Niestety, cała praca okazywała się zupełną drobnostką w obliczu niszczycielskiej siły człowieka. Pięcioro podróżników latało samolotami od jednej ruiny do drugiej i w każdym następnym nowym miejscu znowu niemal drętwieli na widok zniszczeń i śmierci. Nie znaczy to, że nie dostrzegali niebezpieczeństwa, które groziło im samym; od chwili, gdy minęli szereg zniszczonych samolotów w korytarzu powietrznym HellasElysium, zaczęli latać tylko nocami, co było z wielu względów niebezpieczniej sze niż latanie w dzień, ale Jeli twierdził, że trudniej ich wykryć, ponieważ samoloty typu 16 D są niemal niewidoczne dla radarów i jedynie najdokładniejsze detektory podczerwieni mogą je wytropić. Wszyscy członkowie grupy zdecydowali więc, że wolą nieco zaryzykować, lecąc w nocy, niż zostać zauważonym w dzień, chociaż akurat Nadia zupełnie się nie przejmowała kwestią bezpieczeństwa i wolałaby lecieć w świetle dziennym. Żyła chwilą, ale jej myśli rozpraszały się, ilekroć próbowała się skupić na danym momencie. Była oszołomiona widokiem strat, przerażało ją, że tak wiele na Marsie zniszczono, i starała się jak najbardziej zdystansować od całego świata. Nie chciała już odczuwać żadnych emocji, pragnęła tylko pracować. Z kolei Ann, jak zauważyła Nadia, czuła się jeszcze gorzej. Musi się bardzo martwić o Petera, pomyślała Rosjanka. Chociaż na pewno i ona jest przerażona skalą zniszczeń tego świata — dla niej oznaczało to nie tyle uszkodzenie wielu ludzkich budowli, ile szkody uczynione na samej marsjańskiej powierzchni: powodzie, nieodwracalne zmiany tworów areologicznych, śnieg i radiacja. Poza tym nie mogła — jak Nadia — rzucić się w wir pracy i w ten sposób oderwać się od myśli o sytuacji. Jej praca polegała właściwie na studiowaniu tego zniszczenia. Toteż nie robiła nic lub — czasem — próbowała pomagać Nadii; poruszała się wówczas jak automat.
Dzień po dniu cała piątka naprawiała najprzeróżniejsze uszkodzenia — mosty, rurociągi, szyby, elektrownie, tory magnetyczne, miasta. Żyli w świecie, który Jeli nazwał “światem automatów”, a ich życie polegało na rozkazywaniu robotom, jak gdyby byli właścicielami niewolników, czarodziejami albo bogami, a maszyny, którym wydawali polecenia, pracowały nad przywróceniem świetnej przeszłości i starały się poskładać to, co zostało rozbite i rozerwane przez ludzi. Operatorzy mogli więc sobie pozwolić na luksus pośpiesznych działań i nie musieli bez końca kontrolować swoich “podwładnych”. Czasami wydawało im się niewiarygodne, jak szybko udawało się rozpocząć kolejną budowę i lecieć dalej.
— Na początku było Słowo — powiedział ze znużeniem pewnego wieczoru Simon, wystukując polecenia na konsoletce swojego naręcznego komputerka.
Dźwig, który miał naprawić most, zakołysał się na tle zachodzącego słońca. Po chwili mogli już polecieć dalej w nieznane.
Zaczęli właśnie programować naprawę agregatu i zabezpieczenie odpadów radioaktywnych z trzech stopionych reaktorów. Tkwili bezpiecznie za horyzontem, wykonując wszystko za pomocą teleoperacji. Obserwując akcję, Jeli czasami zmieniał kanał i oglądał wiadomości. Pewnego razu pokazano ujęcia z orbity: dzienny obraz pełnej tarczy półkuli Tharsis. Widać było wszystko z wyjątkiem zachodniego odgałęzienia. Z tej wysokości nie można było dostrzec żadnego śladu płynącej wody, ale głos niewidocznego komentatora twierdził, że zalane zostały wszystkie stare kanały odpływowe, które biegły na północ z Marineris do Chryse, po czym na ekranie pojawiło się zdjęcie teleskopowe, na którym można było dojrzeć białaworóżowawe pasy w tym regionie. Więc w końcu doczekali się na Marsie czegoś w rodzaju legendarnych kanałów.
Nadia przełączyła wiadomości z powrotem na kanał monitora i wrócili do pracy. Tak wiele rzeczy zniszczono, myślała, i tak wiele osób zabito, ludzi, którzy mogliby żyć tysiąc lat… żadnej wiadomości od Arkadego… Minęło już dwadzieścia dni od jego zaginięcia. Niektórzy sugerowali, że może jest zmuszony się ukrywać, aby uniknąć śmierci z orbity. Nadia jednak już w to nie wierzyła, chyba że w momentach najwyższego pożądania i bólu, dwóch uczuć, które od czasu do czasu mimo szaleńczej pracy szarpały jej ciałem. Nienawidziła i bała się tej mieszaniny uczuć: pożądanie wywoływało prawdziwie fizyczny ból, a ból znowu wyzwalał żądzę — gorącą, dziką, niepohamowaną żądzę, l nic już nie wydawało się takie jak przedtem. Jakże bolesne to pożądanie! Powtarzała sobie bez końca, że jeśli będzie pracowała wystarczająco ciężko, nie będzie miała na nie czasu. Ani chwili czasu na myślenie albo czucie.
Lecieli nad mostem spinającym brzegi Harmakhis Vallis na wschodniej granicy Hellas. Widzieli ten basen pod sobą. Roboty naprawcze znajdowały się w dobudówkach na wszystkich głównych mostach i można je było adaptować do pełnej rekonstrukcji przęseł, chociaż wykonywały takie zadanie bardzo powoli. Podróżnicy uruchomili je, a wieczorem, po skończeniu programowania, usiedli w kabinie samolotu nad podgrzanym w mikrofalowej kuchence spaghetti. Jeli włączył kanał ziemskiej telewizji. Nie było widać niczego, z wyjątkiem układu przesuwających się pasków. Próbował przełączać kanały, ale na wszystkich obraz był taki sam. I wszędzie słychać było tępe buczenie — szum zakłóceń atmosferycznych.
— Czyżby również Ziemię wysadzili w powietrze? — spytała Ann.
— Nie, nie sądzę — odparł Jeli. — Po prostu ktoś blokuje obraz. Słońce znajduje się obecnie między nami i nimi i wystarczy zakłócić działanie satelity komunikacyjnego, aby przerwać połączenie.
Wpatrzyli się posępnie w szumiący ekran. W ostatnich dniach na lewo i prawo cichły lokalne areosynchroniczne satelity komunikacyjne; były wyłączane, a może uszkadzane, trudno powiedzieć. Pozbawieni ziemskiego programu, poczuli się teraz tak, jak gdyby znaleźli się w ciemnościach. Wykorzystanie naziemnego połączenia radiowego było bardzo ograniczone ze względu na wąski horyzont i brak jonosfery; zasięg tego typu urządzeń był w gruncie rzeczy niewiele większy niż interkomów w walkerach. Aby się przedrzeć przez blokadę, Jeli wypróbowywał szereg stochastycznych wzorców rezonansowych, ale niczego nie usłyszał. Po chwili zrezygnował, chrząknął i wystukał funkcję samoposzukiwania. Radiowy głos to się oddalał, to przybliżał w eterze, a gdy Rosjanin choćby lekko chciał wyregulować stację, słychać było tylko wyładowania atmosferyczne i inne odgłosy: trzaski zakodowanych rozmów lub stale odpływające fragmenty dziwacznej, niezrozumiałej muzyki. Pozbawione twarzy głosy trajkotały w niemożliwych do rozpoznania językach, jak gdyby Jeli odniósł sukces tam, gdzie SETI się nie udało, i w końcu — co akurat teraz nie miałoby zupełnie żadnego znaczenia — otrzymał wiadomości z gwiazd. Prawdopodobnie była to po prostu mieszanina różnych kanałów z górniczych planetoid. W każdym razie przekaz był całkowicie niezrozumiały. Grupce przyjaciół wydało się nagle, że są zupełnie sami na powierzchni Marsa — pięcioro ludzi w dwóch maleńkich samolocikach.
Uczucie to było nowe i bardzo szczególne, a w następnych dniach, kiedy odbiorniki telewizyjne i radiowe nadal były głuche i puste, zaczęło się jeszcze bardziej nasilać. Zrozumieli, że dalej będą się poruszać pozbawieni jakichkolwiek informacji. Uznali tę sytuację za absolutnie niezwykłą, nie tylko na tle doświadczeń na Marsie, ale w ogóle w kontekście całego swojego życia. I szybko doszli do wniosku, że odczuwają utratę elektronicznej sieci informacyjnej jak nagły brak jednego ze zmysłów.
Читать дальше