— Tak, tak, będę tam o ósmej. Ale wiesz, że nie można zbudować stałej farmy, póki się nie zbuduje osiedla mieszkalnego, więc ty również pomożesz mi jutro, zgoda?
— Nie, nie — odparła Hiroko ze śmiechem. — Pojutrze, dobrze?
Rywalem Hiroko okazał się Sax Russell ze swoją ekipą — potrzebowali Nadii do pomocy przy uruchamianiu przetwórni. Również Wład, Ursula i grupa biomedyczna palili się do tego, aby zainstalować i uruchomić laboratoria. Wyglądało na to, że tym trzem ekipom wcale się nie spieszy do zamieszkania w przyzwoitych domach, że bez końca chcą żyć w przyczepach parku maszynowego, aby tylko prowadzić badania naukowe. Na szczęście były też wśród kolonistów osoby, które nie miały aż takiej obsesji na punkcie pracy; należeli do nich między innymi Maja, John oraz reszta kosmonautów. Jak najszybciej pragnęli się wprowadzić do większych i lepiej zabezpieczonych pomieszczeń, toteż projekt Nadii zawsze mógł liczyć na pomoc z ich strony.
Po posiłku odniosła swoją tacę do kuchni, wyczyściła ją małą ściereczką, a potem podeszła i usiadła obok Ann Claybom, Simona Fraziera i pozostałych geologów. Ann była tak wykończona, że wyglądało na to, iż zaraz zaśnie na siedząco; od jakiegoś czasu poranki spędzała na długich wycieczkach roverem lub pieszo, a potem całe popołudnie pracowała ciężko w bazie, próbując nadrobić czas spędzony na wyprawie krajoznawczej. Nadii wydawała się dziwnie spięta i znacznie mniej uszczęśliwiona pobytem na Marsie, niż można by się spodziewać. Nie przejawiała ochoty ani do pracy przy budowie wytwórni, ani do pomocy Hiroko, za to dość często pracowała dla Nadii. Być może brało się to stąd, że jej zdaniem Nadia, budując jedynie domy, zniszczy ekosystem planety w znacznie mniejszym stopniu niż inne, ambitniejsze ekipy. Możliwe, że rzeczywiście to był prawdziwy powód, chociaż nikt nie wiedział tego na pewno, bo Ann nie zwierzała się nikomu. Stała się nieprzystępna i trudna w codziennych kontaktach, najwyraźniej kaprysiła i to nie w ekstrawagancki, pogodny rosyjski sposób charakterystyczny dla Mai, ale bardziej subtelnie i, jak uważała Nadia, jakoś posępniej. Bluesowo. W nastroju Bessie Smith.
Wszędzie wokół nich ludzie rozmawiali, przekrzykując się nawzajem. Jedni sprzątali po obiedzie, inni przeglądali wykazy czekających na rozładowanie ładowników lub zgromadzeni wokół terminali komputerowych wywoływali potrzebne następnego dnia dane, jeszcze inni czyścili ubrania, a wszystkiemu towarzyszyła rozmowa, aż wreszcie większość rozeszła się i usadowiła w swoich łóżkach, wciąż cicho rozmawiając przed snem.
— To wszystko jest jak pierwsza sekunda wszechświata — zauważył Sax Russell, ze znużeniem rozcierając twarz. — Wszystko stłoczone na małej powierzchni i nie zróżnicowane. Po prostu wiązka gorących cząsteczek goniących tam i z powrotem.
A to był tylko jeden z wielu jednakowych dni. Żadnych szczególnych zmian pogodowych, z wyjątkiem kilku chmur od czasu do czasu albo wyjątkowo wietrznego popołudnia. Na ogół dni mijały monotonnie, jeden podobny do drugiego. Wszystko zabierało im więcej czasu niż planowali. Samo ubieranie się w walkery i wychodzenie z kesonów było ciężką pracą, no i każdego ranka musieli od nowa rozgrzewać sprzęt. Utrudnieniem było również to, że sprzęt pochodził z kilku różnych krajów, choć teoretycznie odpowiadał standardowemu systemowi miar i wag. No i ten wszechobecny pył.
— Nie nazywajcie go pyłem! — jęczała Ann. — To tak jakby powiedzieć, że to jest luźny żwir! Nazywajcie go miałem, to jest miał!
Poza tym praca fizyczna wykonywana w przenikliwym zimnie była naprawdę wyczerpująca, posuwali się więc wolniej niż się spodziewali, zwłaszcza że wiele osób odnosiło przy robocie lekkie obrażenia. Okazało się także, że muszą wykonać zadziwiająco dużo dodatkowych prac, których zupełnie nie przewidzieli. Toteż na przykład niemal miesiąc (planowali dziesięć dni) zabrało im samo otwarcie wszystkich skrzyń i kontenerów, sprawdzenie ich zawartości oraz przeniesienie ładunku i złożenie go w wyznaczonych miejscach. Dopiero wtedy mogli zacząć prawdziwą pracę.
Jednak gdy wreszcie zaczęli budować na serio, Nadia pokazała swoją prawdziwą wartość. Na Aresie właściwie nie miała nic do roboty, lot był dla niej czymś w rodzaju zimowego snu, a przecież była wręcz genialnym budowniczym. Talent ten rozwinęła i udoskonaliła w twardej syberyjskiej szkole.
Bardzo szybko więc to właśnie ona stała się najważniejszą osobą w kolonii, kimś, do kogo zwracali się wszyscy w razie jakichś kłopotów technicznych, stała się uniwersalnym “rozpuszczalnikiem”, jak ją nazywał John. Prawie przy wszystkich pracach korzystali z jej pomocy, a ona biegała od jednej grupy do drugiej, co dzień odpowiadając na setki pytań i udzielając tysiąca rad, aż świat zamienił się dla niej w nie kończący się wir pracy. Tyle było do zrobienia!
Co wieczór podczas wyznaczania zadań na następny dzień Hiroko dzięki swoim magicznym sztuczkom zbierała liczną ekipę, więc farma szybko się rozrastała: powstały trzy rzędy oranżerii, które wyglądały, jak szklarnie ziemskie wprost z reklamy, tyle że te marsjańskie były nieco mniejsze i miały grubsze ścianki, aby nie popękały jak karnawałowe baloniki. Ciśnienie powietrza w środku wynosiło zaledwie trzysta milibarów, co farmie z trudem wystarczało, a jednak w porównaniu z ciśnieniem na zewnątrz było olbrzymie; w razie przypadkowego rozhermetyzowania zamknięć albo jakiejś innej drobnej awarii wybuch był nieunikniony. Na szczęście Nadia miała ogromną wiedzę na temat wszelkiego rodzaju zabezpieczeń w zimnym klimacie, więc Hiroko wzywała ją w panice niemal co dnia.
Potem jej stałej pomocy zaczęli się domagać materiałowcy, którzy uruchamiali przetwórnie, później znowu ekipa instalująca reaktor jądrowy poprosiła, aby Nadia nadzorowała każdy ich ruch. W tym ostatnim przedsięwzięciu nieustannie przeszkadzał im Arkady, zasypując ekipę przekazami radiowymi z Fobosa: upierał się, że wcale nie muszą mieć takiej niebezpiecznej techniki, że niezbędną energię mogą uzyskać, wykorzystując siłę wiatru. On i Phyllis bez przerwy toczyli na ten temat zawzięte kłótnie. Jedną z nich ucięła kiedyś Hiroko, mówiąc po japońsku: Shikata ga nai: “nie ma innego wyjścia”. Musieli przecież korzystać z dostępnych materiałów. Arkady twierdził, że wystarczająco dużo mocy mogłyby wytworzyć wiatraki, ale przecież nie mieli wiatraków, byli natomiast wyposażeni w reaktor jądrowy Rickovera, skonstruowane przez armię Stanów Zjednoczonych prawdziwe techniczne cacko. W dodatku nikt się nie kwapił do zbadania możliwości budowy elektrowni wiatrowych, a musieli się bardzo spieszyć. Shikata ga nai. Zdanie to stawało się powoli jedną z najczęściej powtarzanych sentencji.
Tak czy owak, załoga budująca Czarnobyl (nazwę tę oczywiście nadał elektrowni Arkady) co rano błagała Nadię, aby pojechała z nimi i nadzorowała prace. Zamierzali ustawić reaktor daleko na wschód od obozu, więc jeśli Nadia decydowała się im pomóc, musiała wyjeżdżać z nimi na cały dzień. Jednocześnie jednak zespół medyczny poprosił, aby pomogła zbudować klinikę i laboratoria z rozładowanych już towarowych kontenerów, które przemieniono w schrony, a taka praca oznaczała, że zamiast cały czas pozostawać na zewnątrz w Czarnobylu, mogłaby wracać w południe na posiłek, a potem pomagać medykom. Ale jakkolwiek spędzała dzień, i tak co noc padała z wyczerpania.
Niektóre wieczory przed snem musiała jeszcze poświęcić na długie telefoniczne rozmowy z przebywającym na Fobosie Arkadym. Jego ekipa miała kłopoty z mikrograwitacją tego księżyca i Arkady również potrzebo wał j ej rady.
Читать дальше