Nagle Michel zauważył, że zupełnie bezwiednie dotarł właśnie do Dzielnicy Alchemików. Skupił się na otoczeniu. To tutaj jego towarzysze używali “tajemnej” wiedzy, aby wytwarzać diamenty z węgla. Przychodziło im to tak łatwo i byli w swojej robocie tak perfekcyjni, że wszystkie szyby w ich oknach pokryte już były cieniutką, mikrocząsteczkową warstwą diamentu dla ochrony przed niszczącym pyłem. Ogromne białe solne piramidy (jeden z najdonioślejszych kształtów starożytnej wiedzy) pokryte zostały warstewkami czystego diamentu. A proces jednocząsteczkowego pokrywania diamentem był tylko jedną z tysięcy alchemicznych operacji dokonywanych w tych niskich budynkach.
W ostatnich latach budowle kolonistów nabrały lekko muzułmańskiego charakteru; na ścianach z białych cegieł widniały równania matematyczne i fizyczne w postaci czarnej, falistej kaligraficznej mozaiki. Michel natknął się na Saxa, stojącego obok wzoru prędkości granicznej wymalowanego na ścianie cegielni, włączył się więc na kanał ogólny i zapytał:
— Czy umiesz zamienić ołów w złoto?
Sax z zadumą pokiwał głową w hełmie.
— Dlaczego nie — odparł. — Potencjalnie istnieje taka możliwość. Chociaż to może być dość trudne… Daj mi trochę czasu na zastanowienie…
Saxifrage Russell. Idealny flegmatyk.
Dopiero dzięki rozłożeniu na semantycznym prostokącie czterech rodzajów temperamentów Michel wyraźnie dostrzegł szereg podstawowych wzajemnych relacji strukturalnych pomiędzy przedstawicielami pierwszej setki, co w konsekwencji pomogło mu zobaczyć w nowym świetle łączące niektórych z nich przemożne zauroczenia i gwałtowne antypatie. Maja miała cechy osobowości zmiennej i ekstrawertycznej, stanowiła typowy przykład choleryka i taki sam był Frank; oboje byli przywódcami, oboje wydawali się dość atrakcyjni dla innych i najwyraźniej łączyła ich obopólna fascynacja. A jednak, ponieważ byli cholerykami, w ich kontaktach było również coś ledwie zauważalnego, co można by nazwać niechętną rezerwą, jakby natychmiast dostrzegali u drugiej osoby te własne cechy, których najbardziej u siebie nie lubili.
I stąd miłość Mai do Johna, który z pewnością był sangwinikiem. W swej ekstrawersji Boone przypominał Maję, ale jednocześnie był człowiekiem o wiele bardziej stałym emocjonalnie, a także łagodnym. John otaczał Maję swym wielkim spokojem, spełniał funkcję kotwicy wbitej w rzeczywistość, która jednakże od czasu do czasu raniła. A co z kolei pociągało Johna w Mai? Prawdopodobnie urzekała go nieprzewidywalnością zachowania, stanowiła dla niego coś w rodzaju ostrej przyprawy do jego spokojnego, słodkiego szczęścia. Jasne, czemu nie? Nie można się kochać z własną sławą. Chociaż niektórzy próbują…
Tak, zaskakujące, jak wielu było sangwiników wśród pierwszej setki kolonistów. Prawdopodobnie spece od psychologii dobierający kandydatów do kolonii preferowali ten właśnie typ. Arkady, Ursula, Phyllis, Spencer, Jeli… Tak… A ponieważ najbardziej preferowaną podczas selekcji cechą była stałość, rzecz jasna musiała się do ekipy dostać również spora liczba flegmatyków: Nadia, Sax, Simon Frazier, może Hiroko — chociaż co do niej nie można być pewnym, gdyż Japonka potrafi skrzętnie ukrywać swoje prawdziwe uczucia i myśli — a także Wład, George, Aleks.
Flegmatycy i melancholicy z natury rzeczy nie potrafili ze sobą współpracować; jedni i drudzy byli wszak introwertykami i szybko się separowali do innych, a ponadto stałych flegmatyków odpychała od zmiennych melancholików również nieprzewidywalność ich zachowań, więc instynktownie przedstawiciele tych dwóch grup odsuwali się od siebie, jak na przykład Sax i Ann. Na szczęście melancholików w grupie nie było zbyt wielu. Na pewno melancholiczką była Ann, urodziła się już z taką strukturą emocjonalną, chociaż wpływ na ukształtowanie jej osobowości miał także zapewne fakt, że się nad nią znęcano w dzieciństwie. A teraz zakochała się w Marsie z tego samego powodu, z którego Michel go nienawidził: ponieważ był martwy. A Ann kochała śmierć.
Również kilku spośród alchemików było melancholikami. I, niestety, także sam Michel. Razem chyba pięć osób. Znaleźli się tu wbrew kryteriom komitetu selekcyjnego, ponieważ ani introwersja, ani zmienność nie były przezeń pożądane. Aby się prześlizgnąć, musieli zręcznie ukrywać swą prawdziwą naturę, nieustannie kontrolować swe odruchy i nakładać kolejne maski, tając niemal wszystkie rzeczywiste cechy charakteru, milcząc na temat “dzikości” swego zachowania i skłonności do niekonsekwencji. Być może komitet starał się wybrać po prostu osoby reprezentujące tylko jeden typ osobowości? Jeśli to prawda, reszta grupy dostała się tu dzięki oszustwu. Zresztą, w jakimś sensie oszukiwali wszyscy, ponieważ komitet selekcyjny stawiał przed kandydatami wymogi niemożliwe do spełnienia, trzeba o tym pamiętać: pragnął osób stałych i psychicznie zrównoważonych, a jednocześnie wybrańcy powinni ich zdaniem mieć do lotu na Marsa stosunek tak namiętny i obsesyjny, że skłonni byli poświęcić całe lata swego życia, aby osiągnąć ten cel. Czy te dwie cechy nie były sprzeczne? Decydenci chcieli ekstrawertyków, a równocześnie świetnych naukowców, więc ludzi, którzy w sposób nieunikniony muszą wiele czasu spędzać samotnie, latami pogrążeni w studiach czy badaniach. Czy jedno z drugim da się pogodzić? Nie! Nigdy. I tak dalej. Michel mógłby wymienić setki takich sprzecznych ze sobą dwojakich wymagań. Komitet tworzył te wymagania niemal taśmowo, nic dziwnego więc, że koloniści z pierwszej setki zaczęli ukrywać swe prawdziwe twarze, że zaczęli kłamać i że znienawidzili swoich “prześladowców”! Tak, tak…
I nagle Duval zadrżał, gdyż w jego pamięci pojawiło się wspomnienie pewnego dnia na Aresie, podczas wielkiej burzy słonecznej, kiedy jego towarzysze z ulgą przyznali się do swoich kłamstw i opowiadali, że starannie ukrywali swe prawdziwe charaktery, a później wszyscy jak jeden mąż wpatrzyli się właśnie w niego, jak gdyby cała ta brudna sprawa była jego winą, jakby to on uosabiał psychologię świata, jakby to on sam wymyślił tamte nieszczęsne kryteria, prowadził testy i przeprowadzał ostateczną selekcję. Michel przypomniał sobie, jak się wtedy skurczył w sobie i jaki się poczuł samotny! Ich spojrzenia wstrząsnęły nim tak bardzo, tak go przeraziły, że nie był w stanie zareagować wystarczająco szybko i publicznie się przyznać, że on również musiał kłamać. Oczywiście, że kłamał i to nawet bardziej niż oni!
No tak, ale właściwie dlaczego kłamał? Dlaczego?!
W tej chwili nie pamiętał już tego zbyt dokładnie. Melancholia wiąże się z częściowym zanikiem pamięci, dotkliwym wrażeniem nierzeczywistości przeszłości, niepewności co do jej istnienia… Tak, był melancholikiem: zamkniętym w sobie, niekomunikatywnym, nie potrafiącym zapanować nad uczuciami, skłonnym do depresji. Nie powinien był decydować się na tę podróż i teraz naprawdę nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego tak żarliwie walczył, aby znaleźć się wśród wybranych. Wspomnienie gdzieś się zagubiło, być może zamglone przez pamięć tych krótkich chwil jego życia, kiedy nie marzył o wyprawie na Czerwoną Planetę. Przedtem tak pomniejszane i bagatelizowane, a teraz tak cenne, tak wzruszające i bolesne wspomnienia: fragmentaryczne widoczki, wieczory na placykach, letnie dni spędzane na plażach, noce przesypiane w łóżkach różnych kobiet. Drzewka oliwne Avignonu. Płomienna zieleń cyprysów…
Odkrył właśnie, że nawet nie zauważył, jak opuścił Dzielnicę Alchemików i znalazł się u podnóża Wielkiej Solnej Piramidy. Zaczął więc wchodzić powoli po czterystu stopniach, uważnie stawiając stopy na błękitnych podkładkach przeciwpoślizgowych. Z każdym krokiem przed Michelem otwierał się rozległejszy widok na Równinę Underhill, ale, niezależnie od swojej wielkości, stanowiła ona i tak ciągle tylko ten sam jałowy stos martwych kamieni. Z kwadratowego białego pawilonu na szczycie piramidy można było zobaczyć jedynie Czarnobyl i port kosmiczny. Poza tym nic.
Читать дальше