W końcu Arkady wybuchnął dzikim śmiechem i niedźwiedzim uściskiem objął Nadię, ona zaś pchnęła go na nowo powstałe podwójne łóżko; całowali się jak nastolatki i kochali przez całą noc. Od tego czasu spali razem, często się kochając w różowawej poświacie świtu albo w gwiaździste czarne noce, gdy statek lekko huśtał się na cumach. Zawsze kiedy leżeli obok siebie, pogrążeni w rozmowach albo gdy się obejmowali i całowali, towarzyszyło im uczucie unoszenia się, wrażenie lotu. Wydawało się o wiele bardziej romantyczne niż to było możliwe w jakimkolwiek statku powietrznym, pociągu czy statku.
— Najpierw zostaliśmy przyjaciółmi — oświadczył pewnego dnia Arkady — więc to, co nas łączy, jest wyjątkowo wspaniałe, nie sądzisz? — Lekko dźgnął ją palcem. — Kocham cię. — Powiedział to tak, jakby smakował poszczególne słowa. Nadia uświadomiła sobie, że nie wymawiał ich dotąd zbyt często, i że muszą dla niego znaczyć bardzo wiele; były czymś w rodzaju zobowiązania. Kolejną ideą, a te przecież zawsze były dla niego najważniejsze!
— Ja też cię kocham — odparła.
Co rano Arkady krążył teraz nagi tam i z powrotem po wąskiej gondoli, a jego rude włosy jak wszystko inne brązowiały w padającym poziomo porannym świetle Marsa. Nadia obserwowała go z łóżka i czuła się tak spokojna i pełna radości, że musiała co chwilę przypominać sobie, iż to wieczne wrażenie lekkości jest przede wszystkim spowodowane marsjańską grawitacją, a nie przepełniającym ją szczęściem, jak jej się zdawało.
Pewnej nocy już zasypiali, gdy Nadia spytała nagle z ciekawością:
— Dlaczego ja?
— Co? — Arkady już prawie spał.
— Pytałam, dlaczego ja? To znaczy, Arkady Nikołajewiczu, mogłeś się zakochać w każdej innej kobiecie i ona też by cię pokochała. Mogłeś mieć Maję, gdybyś chciał.
Rosjanin prychnął.
— Mogłem mieć Maję! No, sama pomyśl! Cóż za strata, mogłem przeżywać rozkosz z Mają Jekateriną! Razem z Frankiem i Johnem! — Parsknął i oboje roześmiali się głośno. — Jak mogłem przegapić taką frajdę! Ależ jestem głupi! — Chichotał tak długo, że w końcu go lekko uderzyła.
— Już dobrze, niech ci będzie. No to mogłeś mieć jakąś inną… Na przykład… jakąś piękność, Janet, Ursulę, Samanthę…
— Daj spokój — przerwał jej zdecydowanie. Uniósł się i podparł na łokciu, aby spojrzeć jej w oczy. — Ty chyba naprawdę nie wiesz, że jesteś piękna, co?
— Tak, tak, jasne — mruknęła zrzędliwie Nadia.
Arkady zignorował jej ton i mówił dalej:
— Piękno to siła i elegancja, to prawdziwe działanie. To praca, inteligencja i rozsądek. I bardzo często — uśmiechnął się i musnął dłonią jej brzuch — wyraża się w różnego rodzaju krągłościach.
— Oj, tak, krągłości to ja mam — zauważyła Nadia, odsuwając jego rękę.
Arkady pochylił się i próbował ugryźć ją w pierś, ale mu się wymknęła.
— Piękność to ty, Nadieżda Francine. Według moich kryteriów jesteś królową Marsa.
— Tylko marsjańską księżniczką — poprawiła go nieobecnym głosem, zastanawiając się nad jego słowami.
— Tak, to prawda. Nadieżda Francine Czernieszewska, dziewięciopalczasta księżniczka marsjańską.
— Nie jesteś typowym mężczyzną.
— Nie! — Zagwizdał. — Nigdy nie miałem zamiaru być kimś przeciętnym! Z jednym wyjątkiem: przed pewnymi komitetami selekcyjnymi, ma się rozumieć… Typowy mężczyzna! Ha, ha!… stereotypowi mężczyźni dostają Maję. To jest ich nagroda. — I roześmiał się dziko.
Pewnego ranka minęli ostatnie nieregularne wzgórza Cerberusa i wylecieli nad płaską, pokrytą pyłem równinę Amazonis Planitia. Arkady skierował sterowiec w dół, chcieli bowiem umieścić wiatrak w przełęczy między dwoma ostatnimi pagórkami starego Cerberusa. Wiatrak jednakże został źle zaczepiony i otworzył się z trzaskiem, gdy urządzenie znajdowało się dopiero w połowie drogi między statkiem a ziemią, a potem spadł płasko na podstawę. Ze statku nie wyglądało to źle, ale kiedy Nadia ubrała się w walker i opuściła na linie, aby sprawdzić urządzenie, zauważyła, że od podstawy odłamała się płytka grzejnika.
A za płytką coś było! Coś tkwiło w pudełku. Coś ciemnozielonego z domieszką jasnego błękitu! Nadia wsunęła śrubokręt i ostrożnie dotknęła zielonej masy.
— O cholera! — zawołała.
— Co jest? — spytał z góry Arkady.
Nie odpowiedziała, zeskrobała nieco substancji i włożyła do torby na śrubki i nakrętki.
Znów przywiązała się liną.
— Wciągnij mnie z powrotem na górę — poleciła sucho.
— Co się stało? — spytał Arkady.
— Po prostu mnie wciągnij.
Gdy znalazła się na pokładzie, Arkady zamknął za nią luk komory bombowej i przez chwilę obserwował badawczo, jak się wyplątuje z pasów.
— Co się dzieje? Zdjęła hełm.
— Dobrze wiesz, co się dzieje, ty draniu! — Zamachnęła się na niego, a on odskoczył, uderzając w ścianę z wiatraków.
— Auu! — krzyknął. Jego plecy dotykały wiatraków. — Hej! O co chodzi, Nadiu?
Wyjęła torbę z kieszeni walkera i pomachała nią przed zdezorientowanym Arkadym.
— O to! Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś mnie okłamać?! Ty cholerny draniu, masz pojęcie, w jakie bagno nas to wpakuje? Przyleci tu inspekcja i odeśle nas z powrotem na Ziemię!
Arkady potarł szczękę, wytrzeszczając ze zdziwieniem oczy.
— Nie okłamałem cię, Nadiu — odparł poważnie. — Nie okłamuję swoich przyjaciół. Pokaż mi to.
Przez moment mierzyli się wzrokiem, jego ramię zawisło wyciągnięte w kierunku torby, a białka oczu jaśniały wokół tęczówek. Po chwili Arkady wzruszył ramionami, a Nadia zmarszczyła brwi.
— Naprawdę nic nie wiesz? — zapytała ostro.
— Niby o czym?
Zawahała się. Chyba rzeczywiście nie kłamie. To nie w jego stylu, to niemożliwe!
— Przynajmniej niektóre z naszych wiatraków to małe hodowle glonów.
— Co takiego?!
— Te pieprzone wiatraki, które wszędzie rozrzucamy — wyjaśniła — są zapchane nowymi typami glonów… porostami Włada czy czymś takim. Sam zobacz. — Położyła torebkę na maleńkim kuchennym stoliku, otworzyła ją i śrubokrętem wyjęła trochę substancji. Małe gruzełki niebieskawych porostów. Wyglądały jak marsjańskie formy życia opisane w starej tandetnej powieści.
Zapatrzyli się na rozłożone roślinki.
— Niech to jasna cholera! — zaklął Arkady. Pochylał się coraz bardziej, aż jego oczy znalazły się w końcu o centymetr od leżącej na stole substancji.
— Przysięgniesz, że nic o tym nie wiedziałeś? — zapytała Nadia.
— Przysięgam. Nie zrobiłbym ci tego, Nadiu. Wiesz o tym.
Westchnęła ciężko.
— Hmm… ale nasi przyjaciele najwyraźniej nam to zrobili.
Arkady wyprostował się i pokiwał głową.
— To prawda. — Zamyślił się, po czym podszedł do wiatraków i podniósł jeden. — Gdzie to było?
— Za osłoną grzejnika.
Zabrali się do pracy z narzędziami Nadii i otworzyli następne urządzenie. Za płytką znajdowała się kolejna kolonia glonów z Underhill. Nadia podważyła brzegi płyty i odkryli parę małych zawiasów w miejscu, gdzie wierzchołek blaszki dotykał wewnętrznej ścianki zbiorniczka.
— Patrz, to jest tak zrobione, żeby w odpowiednim momencie się otworzyło.
— Ale kto miałby to otworzyć? — spytał Arkady.
— Radio?
— Niech to diabli — Arkady wstał i zaczął spacerować po wąskim korytarzyku. — To znaczy…
Читать дальше