Spróbowała przypomnieć sobie ziemską grawitację, zastanawiając się, czy poruszanie się tutaj rzeczywiście będzie takie trudne. Chodzenie między drzewami, po tundrze, po zamarzniętej rzece… A tutaj: krok za krokiem, na razie żadnych większych problemów. Powierzchnia była płaska, ale trzeba było omijać wszechobecne skały; nie słyszała nigdy o żadnym miejscu na Ziemi, gdzie byłoby ich tak wiele i tak równomiernie rozmieszczonych. Może by tak skoczyć!? Podskoczyła i roześmiała się; nawet w takim skafandrze była lekka. Dysponowała dokładnie taką samą siłą jak zawsze, ale ważyła tylko trzydzieści kilo! A skafander ważył czterdzieści… nie było w tym równowagi, to prawda, i nagle poczuła się tak, jakby jej ciało było wewnątrz puste. W pewnym sensie tak było — jej środek ciążenia zniknął, a ciężar przemieścił się na zewnątrz: na skórę i warstwy mięśni. Stało się tak, rzecz jasna, dzięki skafandrowi. W ciśnieniowych kesonach będą się zapewne czuli podobnie jak na Aresie, ale na zewnątrz, w skafandrze, czuła się jak wydrążona w środku. Jednak dzięki temu wynalazkowi mogła bez porównania łatwiej się poruszać, przeskakiwać wielkie głazy, opadać i swobodnie się obracać, mogła niemal tańczyć! Po prostu wyskok w powietrze, obrót, lądowanie na szczycie płaskiej skały… Uwaga!!!
Upadła, lądując na kolanie i obu rękach. Twarda skorupa przebiła wierzchnią warstwę rękawic i Nadia poczuła coś w rodzaju lepkiego nadmorskiego piasku, tylko to było twardsze i bardziej kruche. Jak zaschnięte błoto. I zimne! Rękawice podróżników nie były ogrzewane w taki sposób, jak podeszwy butów, nie miały też wystarczającej izolacji, więc kiedy teraz zetknęły się z gruntem, Nadia poczuła przeraźliwy chłód, jak gdyby gołymi palcami dotknęła lodu. Brrr! Około 215 kelwinów, przypomniała sobie, czyli — 90°C; zimniej niż na Antarktydzie, chłodniej niż w najmroźniejsze dni na Syberii. Opuszki palców miała już skostniałe. Uświadomiła sobie, że będą potrzebowali znacznie lepszych rękawic, aby móc tu pracować, rękawic zaopatrzonych w takie same elementy grzewcze, jak podeszwy butów. Wprawdzie rękawice staną się wtedy grubsze i mniej giętkie, ale zimno przestanie być problemem. Na razie jedyne, co mogła zrobić, to rozmasować palce.
Nadia śmiała się. Wstała i podeszła do następnego transportowca, mrucząc pod nosem “Royal Garden Blues”. Wspięła się na jedną z nóg ładownika i starła brudnoczerwony osad z wygrawerowanego opisu ładunku na boku dużej metalowej kasety: “Jeden marsjański buldożer marki John Deere/Volvo z napędem hydrazynowym, zabezpieczony termicznie, półautomatyczny, całkowicie programowalny. Części zapasowe i dodatkowe wyposażenie w kapsule”.
Uśmiechnęła się mimo woli, podniecona. Koparki, dźwigi, buldożery, ciągniki, spychacze, wywrotki, filtrujące i zbierające materiały budowlane zyskane z atmosfery, powietrzne chwytniki odsączające i sublimatory, odzyskujące z atmosfery związki chemiczne, małe przetwórnie zdolne przekształcać te związki w inne, fabryczki do produkcji z nich skomplikowanych tworzyw syntetycznych, ogromne składy żywności, wszystko, czego będą tu potrzebować, było pod ręką w dziesiątkach kontenerów rozrzuconych na równinie. Nadia zaczęła przeskakiwać od jednego ładownika do drugiego, przeglądając opisy inwentarzowe. Niektóre z pojazdów podczas upadku zostały uszkodzone, pajęcze nogi kilku połamały się, korpusy innych popękały, a z jednego nawet pozostała jedynie sterta potrzaskanych kaset zasypanych pyłem, ale to było tylko kolejne wyzwanie. Gra w “zreperuj i ocal” należała do jej ulubionych! Wybuchnęła głośnym śmiechem, wciąż nieco oszołomiona, i wtedy zauważyła światełko komunikacyjne migoczące na konsoletce minikomputera, który miała na nadgarstku. Włączyła kanał ogólny i w pierwszej chwili zaskoczył ją nagły gwar rozmów — Maja, Wład i Sax przekrzykiwali się jedno przez drugie: “Gdzie jest Ann, hej, kobiety, natychmiast wracajcie, Nadiu, przyjdź tu zaraz i pomóż nam podłączyć ten przeklęty keson, nie możemy nawet otworzyć luku!”
Nadia roześmiała się.
Kesony, podobnie jak wszystkie wyekspediowane sprzęty, podczas opadania na powierzchnię planety rozproszyły się na znacznym terenie, ale pierwszej grupie udało się wylądować właśnie przy tym, który miał im służyć za mieszkanie. Opuścili go z orbity kilka dni wcześniej i przeszedł już dokładną kontrolę. Niestety zewnętrzny luk komory powietrznej nie wchodził w zakres badania i teraz najwyraźniej się zaciął. Nadia z uśmiechem obejrzała go ze wszystkich stron; widok był naprawdę niezwykły — keson wyglądał z zewnątrz jak zrujnowana hala remontowa, do której wchodzi się przez śluzę stacji kosmicznej. Otwarcie włazu zabrało jej zaledwie minutę. Po prostu wystukała dodatkowy kod awaryjny i jednocześnie naparła na drzwi ramieniem. Zamek zaciął się najprawdopodobniej z zimna, możliwe, że skurczył się pod wpływem różnicy temperatur. Z pewnością będą tu mieli wiele podobnych problemów.
Po chwili wraz z Władem znalazła się w śluzie, z której weszli do wnętrza kesonu. Nadal wyglądał jak garaż remontowy, tyle że jego wyposażenie stanowiły najnowocześniejsze urządzenia kuchenne. Paliły się wszystkie światła. Powietrze było ciepłe, a cyrkulacja bez zarzutu. Panel kontrolny z wyglądu przypominał pulpit typowy dla elektrowni jądrowych.
Podczas gdy pozostali wchodzili do środka, Nadia przemierzała kolejne małe pomieszczenia i nagle ogarnęło ją bardzo osobliwe uczucie: wszystko wydawało jej się tu nie na miejscu. Część włączonych świateł migotała, a na końcu korytarza kołysały się otwarte drzwi któregoś pokoju…
Oczywiście, “sprawcą” tego kołysania był przepływ powietrza, a reszta bałaganu powstała przy wstrząsie podczas lądowania. Nadia otrząsnęła się z dziwnego uczucia i wróciła do wejścia, aby się przywitać z kolejnymi członkami załogi.
Do czasu aż wszyscy wylądowali, pochodzili po kamiennej równinie (zatrzymując się, potykając, biegnąc, wpatrując się w horyzont, powoli wirując, znowu podejmując wędrówkę), weszli do każdego z trzech kesonów mieszkalnych, gdzie zdjęli skafandry zewnętrzne i odłożyli je na bok, zanim skontrolowali inne kesony i coś zjedli, dzieląc się pierwszymi wrażeniami, zapadła już noc. Nadal pracowali przy kesonach i rozmawiali, zbyt podekscytowani, aby zasnąć. Potem jednak większość przespała się po kilka godzin, a kiedy obudzili się o świcie, znowu nałożyli skafandry i wyszli na zewnątrz. Rozglądali się, sprawdzali opisy ładunków i na próbę uruchomili niektóre maszyny. W końcu poczuli głód, więc wrócili do środka, aby coś przekąsić naprędce i dalej pracować… ale znów zrobiła się noc!
I tak było przez wiele dni: szalony wir pracy niemal pozbawił ich poczucia upływu czasu. Nadię budził rytmiczny pisk, który dobywał się z konsoletki na ręku, zjadała szybkie śniadanie, przez małe okienko oglądając wschód słońca. Najpierw świt zabarwiał niebo na kolor soczystych jagód, a potem nagle, poprzedzony gamą różowości wstawał mętny, różowo-pomarańczowy dzień. Dokoła na podłodze spali jej towarzysze na materacach, które na dzień zwijali i układali pod ścianami. Ściany utrzymane były w tonacji beżu, a świt zabarwiał je na pomarańczowo. Kuchnia i salon miały maleńką powierzchnię, a cztery toalety nie były wiele większe od szaf.
Kiedy słońce rozjaśniło pokój, wstała Ann i wyszła do ubikacji. John kręcił się już bezgłośnie po kuchni. Panował tu znacznie większy tłok niż na Aresie i codzienne życie stało się z tego powodu tak bardzo publiczne, że niektórzy mieli kłopoty z przystosowaniem się do tego braku intymności. Maja co noc skarżyła się, że nie może spać wśród tylu osób, zasypiała dopiero nad ranem i teraz drzemała z rozchylonymi jak dziecko ustami. Zwykle wstawała jako ostatnia, przesypiając hałas i odgłosy porannej krzątaniny współmieszkańców.
Читать дальше