Wład poprowadził robota skrajem zbocza, a potem w dół ku laboratorium. Pięcionogi pająk posuwał się płynnie i szybko poprzez rumowiska — kontrola położenia odnóży i koordynacja ruchów przebiegały automatycznie w obwodach autonomicznych maszyny, rola zaś człowieka kierowcy ograniczała się do nadawania jej określonego kierunku.
W ścianie pawilonu jarzyło się zielonkawą poświatą wejście do laboratorium. Kalina wprowadził Łazika do otwartej śluzy i uniósłszy w górę jedno z ramion robota, sięgnął do dźwigni włączającej hermetyzujące pole'siłowe. Poświata w komorze zmieniła barwę z zielonej na żółtą, potem na pomarańczową, co sygnalizowało wypełnienie śluzy powietrzem.
Zina, Wład i Nym patrzyli teraz wyczekująco na pionową czarną linię — miejsce, gdzie powinna rozstąpić się ściana i odsłonić wnętrze roboczej komory laboratorium. Za chwilę mieli się przekonać naocznie, czy to, co widzieli niedawno, było tylko zwidem spowodowanym awarią aparatury, czy może pierścień zniknął rzeczywiście.
Ściana drgnęła i w miejscu czarnej pręgi pojawiła się szczelina podświetlona od wewnątrz. Łazik postąpił krok naprzód i jakby zawahał się.
— Stój! — Zina wpiła palce w ramię Włada. Poprzez poszerzającą się szybko szczelinę wypełzł rdzawy kłąb gęstego dymu, przysłaniając widok.
— Pożar!
— Czy Łazik zaopatrzony jest w gaśnice? — zapytał Nym.
— Tak. To wchodzi w normalne wyposażenie. Jego powierzchnia jest zresztą żaroodporna. Wytrzymuje przez kilkanaście minut nawet cztery tysiące stopni.
— Wiem. Wprowadź Łazika do wnętrza laboratorium. Trzeba zlokalizować źródło dymu. Szybciej!
Wykonanie polecenia natrafiło jednak na przeszkodę: rudy obłok otoczył zewsząd robota i na ekranach w sterowni nie można było rozróżnić żadnych szczegółów otoczenia.
— Włącz radar!
— Już to zrobiłem, ale… — Wład wpatrywał się z niepokojem w ekrany.
— Dziwne… To chyba nie jest dym — zawahała się Zina. — To odbija fale… jak…
— …jak metal — dokończył Wład i począł ostrożnie manipulować dźwigniami. Nym śledził z uwagą jego ruchy.
— Czego szukasz?
— Chcę zamknąć przejście do laboratorium i wyłączyć pole siłowe.
— Nie! Nie otwieraj śluzy! — zawołał Engelstern z nagłą stanowczością. — Nie wolno dopuścić, aby to „coś” uciekło w przestrzeń kosmiczną. Poczekajcie tu na mnie i niczego nie ruszajcie.
— Co chcesz zrobić?
— Pojadę Skarabeuszem. To jednak trzeba koniecznie sprawdzić!
— Teraz ja mogę powiedzieć: „tego tylko brakowało” — zaśmiała się nerwowo Zina. — Ale nie powiem i… jadę z tobą!
Nym spojrzał na nią, chwilę wahał się, ale w końcu wyraził zgodę.
— Skarabeusz ma kopułę ze szkła pancernego. Chroni też względnie dobrze przed promieniowaniem. Ty, Wład, połączysz się z Andrzejem i zawiadomisz go o tym, co się dotąd wydarzyło. No i będziesz z nami w kontakcie…
Do pawilonów, mieszczących uniwersalne automaty wytwórcze i magazyny gotowego już sprzętu, prowadził podziemny korytarz. „Wędrująca poręcz” od stacji wind Astrobolidu poprzez wszystkie pawilony umożliwiała szybkie poruszanie się po terenie bazy w warunkach nikłego ciążenia.
Zina i Nym po kilku minutach znaleźli się w hali urządzeń transportowych. „Wędrująca poręcz” biegła tu pod sufitem. Po puszczeniu poręczy i uchwyceniu się stałych klamer zawiśli oboje na wysokości kilkunastu metrów nad podłogą hali. W dole pod nimi, na taśmie symulacyjnej manewrował pojazd gąsienicowy. Pod przezroczystą kopułą widać było płową czuprynę Allana.
Zina zeskoczyła pierwsza, tuż przy taśmie, za nią Nym. Allan zatrzymał maszynę i uniósł kopułę.
— Co tu robisz? — zapytał Nym niezbyt uprzejmie.
— Ćwiczę. Zabieramy Skarabeusza na Temę. A nie miałem przecież nigdy okazji…
— Wysiadaj! Musimy zaraz jechać! Nym wspiął się już do kabiny tankietki.
— Co takiego? — zdziwił się Allan.
— Pierścień zniknął! — Zina usadowiła się w fotelu obok Allana.
— Jak to „zniknął”?
— Sami nie wiemy, co się właściwie stało. Wyglądało tak, jakby w miejsce pierścienia pojawił się obłok gazu i pyłu. Ale trudno powiedzieć, jak było naprawdę, bo zaraz oślepły kamery. Właśnie jedziemy sprawdzić.
— A Łazik?
— Też jakby oślepł…
— To znaczy?… Co się stało?
— Nie ma teraz czasu na gadanie — zniecierpliwił się Nym. — Wysiadaj! Ale biolog już podjął decyzję.
— Jadę z wami! — nacisnął guzik i zamknął kopułę tankietki.
— Po co? — skrzywił się Nym niechętnie. Allan sprowadził już jednak pojazd z taśmy symulatora i wjechał w tunel śluzy.
— Niech jedzie! — poparła Allana Zina. — Szkoda czasu na przesiadki. Zewnętrzne pole siłowe, zamykające śluzę, wyłączyło się automatycznie i Skarabeusz wyjechał na otwartą przestrzeń. Allan zapalił reflektory i zwiększył prędkość, sunąc po szerokim szlaku wyciętym w skałach. Przyczepne okładziny gąsienic zgrzytały na żłobkowatej powierzchni drogi.
Pojazd minął wierzchołek wału otaczającego ba,?ę i w rozpędzie przeleciał kilkadziesiąt metrów nad drogą opadającą w dół po zboczu. Odbił się od nierówności — raz, drugi i trzeci — nim potoczył się dalej po szlaku.
— Zmniejsz prędkość! Musisz jeszcze ćwiczyć! — powiedział mentorsko Nym. — Przy tak niewielkim ciążeniu nie zdołasz zahamować i rozbijesz pawilon. Nie mówiąc już, że każda wywrotka to strata czasu. Tylko hamuj łagodnie, bo przekoziołkujemy…
— Nie obawiajcie się! Jeździłem tu już parę razy.
— Zjeżdżałeś do krateru?
— Dwa razy. Znam dobrze drogę!
— Jutro wyjaśnisz Andrzejowi, dlaczego złamałeś zarządzenie! Allan zmarszczył brwi.
— Nie wygłupiaj się…
— Nie wolno łamać przepisów bezpieczeństwa!
— Nic się nie stało — wtrąciła Zina niepewnie.
— Ale mogło się stać!
Zapanowało- milczenie.
Droga biegła teraz poprzez spiętrzone stosy odłamków skalnych. Allan zmniejszył nieco prędkość i zasępiony patrzył przed siebie na załamujące się wśród rumowisk światła reflektorów.
Po kilku minutach spoza bliskiego horyzontu ukazały się anteny, a wkrótce cała wieża stacji przekaźnikowej, osadzonej na wale krateru, w którym zainstalowano laboratorium.
— Zatrzymaj pod szczytem! — przerwał milczenie Nym. Niemal jednocześnie na tablicy przed Allanem zapłonęła zielona lampka sygnalizacyjna.
— Zero, siedem! — powiedziała pospiesznie Zina.
— Nie mogłem się z wami połączyć! — usłyszeli głos Włada.
— Widocznie któreś łącze… Ale teraz w porządku?
— Tak. Jest tu ze mną Andrzej… Jak wam idzie?
— Zaraz będziemy pod szczytem.
— Bądźcie ostrożni!
— Jasne…
Maszyna wspinała się wolno w górę, wreszcie zatrzymała się tuż przed wyciętą w skałach przełęczą.
— Al! Przesiądź się na moje miejsce! — rozkazał Nym. Biolog potulnie wykonał polecenie.
— Przekażcie nam obraz! — usłyszeli głos Krawczyka.
Engelstern usiadł w fotelu kierowcy i wysunął peryskop. Na ekranie pojawiło się przeciwległe zbocze krateru, potem kamera skierowana w dół ukazała białą czaszę pawilonu.
— Dziękuję! Mamy obraz — potwierdził astronom.
— Chyba możemy ruszać dalej? — zapytała Zina.
Nym skinął głową i przesunął dźwignię ruchu. Skarabeusz począł wolno wspinać się na przełęcz. Dalej droga biegła zakosem, opadając łagodnie po zboczu.
Читать дальше