Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Jezu Chry..! – zawył szlachcic, wypuszczając szablę łapiąc się za żywot. – Panien... – jęknął, gdy poprawiła po raz drugi, puściła go i zamierzyła się szablą.

– Trrrrrrastia tebe...! – warknął Szawiłła i z zamachu ciął Popiela w łeb, bark i obojczyk; posłał szlachetkę na podłogę, tuż obok śmierdzącego chłopa w kożuchu. Pan i cham legli obok siebie wbrew konstytucjom i instrukcjom, zrównani stanem przez zakrwawioną kozacką ordynkę, przypominając tym samym o czasach, w których, jak pisał pan Kochanowski, „ani gardził pan kmiotka swojego osobą”.

Przedostatni z ludzi Smoliwąsa – Denko, młynarz z Polany, który miał chyba najwięcej rozumu z kompanów włodarza, a może też po prostu był najmniej pijany, wyprysnął spod stołu jak gończy polski i rzucił się szczupakiem do drzwi. Nie zdążył uczynić i dwóch kroków, gdy Szawiłła podciął mu nogi, walnął rękojeścią szabli w kudłaty łeb, poprawił kopnięciem w bok, uderzył płazem w potylicę. Denko zwalił się z nóg, przeszorował po nieoheblowanych deskach i tak już pozostał w kałuży krwi, rozlanej strawy i potłuczonych skorup.

Szawiłła i Konstancja odwrócili głowy w stronę najciemniejszego kąta alkierza, gdzie między glinianą grubą a malutkim okienkiem przycupnął zakrwawiony, porąbany Smoliwąs, łypiący oczyma jak niedźwiedź osaczony w ostępie. Konstancja zrobiła pierwszy krok, powłócząc ranną nogą. Kozak postępował tuż za nią, a z jego zakrwawionej szabli skapywały na pobojowisko czerwone kropelki posoki.

Smoliwąs dobrze wiedział, że kto jak kto, ale Konstancja Dwernicka nie będzie miała dla niego litości. Z drugiej strony panna ciekawa była, czy w tej decydującej krotochwili ów cham zdobędzie się na jakiś wzniosły gest – na przykład będzie walczył w obronie może nawet nie tyle honoru, co nietykalności swojego porąbanego łba.

Nie zdobył się.

– Panienko Przenajświętsza, Boża Rodzicielko! – zaskomlał Smoliwąs, widząc idącą ku niemu pannę, która jako żywo przypominała rozwścieczoną Amazonkę z dawnej Sarmacji, po czym złożył ręce do modlitwy i padł na kolana. – Święty Janie z Dukli, patronie ślepych i zbłąkanych, ratujże mnie! Wszak ja wota dawał, u twego grobu, u ojców... we Lwowie... Litości, zmiłowania, pani wielmożna! – zawył, konstatując, że święty Jan jakoś wcale nie śpieszy mu na ratunek. Widząc zaś, że jego błagania nie wywarły także żadnego wrażenia na Konstancji, Smoliwąs z przyrodzonego chłopskiego sprytu postanowił zmienić front. – Panie kozaku – załkał rozpaczliwie w stronę Szawiłły – tyś jest Bóg w Trójcy Świętej jedyny! Tyś jest Jezus Chrystus we własnej osobie! Daruj i nie pozwól mnie skrzy... Ja zapłacę! Za...

Pierwszy kopniak Konstancji przerwał te błagania w pół słowa. Smoliwąs dostał w sam środek wzdętego żywota, zakrztusił się, zgiął wpół. I desperacko zaczął pełznąć ku drzwiom.

– Ty chamie z Chamowa! – wycedziła Konstancja. – Ty ogierze z tatarskiego haremu! Ty strachu na wrony! Ty eunuchu od tureckiej miłości! Ty chłopski synu, idyjoto! Ty grubianinie i prostaku! Chciałeś szlachciankę pojąć, herbową pannę?! Śmiałeś nam grozić w Dwernikach, rękę na nasz ród podnosić! Oto masz teraz basarunek!

Kopnęła go w łeb, potem przywaliła mu po krzyżu, rąbnęła płazem w ucho, tłukła klingą po grzbiecie. Kozak sekundował jej dzielnie, zziajany i spocony, bił trzonkiem od czekana znalezionego przy stole, dopóki nie złamał go wpół, potem tłukł rękojeścią szabli, pięścią, okładał płazem.

Smoliwąs zakrztusił się, zawył, lecz trzeba mu przyznać, że już nie krzyczał. Charczał i jęczał po każdym ciosie, jednak uparcie pełzł do przodu, ku drzwiom do alkierza, pozostawiając za sobą smugi krwi. A kiedy Dwernicka z rozmachem kopnęła go podkutym butem prosto w gębę, Smoliwąs zawarczał jak wilk, wypluł kilka zębów, a potem zamarł skulony.

– Za...biję was – wymamrotał. – O torbie i kiiiiju ppppuszczę... ppppo wsze cza...aaa...sy... Diabeł wam... będzie...

– Sam wracaj do pługa! – warknęła Konstancja, a potem z całej siły przyłożyła mu płazem szabli w potylicę. Natenczas pod Smoliwąsem ugięły się nogi, ręce rozjechały na różne strony. Padł jak nieżywy na podłogę, uderzył łbem o spróchniałe deski i tak już pozostał.

Szawiłła bez namysłu chwycił Konstancję za rękę, nie dając zadać kolejnego ciosu. Przez chwilę szamotali się w milczeniu.

– Opamiętaj się, mościa panno dobrodziejko! – załkał kozak. – Gardłowa sprawa nam grozi! Nie zabijaj go, bo skończymy w wieży!

Konstancja zamarła, otarła krew płynącą z czoła, a właściwie rozmazała ją po obitej, posiniaczonej twarzy.

– Szawiłła, ja... Jezu Chryste... Co my...

– Uchodźmy stąd! – syknął. – Uchodźmy, zanim się w zamku dowiedzą. Żyd pewnie po pachołków posłał; albo po panów Balów. W konie! Jak nas in recenti złapią, to na miejscu podgolą!

Posłusznie ruszyła ku drzwiom, a potem jęknęła, chwyciła się za prawą nogę; byłaby upadła, ale kozak podtrzymał ją w ostatniej chwili. Wspierając dziedziczkę pod ramię, wyszedł do sieni. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na pobojowisko w alkierzu, a potem naciągnął głębiej na oczy kapuzę. I pomodlił się do świętego Spasitiela, bo dopiero teraz dotarło do niego, jak straszną burdę urządzili w żydowskiej karczmie.

Szymszyl czekał na nich przy wierzchowcach. Nie krzyczał, nie ciskał się, nie złościł i nie biadał. Jednak gdy spojrzał na Konstancję, zrobił taki ruch, jakby chciał przeżegnać się po katolicku.

– Je... To jest o Jahwe wszechmocny – jęknął karczmarz. – Żywiście, panienko?

– On tak – wyszeptała Konstancja. – Ale ja nie... Wody!

Kozak z trudem podprowadził ją do studni. Zaczerpnął całe wiadro wody, postawił przed nią. Konstancja zrazu chciała się obmyć, ale gdy tylko pochyliła się nad cebrem, osunęła się, zmoczyła całą głowę w wiadrze razem z włosami i bezwładnie zwaliła na ziemię. Szawiłła i Żyd przyskoczyli do niej, potrząsnęli, ocucili.

– Ja zahaz! – krzyknął Żyd. – Po cyhulika! Po bhata! Po dhyjakwie, po szahpie...

– Nie! – jęknęła Konstancja. – Nie mamy czasu! Ale zrób... coś dla mnie.

– Co tylko hozkażesz, mościa panno!

– Przynieś mi... zwierciadło.

Żyd załamał ręce, jednak zakrzątnął się szybko i spełnił życzenie panny. Przyniósł małe lusterko, a Szawiłła przyświecił Konstancji latarnią.

– Widywałem ja różne niewiasty – rzekł ostrożnie kozak, jakby uprzedzając Konstancję, że to, co ujrzy w zwierciadełku, z pewnością jej się nie spodoba. – Grube, chude, a czasem i takie, które na skórze były wielce skażone i prążkowane jako marmur albo wyrobione jako mozaika, cętkowane jako młode sarniczki, świerzbowate, dotknięte wysypką łuskowatą albo strupiaste i tak popsowane, że widok ten zgoła nie był ucieszny. Słyszałem takoż o jednej wielkiej pannie, która była tak obrosła futrem, kosmata na piersi, żywocie, ramionach i wzdłuż krzyżów, jak dziki. Widywałem i takie niewiasty, które tak były kościste i żebrowate, że legając na nich, czułem, jakobym sypiał z drucianą pułapką na myszy... Ale takie pamiątki z boju jak na licu waszmość panny widzę pierwszy raz w życiu.

Dwernicka zerknęła w swoje odbicie, a potem zbladła, jęknęła i rozpłakała się. Wyglądała jak topielica... Gorzej! Jak obozowa murwa, przez której łoże przeszła w ciągu jednej nocy cała chorągiew piechoty węgierskiej. I to taka dobrze okryta rota hetmańska. Konstancja przypominała tatarską brankę, którą włóczono za koniem przez pół Rusi Czerwonej, albo miawkę, na której używało w górskim wykrocie ze dwudziestów biesów i czadów. Nos miała na szczęście niezłamany, ale zakrwawiony, wargi spuchnięte i rozbite, prawe oko podsiniałe i boleśnie opuchnięte. Dla odmiany zęby z lewej strony ruszały się nieco, a na policzku wykwitł ciemnobrunatny ślad po uderzeniu. Jej warkocze rozplątały się w czasie walki, mokre włosy upstrzone strupami krwi oblepiały poranione czoło i ramiona, na których pozostały tylko strzępy żupana i koszuli. Szlachcianka była mokra, zlana zimnym potem, winem i miodem. Każdy oddech sprawiał jej ból, a krew z rany na nodze wypełniła prawie całą nogawkę buta.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x