Borys Strugackij - Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugackij - Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Stanisław Krasnogorow, informatyk z instytutu naukowo-badawczego, zostaje wezwany na przesłuchanie. Sprawa dotyczy jego kolegi, ale wkrótce okazuje się, że to tylko pretekst. Służby bezpieczeństwa interesują się przede wszystkim Stanisławem. Nie jest on bowiem zwykłym człowiekiem. Posiada niesamowity tajemniczy dar…

Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— A ja tak!… Leżałbym sobie teraz w łóżeczku…

— I czekał, kiedy pana po cichu zarżną. Na mocy prawa.

— Nic podobnego. A jak z moją Magiczną Siłą?

— Ech, Stasie Zinowiewiczu, — powiedział Iwan. — Może ją właśnie tutaj produkują? Co?

To było logiczne. No, Iwanie! Na takie oświadczenie nie można od razu odpowiedzieć. Ani tak, ani nie. I nie od razu.

— Dobra — powiedział wreszcie Iwan stanowczo. — Niech pan trzyma się za mną, idę pierwszy.

Wszystko poszło całkiem szybko i — na początku — bez żadnych przygód. Krótki cichy bieg przez mgłę. Wzdłuż szorstkiej ściany budynku. Po resztkach suchej trawy, która przebiła się przez asfalt i szczeliny między betonowymi płytami. Było zimno. Mgła osiadała na twarzy jak wilgotna pajęczyna. Gdzieś grała muzyka, słychać było głosy i nikogo nie interesowali.

Byli już koło samochodów. Już można było odróżnić wyraźny profil adiabaty na tle pomarańczowego oświetlenia, zostawało do niej dziesięć kroków — kiedy nagle w świecącej mgle rozpoczął się jakiś ruch i pojawiła się energiczna sylwetka: okrągłe ramiona, czapka z długim daszkiem, wypukłe wąsy i krótka fajka, modna w podoficerskich kręgach niektórych specoddziałów.

Był to kolejny chorąży z ochrony. Coś było mu potrzebne tutaj, koło samochodów, czegoś tam szukał. Albo sprawdzał. Albo miał zamiar zwinąć szybciutko. Póki można. Pod psłoną nocy.

Czymś tam cichutko brzękał, pochrząkiwał i szczękał metalem.

Schylał się, znikając w mroku i mgle, i znowu się prostował.

Poruszały się mocne ramiona. Iwan śledził go ze skamieniałą twarzą i ciałem. Iwan zrobił się niewiarygodnie straszny. Widać w nim teraz było groźbę śmierci — nagle się urodziła i zaczęła żyć swoim oddzielnym, niebezpiecznym życiem. Chciał powiedzieć Iwanowi: nie trzeba, Bóg z nim, nie udało się, wróćmy, niech będzie, co ma być, ale Iwan, nie patrząc, położył mu na chwilę zimną dłoń na ustach i — zniknął. Jak wczorajszy basker. Bez szelestu, bez najmniejszego ruchu powietrza, w ogóle bez żadnego ruchu. Jak znika cień ze ściany, kiedy wyłączają niepotrzebną już mocną lampę.

Minęło kilka wstrętnych chwil, ale i tak nic się nie działo.

Energiczny chorąży stał teraz, oparty tyłem o adiabatę i szurał zapalniczką — jak świerszcz za piecem. Niebiesko-pomarańczowy płomyk oświetlił skupiony nos. Fajka nie chciała się rozpalić.

Głupio, pomyślał. Głupio umierać w ten sposób, mając ostatnie życzenie — rozpalić upartą fajkę. Nie chcę o tym myśleć. Przecież wiem, że to wszystko jest blisko: ostatnia chwila, ostatnie życzenie, ostami skurcz życia… Przymknął oczy, nie chcąc niczego widzieć, a kiedy znów je otworzył, już nie było na co patrzeć. Chorąży zniknął. Drzwi samochodu były otwarte, Iwan wołał go, robiąc niejasne gesty ręką i znowu trzeba było iść ruszać zmarzniętymi nogami i mieć nadzieję na lepsze w ciągłym oczekiwaniu na najgorsze.

Wciąż grała gdzieś daleko muzyka i słychać było kaszlący śmiech, ale więcej — nic. W ciągu ostatnich dwudziestu ośmiu sekund nic nie usłyszał. Właściwie było teraz już mniej dźwięków — zapalniczka nie szurała jak przeziębiony świerszcz…

Świerszcz zapowiada śmierć. Tak mówią. I tak mówi legenda.

Tylko — czyją śmierć?

Rozdział 12

Adiabata skoczyła lekko i miękko, jak gigantyczny mechaniczny kot i przez kilka sekund widział pod sobą zalany mgłą poranny świat: czarną szczecinę krzaków i drzew wokół budynku, sterczącą z białawej słabo podświetlonej zasłony mgły; kolczasty drut na murze; jakąś całą daleko… Warstwa mgły była wysoka na cztery metry, a nad tą warstwą cicho sypał rzadki śnieżek i świecił mętny stary kawałek księżyca. Potem samochód znowu spadł we mgłę, krótko i miękko ryknęły silniki, Iwan jakimś cudem potrafił osłabić uderzenie do granicy wytrzymałości — samochód jakby wpadł na wysokiej prędkości do metrowej dziury, superprocesory buchnęły, ale wytrzymały, zgrzytnęły mu szczęki i ręce klasnęły bezradnie i boleśnie, jakby same z siebie, a samochód już leciał poślizgiem, szczekały i śmierdziały płonące opony: Iwan robił ostry zakręt, celując w źle widoczny wśród zarośli wąski korytarz betonówki — dalej, szybciej, jeszcze szybciej, póki tamci jeszcze nie doszli do siebie, póki nie wysłali pościgu i nie zawiadomili patroli.

Pomysł był idiotyczny, dziecinny, zaplanowany przez smarkacza i dlatego nic z niego nie wyszło, nawet nie zdążyło się nic zacząć — po pięciu minutach rozpaczliwej jazdy. Skończyło się paliwo.

Siedzieli obok siebie i milczeli. Podskakiwały czerwone i zielone światełka na pulpicie. Świecił czerwona lampką wskaźnik zużycia paliwa — surowo, nieugięcie i ostatecznie. Silnik stygł.

Stygła kabina. Trzeba było wyjść na zewnątrz i iść do autostrady.

Dziesięć kilometrów. Może pięć. Na wariata. Może się uda uniknąć patroli. Może się uda nie trafić na chłopaków Groba Wakulina. Może się uda złapać i zatrzymać Kronida, który powinien być już blisko… Jeżeli go nie zatrzymali i nie złapali. Wszystko było niewiarygodnie niezgrabne, głupie i bezsensowne.

— A radio chorąży ukradł? — zapytał. Nie dlatego, że miało to jakiekolwiek znaczenie, a dlatego że wychodzić na zewnątrz bardzo mu się nie chciało, a w kabinie było jednak jeszcze ciepło.

— Nie, nie sądzę — odpowiedział Iwan stanowczo. — Przypuszczam, że wcześniej je wymontowali. A ten chorąży… raczej w szczegółowych sprawach. Na własną korzyść… Niech pan poczeka, Stasie Zinowiewiczu, niech pan na razie nie wysiada.

Mam coś w bagażniku, rozmiar być może nie bardzo stosowny, ale jednak coś lepszego niż ten pański szpitalny łach…

— Dobrze — powiedział posłusznie. — Czekam.

Trzeba było jeszcze raz zastanowić się nad sytuacją. Samemu. Bez Edika. Bez Kuźmy Iwanycza. Bez Nikolasa. Bez zespołu, który kochał teraz najbardziej na świecie. (Bez zespołu. Sam, kur… W samotności, kur…). Bez swojego słynnego Ministerstwa Prób i Błędów, najcenniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek miał. Gdzieś się pomyliłem, pomyślał. Nie zrozumiałem w swoim czasie czegoś bardzo ważnego (dawno, bardzo dawno!) i właśnie dlatego znalazłem się dzisiaj w tej zimnej kałuży.

„Kiełbasa z ludzkiego mięsa…” Nie, to nie to, to tylko figura retoryczna. Coś innego powiedział do mnie niedawno. Nie niedawno, oczywiście, tylko wiele lat temu, kiedy nic jeszcze nie było postanowione, kiedy wszystko dopiero się zaczynało i nic jeszcze nie wyglądało na ostateczne. (U prezydenta Krasnogorowa — zaczynało się, a u członka korespondenta Kikonina wszystko już było wiadome i szło pełną parą).

„Przeznaczenie darują bogowie. I ten, kto dostał ten dar, staje się jednym z nich… Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, mój Staku, jaka to rzadka rzecz — przeznaczenie!”

Wikoncie, przyjacielu, tylko ty mi zostałeś. Jak to się mogło stać, że znalazłeś się wśród moich wrogów? Tak, nie jesteś przyjacielem ludzkości, jesteś wrogiem jej wrogów. Ale przecież ja też! Jak mógł znaleźć się między nami generał Małnycz — tyłem do ciebie, twarzą do mnie — swoją dużą służalczą twarzą łajdaka i kłamcy?… I dlaczego mój dar jest bezsilny przeciwko niemu?…

Nie znał odpowiedzi.

Prawdę powiedziawszy pytania też dobrze nie znał. Działo się coś niejasnego, niewytłumaczalnego i śliskiego, jak kawałek lodu. Dawno się odzwyczaił od czegoś takiego — zrobił się rozpieszczony. Czuł się niewiarygodnie stary, słaby i bezsilny. To było męczące i obrzydliwe uczucie, jakie zdarza się w złym śnie, kiedy się starasz i cały czas nie możesz się obudzić…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»

Обсуждение, отзывы о книге «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x