Krzysztof Boruń - Proxima

Здесь есть возможность читать онлайн «Krzysztof Boruń - Proxima» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1987, Издательство: ISKRY, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Proxima: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Proxima»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Proxima — Wyprawa Ziemian na Astrobolidzie wystartowała w 2404 roku i po 131 latach podróży (częściowo w hibernacji), dotarła do układu Proxima Centauri. Badając pełną żywych istot Temę, zamrożone miasta Urpy czy gazowe olbrzymy przeżywają wiele przygód i odkrywają ślady zaawansowanej cywilizacji technicznej. Wykorzystując jej zdobycze ruszają w dalszą podróż do Alfa Centauri

Proxima — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Proxima», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Renę zamyślił się.

— Musiała zawinić nie zbadana dotąd właściwość drzewa. Można je nazwać drzewem zamroczenia — dodał po chwili.

— Nie masz racji — Allan przecząco pokręcił głową.

— Dlaczego? Wszak na Ziemi istnieją rośliny, które mogą otruć człowieka stojącego blisko. Chociażby sumak trujący.

— Powiedz mi raczej, jak długo stałeś pod tym drzewem? Zoolog zastanowił się.

— Minutę. Może dłużej…

— A ja przebywałem obok tego właśnie egzemplarza chyba kwadrans, nie licząc innych bezpośrednich kontaktów z takimi samymi drzewami. Jednak to nie wszystko… Powiedz, zemdlałeś dziewięć minut po piętnastej?

Renę zdziwił się.

— Mniej więcej tak. Czy ty również?

— Ja wprawdzie nie zemdlałem — wyjaśnił botanik — lecz odczułem dziwne wrażenie ni to senności, ni to lęku. Dopiero po dłuższej chwili zrobiło mi się lepiej.

— Tego samego dnia wieczorem — wtrącił Szu — była wiadomość z Sel o podobnej reakcji u Ziny. Odczuła nagle bardzo wyraźne osłabienie. Pojawiły się też zakłócenia radiowe…

— Jeszcze coś sobie przypominam… — dorzucił zoolog. — Ale to raczej nie wnosi nic do całej sprawy.

— Może jednak — zainteresował się Allan.

— Tracąc przytomność miałem halucynację, że jakaś długa, niezgrabna czteropalczasta łapa rozchyla gałęzie nade mną, odsłaniając w niebie okno z błyszczącymi słońcami Tolimana. Ich blask kłuł mnie w oczy aż do bólu. Łapa była półprzeźroczysta, mętniejąca.

— Moje przebudzenie — podjął Renę po dłuższej chwili — miało wszelkie znamiona niezwykłości. Leżałem na brzegu jeziora i od czasu do czasu drobna fala zalewała mi twarz. Ta okoliczność musiała przyspieszyć otrzeźwienie. Otaczały mnie wielkie popielate istoty. Było ich trzy czy cztery, lecz niemal zupełnie zasłaniały krajobraz. Widziałem tylko cielska podobne do wolno poruszających się gór mięsa. Naraz ujrzałem tuż przy twarzy parę ogromnych zielonych oczu, rozdzielonych krótkim, lecz ruchliwym nosem przypominającym trąbkę. Znałem te oczy, chociaż nie od razu przypomniałem sobie skąd. Były to te same oczy, które oglądałem przez lornetkę: oczy „wędrujących głów”. Gdy usiłowałem powstać, wszczęło się zamieszanie. Widocznie stwory, mimo dużych rozmiarów, były dość tchórzliwe. I tak w rezultacie — zostałem sam. Obok mnie kołysała się na falach prostokątna tratwa, zbudowana z kilku drzew wykarczowanych w całości, które spleciono ich własnymi gałęziami i korzeniami. Gdzieniegdzie niebieszczały na nich świeże liście. Wszystko wskazywało, że Temidzi umyślnie przygotowali ten prymitywny wehikuł dla przewiezienia mnie do swej siedziby. Postanowiłem czekać. Wprawdzie zwyczaje moich porywaczy były mi obce, lecz mogłem przypuszczać, że Temidzi powrócą. Nie zrobiłem przecież jakiegokolwiek gwałtownego ruchu, który świadczyłby o zaczepnych zamiarach z mojej strony. Rzeczywiście, niebawem ujrzałem głowę wysuwającą się z zarośli. Kilku innych Temidów również śledziło mnie z brzegu, chyba nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Za to ja miałem już gotowy plan. Dopiero teraz pomyślałem o paralizatorze. Przymknąłem powieki i czekałem. Po kilku minutach znów otoczyli mnie Temidzi. Palec trzymałem na guziczku, przygotowany, by za naciśnięciem zwalić z nóg choćby całą hordę. Wpadł mi bowiem do głowy pomysł: symulować śmierć i zdać się na los wydarzeń.

— Ryzykowne! — zauważył Szu.

— Nie wiedziałem wówczas, że aparat hełmowy został rozbity. Rozumiałem niebezpieczeństwo, lecz wydawało mi się niezbyt groźne pod warunkiem, że zachowam należytą przytomność umysłu. Temidzi są mniej ruchliwi od nas. Sądziłem, że w razie konieczności zdążę włączyć paralizator. Ciekawość przyrodnika, co tu dużo gadać… Wkrótce zresztą przeżyłem chwilę emocji. Podszedł do mnie Temid z prymitywnym narzędziem kamiennym, a może po prostu naturalnym odłamkiem skały. Już miałem nacisnąć guzik, ale coś mnie powstrzymało. Na szczęście narzędzie jeszcze nie miało być użyte przeciwko mnie.

— Żałuję, że pod szczytem zostawiłem cię samego — westchnął Allan.

— Może i lepiej. Temidów i tak poznasz, a przygoda potoczyłaby się inaczej. Może nawet z gorszym skutkiem, przynajmniej dla nich. Ale słuchaj dalej. Istotnie, przenieśli mnie na tratwę. Zapoznałem się z uściskiem ich rąk, jeśli tak nazwać kończyny o funkcjach analogicznych, lecz o innym wyglądzie i odmiennej budowie. Szyję oplotły mi nagie błoniaste palce. Zdałem sobie sprawę, że mogłyby udusić człowieka bez większego wysiłku. Ale na szczęście nie mieli tego zamiaru. Zresztą z pewnością nawet nie zdawali sobie sprawy, że mogą mnie w ten sposób pozbawić życia. Przecież oddychają zupełnie inaczej niż my.

— Nie bałeś się, że mogą cię zabić nawet nieświadomie?

— Bałem się. Ale ciągle liczyłem na paralizator. Dlatego postanowiłem wytrwać w roli zdobyczy jak najdłużej. Spojrzawszy spod zmrużonych powiek, dostrzegłem przed sobą taflę wodną. Temidzi znajdowali się z tyłu. Zacząłem ostrożnie ich obserwować. Tratwa poruszała się wolno, chyba z prędkością paru kilometrów na godzinę. Temidzi wiosłowali nogami, do połowy pogrążeni w wodzie. To, co wydawało mi się brzegiem, stanowi zgrupowanie wysepek. Płynęliśmy jakiś czas wąskimi przesmykami; podejrzewam, iż niektóre stanowią sztuczne kanały. Wreszcie przybiliśmy do brzegu wznoszącego się stromą skarpą. Lądowy transport, w czasie którego szorowałem ziemię butami, nie trwał długo. Nagle mimo zamkniętych powiek poczułem, że ogarnia mnie ciemność. Otworzyłem oczy i stwierdziłem, że jestem w dość obszernej jaskini oświetlonej czymś, co przypominało żarzące się kawałki węgla. Tylko kolor i blask był inny, typowy dla fosforescencji. Podłogę zaścielał chrust i wyschnięte liście.

I wtedy się zaczęło… — podjął zoolog bardziej dramatycznym tonem. — Uczułem mocne szarpnięcie za bluzę i z przerażeniem ujrzałem stalową płytę przypominającą szeroki tasak. Była wymierzona w moją pierś. Gwałtownie nacisnąłem guzik, chcąc sparaliżować napastnika. Niestety, aparat hełmowy nie działał. Uskoczyłem w bok, w ostatnim momencie unikając ciosu, — który mimo kombinezonu mógł być dla mnie fatalny. Zresztą moje gwałtowne ruchy przeraziły Temidów, którzy cofnęli się parę kroków, łypiąc niespokojnie zielonymi oczami. Teraz miałem już w ręku nóż laserowy. Na szczęście nie potrzebowałem go użyć. Temidzi nie ruszyli się z miejsca nawet wówczas, gdy zniknąłem w przejściu do następnej pieczary. Ostrożnie, gotowy odeprzeć każdy atak, zmierzałem ku ciemnemu otworowi w ścianie. Postanowiłem nawiązać z wami kontakt i dopiero wtedy spostrzegłem, że również nadajnik radiowy jest uszkodzony. Fatalna sytuacja! Chciałem zostać tam jak najdłużej, a musiałem szukać innej drogi powiadomienia was, że żyję. Nadto straciłem jedyny niezawodny środek obrony. Wiedziałem, że noża użyję tylko w ostateczności, gdyż zniweczyłoby to szansę przyjacielskiego porozumienia z gospodarzami.

Na razie badałem wnętrze jaskini — ciągnął opowieść. — Była dużą grotą krasową, nieco wysklepioną ku górze. Będąc wciąż w kręgu zimnego światła, postanowiłem stwierdzić naturę zagadkowych lamp. Okazały się wyschniętymi ciałami niewielkich rybowatych.

— To znaczy temiańskich ryb? — spytał Szu.

— Ryb jako takich, w rozumieniu taksonomicznym, nie spotkamy nigdzie poza Ziemią. A rybowatymi nazwałem gromadę zwierząt wodnych, które przypominają ryby opływowym kształtem i pęcherzem pławnym, zresztą biegnącym tuż nad kręgosłupem, wzdłuż grzbietu. Zamiast płetw mają kilkadziesiąt par odnóży, z każdego boku spiętych cienką, ale mocną błoną.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Proxima»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Proxima» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Proxima»

Обсуждение, отзывы о книге «Proxima» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x