ludzką ciżbę, zwalając z nóg zbrojnych niczym szmaciane kukły.
Sabaci zawyli głosem, który w niczym nie przypominał zwycięskich okrzyków po zdobyciu bramy. Widząc, co stało się z ich towarzyszami, rozpierzchli się z podwiniętymi ogonami jak dworskie kundle, czmychnęli w dwie strony, próbując znaleźć schronienie pod drewnianymi parkanami, skąd strzelano do nich, cięto szablami i kiścieniami, bito drągami, kłuto spisami jak jadowite robactwo.
Kopyta końskie załomotały na trakcie przed zaściankiem. Widząc, co dzieje się przy bramie, Michał Rożniatowski, porucznik nadwornej chorągwi łańcuckiej, dał znak buławą i jeźdźcy ruszyli skokiem, aby dopaść organek, zanim Dwerniccy zdołają nabić je ponownie. Aby wysiec obrońców, pomścić krwawo rzeź sabatów, spaść na swych wrogów jak pancerna lawina kopyt, szabel i pałaszy...
Dydyński widział konnych otwierających usta do krzyku, wpadających do rozwalonej, płonącej bramy, pędzących po zakrwawionych trupach. Nie poruszył się, stał bez osłony przy wozie, nie podniósł nawet szabli; śmiało spojrzał prosto w oczy szarżującym.
Gdyby był czas, być może tamci wstrzymaliby konie, uniknęli zagłady!
Ale czasu już nie było...
Pancerni jeźdźcy pędzili niczym żelazny huragan, mknęli jak burza, tratując ciała poległych. I ledwie minęli ostatnie zakrwawione trupy, piekielna otchłań otwarła się pod kopytami, gdy z trzaskiem i chrzęstem zawaliły się pokrywy wilczych dołów, odsłaniając zaostrzone, sterczące pale szczerzące się niczym kły śmierci.
Wierzgające wierzchowce zwaliły się do dołów z kwikiem, z rżeniem, łamiąc nogi, nabijając się na kołki i ostrza. W jednej chwili przestrzeń przed wozem zmieniła się w kłębowisko koni i ludzi, a tryumfalny wrzask ludzi Diabła przeszedł w ryk przerażenia, w śmiertelne wrzaski i jęki umierających.
A potem otwarły się na oścież drzwi chaty Pełczaka, rozwarły wrota starego lamusa z drugiej strony traktu. Wypadli z nich obrońcy prowadzeni przez Beryndę i Kołodruba, zbrojni w szable, kosy i kiścienie, w rohatyny i sulice, drągi i zwykłe kłonice. Jak burza spadli na zaskoczonych konnych, siekąc ich bez litości, rozwalając żebra i czaszki, dobijając ranne wierzchowce. Ryk mordowanych, umierających, tłuczonych kiścieniami, ciętych strasznymi bojowymi kosami, przygniatanych przez szalejące rumaki i tratowanych kopytami zabrzmiał w bitewnym zgiełku jak akord wieńczący dzieło. Wystarczyła chwila i było po wszystkim; jeźdźcy zostali wybici, wysieczeni, ci, którzy nie wpadli w zasadzkę, cofnęli się od bramy, pierzchnęli za sabatami; ci zaś, którzy okazali dość odwagi, aby wytrwać, cofnęli się przed kosami i spisami Dwernickich.
– Pod dwór! Cofać się! – Dydyński stojący na wozie z organkami na tle dymów i ognia, spowity mgłami prochowych oparów wyglądał jak pradawny Mars, gdyby, rzecz jasna, bóg wojny wdział kiedykolwiek polski żupan i podgalał łeb na rycerski sposób. Jego wzrok przebił się przez bitewny zamęt, widział jak na dłoni to, co działo się na polu chwały. Sabaci, którzy zdołali ochłonąć ze strachu i paniki, wracali znowu na pole walki ponaglani przez setników kolbami pistoletów, płazowani szablami. Również część semenów usiłujących bezskutecznie przedrzeć się przez zasieki i częstokoły koło kościoła przybywała wesprzeć atakujących przy bramie.
Dwerniccy cofali się do dworu Hermolausa, ostrzeliwując z samopałów, rąbiąc następujących na nich hajduków, którzy przebili sobie drogę przez parkany, płoty i zasieki. Główna pozycja była już nie do utrzymania. Dydyński jednak liczył, że stawią silniejszy opór na tylnej, a w razie czego cofną się do samej cerkwi.
Odchodził jako jeden z ostatnich. Kiedy mijał wóz z organkami, zapalił lont od prochowej miny. Już dopadając okopanych wrót dworu Hermolausa, usłyszał wściekły ryk wybuchu, zobaczył słup dymu i kolumnę ognia. Przez chwilę pożałował dobrych organek, ale przecież nie mogły one wpaść w ręce ludzi Diabła. W duchu zaś pobłogosławił Hermolausa, który wracając cało z moskiewskiej wyprawy króla Stefana, ufundował spiżowe dzwony w kościele. Z dwóch ciężkich czasz i serc bez trudu odlali aż sześć luf organek poświęconych przez popa z Łopinki na pohybel Stadnickiemu. I dzięki temu Matka Boska Rudecka nie opuściła ich w potrzebie.
* * *
Okiennice rozleciały się z trzaskiem pod ciosami toporów i masłaków, poleciały na podłogę razem z resztkami ram i okiennych błon. Z krzykiem i wrzaskiem hajducy runęli do wnętrza dworu. Konstancja usłyszała trzask rozbijanych okien w komorze i czarnej izbie, ściany zadygotały od uderzeń w drzwi. Przerażona zerknęła na Gedeona, szukając w nim oparcia i schronienia.
– Po drabinach przez palisady przeszli! – jęknął szlachcic. – Od tyłu nas zaszli! Do broni!
Wypalili z pistoletów przez rozłupane okno. Dwóch hajduków zwaliło się na ziemię. A pozostali poczęli wspinać się po osękach, wpychać do wnętrza dworu przez okna. Gedeon dobył szabli.
– Przynieś pistolety! – zakrzyknął do oniemiałej panny. Ich dwór miał być ostatnią linią oporu, a teraz groziło im, że padnie jako pierwszy. Dydyński zabrał wszak wszystkich ludzi zdatnych do walki do obrony chałup i parkanów w wiosce poniżej domostwa Hermolausa.
Dwernicki skoczył do wąskiego okna, przez które próbowali dostać się do wnętrza dworu dwaj napastnicy. Odbił ostrze szabli, chlasnął przeciwnika po boku, drugiego zdzielił w łeb łapą wielgachną jak bochen chleba i tym sposobem kupił sobie chwilę spokoju.
Konstancja pobiegła w głąb dworu. Wiedziała, że broń ukryli w świetlicy, nieopodal łoża, na którym spoczywał bezwładny dziadunio Hermolaus. Kątem oka dostrzegła, jak drugie drzwi wiodące do sieni ustąpiły; jak wyskoczyło stamtąd dwóch napastników. Pierwszy podrzucił pistolet do góry, wymierzył w Gedeona i pociągnął za spust. W ostatniej chwili szlachcic ciął szablą, zahaczył młotkiem łokieć przeciwnika, zbił lufę na bok, gdy padał strzał. Kula świsnęła obok barku szlachcica, wbiła się w ścianę obok okna.
Hajducy runęli do środka, opadli obrońcę jak dworskie psy. Dwernicki zastawił się szablą, ciął na odlew, wyprowadził zwód, pchnął w sam środek żywota pierwszego z napastników. Drugiego, który z czekanem w ręku i kindżałem w zębach szarżował z nisko pochyloną głową, przepuścił bokiem, uderzył kułakiem w skroń, podciął nogi i popchnął prosto na dwóch sabatów, którzy właśnie wpadli przez drugie okno. Teraz zakotłowało się wokół niego. W ostatniej chwili zbił ostrze szabli mierzące w jego udo, odbił kolejny cios, jeszcze jeden... A potem dostał w łeb tak mocno, że iskry zabłysły mu przed oczyma. Wówczas wypuścił szablę, zawył, porwał przeciwnika gołymi rękami za kark, ścisnął mu szyję, a potem jednym szybkim ruchem skręcił kark, zupełnie jakby ukręcał łeb tłustej gęsi.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.