Badając te fakty autorzy zwracali uwagę na to, iż we wszystkich przypadkach poważne zmiany biologiczne zachodziły w organizmie na skutek informacji, to jest na skutek czegoś całkowicie niematerialnego i nie niosącego energii; istotne przy tym okazywało się przekonanie poszkodowanych o prawdziwości tych wiadomości.
„O, do licha, przecież to jest to! — pomyślał Kołomyjec. — Urazy psychiczne, trucizny psychiczne — to tylko różne nazwy tych samych zjawisk: chorobliwe oddziaływanie informacji na organizm człowieka. Rzecz w tym, że człowiek jest głęboko przekonany o prawdziwości tej informacji, wierzy w nią. Jeśli jest ona poważna… a cóż może być ważniejszego od ogólnych wyobrażeń o przestrzeni i czasie, o naszym życiu jako cząstce życia wszechświata! Idea Turajewa obejmuje to wszystko, jednoczy logicznie — a jednak jest fałszywa, błędna. Właśnie tak. Nie wiem, jak to wygląda z punktu widzenia logiki, lecz jeśli spojrzeć wprost — to nie mogą z powodu słusznej idei na temat życia i świata kończyć śmiercią ci, co ją rozumieją. Nie mogą i już!.. Nauka jest słuszną sprawą — być może nawet nader słuszną, przesadnie słuszną — słuszniejszą od życia: i ciało dla niej, dla nauki, to punkt materialny — chociaż ono w ogóle nie jest punktem! — i formy są ściśle matematyczne, i trajektorie… a w rzeczy samej nie całkiem są takimi, a bywa, że» wcale ich nie ma«. Gdzieś czytałem, że błędny jest nadmierny obiektywizm, przesadnie rozważny racjonalizm. Na pewno tak też jest: nauka, poznanie naukowe — to część życia; życie zaś nie jest częścią nauki!.. Hipoteza Turajewa obejmuje wszystko — lecz jest coś przygnębiającego w jej nadmiernej słuszności, w niepodważalnej logice. I tym ona, zapewne, tak dalece przeczy samej istocie życia, że… pogodzić jednej i drugiej organizm nie może? Nie mój, co prawda, i ludzi mi podobnych. Mój organizm potrafił, wytrzymał, dlatego że mnie ta teoria, prawdę mówiąc, wisi: obywałem się bez niej i dalej bez niej żyć będę. Ale dla nich…”
„Ale on chyba nic innego w życiu oprócz nauki nie miał: wszystkiego pozbawiał go» demon problemów«— powiedział mu wtedy o Turajewie Zagórski. Także Borys twierdził, że po odjęciu fizyki z osobowości Turajewa niewiele zostanie. I sam Zagórski też był taki, i Chwoszcz — problemy i idee fizyki były dla nich osobistymi problemami wypełniającymi życie. Właśnie dla takich, co wkładali w to duszę i serce, hipoteza Turajewa miała zapewne zabójczą siłę. Właśnie oni i… zaraz, a Borys?!”
I tu Staszkiem owładnęło nagle takie samo przeczucie jak wczoraj, kiedy oddawszy papiery Chwoszczowi opuszczał Instytut Problemów Teoretycznych. Ono właśnie wypchnęło go nocą na puste ulice.
„Ojej!.. — lamentował w myśli przechodząc przez Katahań po moście dla pieszych. — Czemu mnie po pijanemu podkusiło! Ustąpiłem pod jego naciskiem. Fizyk cynik, a jakże! To samochwał, czyżbym tego nie wiedział? Jak dobrze, gdy od oględzin żółtym kaftanem dusza jest zakryta!* — i temu podobne. Przewrażliwiony, ulegający nastrojom, przecież pamiętam, jak przeżywał złe stopnie, podpuszczania kolegów! I wyobraźnię ma rzeczywiście źle sterowaną. Najważniejsze zaś, że jest z tej samej szkoły teoretyków, którzy ustawicznie są zajęci takimi problemami… i starają się wszystko zgłębić konstrukcjami logicznymi, modelami i matematyką. Z dzisiejszej rozmowy wyraźnie wynikało, że Borys całą duszę wkłada w poszukiwanie prawd fizyki. Jak mogłem?”
Staszek sam nie wiedział dokładnie, po co biegnie i jak może pomóc Czekanowi. Po prostu chciał być z nim, przekonać się, że jest żyw i zdrów, lub chociaż obudzić, odwrócić uwagę, potrząsnąć za ramię: przestańże łamać sobie nad tym głowę!
Do miasteczka uniwersyteckiego przybiegł po trzeciej nad ranem. Wszystkie okna czteropiętrowego hotelu asystenckiego, w tym także okno Borysa na parterze, były ciemne; drzwi wejściowe były zamknięte. Staszek podchodząc do okna Czekana na minutę zawahał się: „Och, zeklnie mnie teraz straszliwie. A niech tam…” Postał pod otwartym lufcikiem starając się dosłyszeć chrapanie lub chociaż oddech śpiącego. Nic nie usłyszał. „Cicho oddycha? Albo przykrył się z głową?”
Kołomyjec niegłośno postukał palcami w szybę: puk! puk! puk—puk—puk! — był to stary, z czasów szkolnych, umówiony ich sygnał: dwa oddzielnie, trzy razem. Wsłuchał się — w pokoju nadal było cicho. Serce Staszka tak zakołatało, że teraz ledwie mógł usłyszeć swój oddech. Puk! Puk! Puk—puk—puk!!! — głośniej, silniej. I znowu nic.
Wówczas zabębnił pięścią po futrynie, już nie w umówiony sposób.
— Boria! Borys! — głos Kołomyjca stał się płaczliwy, pełen paniki. — Otwórz, Boria!
W pokoju na pierwszym piętrze zapaliło się światło, ktoś wychylił się przez okno, warknął sennie i chrypliwie:
— Czego hałasujesz? Pijanyś?
— Mieszka tu Czekan? Nie przekwaterowali go?
— Mieszka. Ale skoro nie odzywa się na twoje walenie, to widocznie nie ma go. Po co wszystkich budzić! — Okno zatrzasnęło się.
Staszek w niepewności stał pod oknem. Cała jego uwaga skupiła się teraz na niedopałku leżącym przy rynnie. Niedopałek był kusząco duży, świeży. Podniósł go, wyjął z kieszeni płaszcza zapałki, zapalił, zaciągnął się ze szlochem. „…A więc nie ma Borysa. — Ta myśl dręczyła go. — Tylko w jakim sensie nie ma?”
Wypaliwszy, stanął nogą na występie fundamentu, przytrzymał się za futrynę i wspominając przelotnie, że niedawno działał w podobnych okolicznościach, wspiął się na okno. Wsadził głowę przez lufcik, zaświecił zapałką. Migotliwy żółty płomyczek oświetlił radio, regały, stół, dwa krzesła, nie schowaną wymiętą pościel. W pokoju nie było nikogo.
Pachniało siarką.
…Autor żałuje, że musi opisywać całą historię od razu, a nie częściami, przerywając opowieść w najbardziej ekscytujących miejscach. Nie te czasy: wyniszczaj do końca, bo inaczej nikt nie weźmie tego na serio, nie pomogą ani obrazy, ani myśli… Nie to, co w dawnych wiekach. Na przykład, historia Tatiany i Oniegina — pamiętacie, napisała do niego list, on przyjechał do ich majątku, a ona przestraszyła się i uciekła do ogrodu, on też więc wyszedł na spacer. I…
Wychodzi wprost na jej spotkanie,
Jak groźny cień u zbiegu alej,
Eugeniusz z blaskiem w oczach, ona —
Jakby płomieniem oparzona,
Stanęła — ani kroku dalej…
A dalej czytelnikowi, niecierpliwie oczekującemu sceny wyznania, autor oznajmia:
Tu przerwę, drodzy przyjaciele:
Dalibóg, jak na jeden raz
Opowiedziałem aż za wiele,
I tchu zaczerpnąć wielki czas;
Na dłuższy spacer mam ochotę,
A resztę jakoś sklecę potem.
I owo „sklecę potem” ciągnęło się — i ze względu na twórcze skupienie autora, i z powodu słabego rozwoju przemysłu poligraficznego — przez cały rok.
Albo to — kiedy już Eugeniusz zaczął zalecać się do zamężnej Tatiany, wybrawszy odpowiedni moment przyjechał do niej do domu, żeby rozmówić się:
…Wtem zabrzęczały gdzieś ostrogi:
To mąż Tatiany drzwi otwiera,
I tu naszego bohatera
W chwili dla niego tak złowrogiej
Pozostawimy, czytelniku —
Na zawsze.*
W ogóle wkład Puszkina w rozwój powieści kryminalnej nie został jeszcze należycie oceniony, jakoś zostało to pominięte przez krytyków i literaturoznawców.
Читать дальше