— Jason — szepnęła Meta, patrząc na zwiniętą w klatce postać.
Jeniec nie drgnął nawet. Nie można było stwierdzić, czy żyje.
— Ja się tym zajmę — powiedział Kerk, zeskakując ze swego moropa.
— Czekaj! — krzyknął za nim Rhes. — Co chcesz zrobić? To, że dasz się zabić nie pomoże Jasonowi.
Kerk go nie słyszał. Zbyt wiele ostatnio stracił i zbyt wiele wycierpiał, by mógł działać racjonalnie. Cała jego nienawiść
zwróciła się teraz przeciw jednemu człowiekowi i nic go nie mogło powstrzymać.
— Temuchin! — ryknął. — Wyłaź z tej swojej pozłacanej kryjówki! Zejdź na dół, ty tchórzu i spójrz mi w oczy. Mnie, wodzowi Pyrrusan! Pokaż się — TCHÓRZU!
Ahankk, który był dowódcą straży, wybiegł z obnażonym mieczem, ale Kerk, nie spuszczając oczu z pałacu, zdzielił go tylko na odlew i Ahankk upadł na dziedziniec. Leżał tam martwy lub nieprzytomny. Raczej martwy — sądząc po nienaturalnym ułożeniu głowy.
— Temuchin, tchórzu, wychodź! — znowu krzyknął Kerk. Kiedy ogłuszeni żołnierze sięgnęli po broń, odwrócił się do nich, warcząc: — Psy, chcecie mnie zaatakować? Mnie, Kerka, wielkiego wodza Pyrrusan? Zdobywcę Wąwozu?
Cofnęli się przed tym wybuchem, a on odwrócił się, słysząc jak wrota pałacu otwierają się z hukiem. Temuchin wyszedł na zewnątrz.
— Na zbyt wiele sobie pozwalasz — wycedził z zimną pasją.
— To ty sobie pozwalasz — odparł Kerk. — Złamałeś prawo. Pojmałeś człowieka z mego plemienia i torturowałeś bez powodu. Jesteś tchórzem, Temuchinie i mówię ci to w twarz przed twoimi ludźmi.
Miecz Temuchina — ostry jak brzytwa — błysnął w słońcu.
— Powiedziałeś dosyć, Pyrrusaninie. Mógłbym kazać cię wypatroszyć żołnierzom, ale wolę sobie zostawić tę przyjemność. Chciałem cię zabić w chwili, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłem i powinienem był to zrobić. Ponieważ przez ciebie i przez tę kreaturę, którą zwiesz Jasonem, straciłem wszystko.
— Nic nie straciłeś. Jeszcze… — odrzekł Kerk, mierząc w gardło wodza. — Ale zaraz stracisz życie. Zabiję cię.
Temuchin spuścił ostrze na jego głowę. Cios ten mógł rozpłatać człowieka na dwoje, ale stal zadzwoniła tylko o miecz Kerka. Z furią natarli na siebie; żadnych szkolnych ciosów, żadnych reguł. Ewentualne zwycięstwo należało do silniejszego.
W ciszy dziedzińca słychać było tylko dźwięczenie stali i ciężkie oddechy walczących. Żaden się nie poddał, a byli godnymi siebie przeciwnikami. Kerk był starszy, ale silniejszy. Za to Temuchin od dziecka zaprawiony do walki na miecze. Niejedną bitwę miał za sobą; zupełnie nie znał uczucia strachu.
— Już nie chcę — zaprotestował Jason, odsuwając jedzenie, które przyniosła mu Meta. Siedział na swojej koi na „Walecznym”, umyty, opatrzony, nafaszerowany lekami, z kroplówką przymocowaną do ramienia. Naprzeciw niego siedział Kerk. Jego bok wybrzuszał się w miejscu, gdzie był opatrunek. Teca wyciął mu kawałek przebitego jelita i zawiązał parę naczyń krwionośnych. Kerk najchętniej zapomniałby o wszystkim.
— Opowiedz nam — poprosił — podłączyłem ten mikrofon do systemu nagłaśniania statku, wszyscy chcą cię usłyszeć. Jeśli mam być szczery, nadal nie wiemy, co się wydarzyło, oprócz tego, że obaj — ty i Temuchin, stwierdziliście, że on przegrał, zwyciężając. To bardzo dziwne.
Meta nachyliła się nad Jasonem i dotknęła jego czoła złożoną chusteczką. Uśmiechnął się i ujął jej dłoń.
— To cała historia. Poszedłem do biblioteki, żeby znaleźć odpowiedź. Powinienem był to zrobić wcześniej, ale na szczęście jeszcze nie było za późno. Biblioteka przeczytała całą masę książek i szybko mnie przekonała, że kultury nie można zmieniać z zewnątrz. Może zostać podbita albo zniszczona — ale nie zmieniona. A właśnie to próbowaliśmy zrobić. Czy słyszeliście kiedykolwiek o Gotach i Hunach — plemionach na Starej Ziemi?
Potrząsnęli przecząco głowami. Jason przepłukał gardło.
— Były to bandy leśnych barbarzyńców, którzy żyli w puszczach. Uwielbiali pić, zabijać, mieli swój własny rodzaj niezależności i bili się z rzymskimi legionami, kiedy tylko się z nimi spotkali. Zawsze dostawali w skórę. Myślicie, że potraktowali to jako nauczkę? Oczywiście, że nie.
Po prostu ci, co przeżyli zbierali się do kupy i zaszywali głębiej w lasach, by spróbować następnym razem. Ich kultura pozostawała nietknięta. Zmieniła się dopiero, gdy WYGRALI. Ostatecznie ruszyli na Rzymian, zdobyli ich stolicę i zakosztowali wszystkich zdobyczy cywilizacji. Przestali być barbarzyńcami. Podobną sztuczkę stosowali przez całe stulecia starożytni Chińczycy. Nie byli wielkimi wojownikami, ale działali jak gąbka. Byli najeżdżam i podbijali wielokrotnie, ale narzucali najeźdźcom własną kulturę i sposób życia. Nauczyłem się tej lekcji i po prostu zorganizowałem wszystko tak, aby podobne wypadki miały miejsce również tutaj. Temuchin był bardzo ambitnym człowiekiem i nie mógł się oprzeć pokusie zdobycia nowych ziem. Najechał więc niziny, gdy pokazałem mu drogę.
— I zwyciężając, przegrał — powiedział Kerk.
— Właśnie. Świat należał do niego. Zdobył miasta i zapragnął ich bogactwa. Musiał wieje okupować, by dostać to, co chciał. Jego najlepsi dowódcy zostali administratorami nowego państwa i pławili się w luksusie. Spodobało im się tutaj. Chętnie by zostali. W sercach byli jeszcze koczownikami, ale następne pokolenie?… Jeśli Temuchin i jego wodzowie mieszkali w miastach, to jak mogli oczekiwać, że uda się wprowadzić z powrotem prawo zabraniające ich budowania? Wyglądałoby to raczej głupio. Przyzwoity barbarzyńca nie ma zamiaru cierpieć zimna na stepach, jeśli może przybyć na niziny i mieć swój udział w zdobyczy. Wino było mocniejsze niż achadh, a mają tu nawet gorzelnie. Koczowniczy tryb życia jest skazany na zagładę. Temuchin to wiedział, choć nie umiał ubrać tego w słowa. Wiedział po prostu, że zwyciężając, zostawił za sobą i zniszczył bezpowrotnie tryb życia, który pozwolił mu wygrywać. To dlatego nazwał mnie demonem i powiesił w klatce.
— Biedny Temuchin — powiedziała Meta w przebłysku intuicji. — Zgubiła go własna ambicja i w końcu to zrozumiał. Chociaż to on był zdobywcą, stracił najwięcej.
— Swój sposób życia i samo życie — odparł Jason, — Był wielkim człowiekiem.
— Nie mów tylko, że żałujesz, że go zabiłem — powiedział Kerk.
— Absolutnie. Osiągnął wszystko, o czym kiedykolwiek marzył; potem zginął. Niewielu ludzi może to o sobie powiedzieć.
— Wyłącz głośniki, Kerk — powiedziała Meta. — I możesz już iść.
Ogromny Pyrrusanin otworzył usta, by zaprotestować, ale zamiast tego uśmiechnął się i wyszedł.
— Co teraz zamierzasz robić? — zapytała, gdy tylko drzwi się zamknęły.
— Spać przez miesiąc, jeść befsztyki i wracać do sił.
— Nie to miałam na myśli. Chciałam zapytać, dokąd pójdziesz? Może zostaniesz tutaj, z nami?
Z trudem starała się wyrazić swoje uczucia, używając słownika, który wcale się do tego nie nadawał. Jason jej tego nie ułatwiał.
— Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie?
— Tak. To dla mnie bardzo ważne, w jakiś nowy sposób… — Zmarszczyła czoło. Prawie jąkała się z wysiłku. — Kiedy jestem z tobą, chcę ci tyle powiedzieć… Wiesz, jaka jest najmilsza rzecz, jaką mówimy na Pyrrusie? — Pokręcił przecząco głową. — „Walczyłeś bardzo dobrze”. Aleja nie to mam na myśli.
Читать дальше