— Czy orientujesz się, gdzie może być III podstacja sterująca autotypów?
— Nie wiem, mistrzu.
— Nie szkodzi! Nadaj sygnał wywoławczy „siedem, dwa”. Gdy się zgłosi, kieruj rakietę na nadajnik.
Zapłonęła czerwona lampka i na niewielkim ekranie pojawiła się głowa Rity. Green wstał z fotela i czepiając się klamer dotarł do obiektywu wideofonu.
— Rito! Zaraz będę u ciebie. Będziesz uratowa… — nie dokończył. Obok głowy Rity pojawiła się twarz Jima Bradleya, potem Letta Cornicka.
Gwałtownym ruchem Green wyłączył aparaturę wideofoniczną.
— Wracamy! — rzucił z przekleństwem.
— Dokąd? — zapytał krótko James.
— Dokąd? — powtórzył Green i naraz uświadomił sobie, że właściwie nie ma dokąd wracać. Popatrzył na Jamesa i szybko spuścił oczy, nie mogąc znieść ufnego, niemal dziecięcego spojrzenia młodego pilota,
— Wracamy do Celestii. Do starej Celestii — powiedział z westchnieniem.
— A tamci? A chłopaki? I dziewczęta? — zapytał James z niepokojem.
— Też wrócą do Celestii. No cóż… Nie udało się…
— I co z nami będzie?
— Z wami? Nic. Horsedealer to człowiek dość rozsądny, by wiedział, kogo za co karać… To nie Summerson, nadęty pyszałek, to nie Morgan nie dostrzegający końca swego nosa, to nie różne Kuhny, Davidy, Lochy… Cała ta zgraja durniów myślała, że dla ich panowania będę niszczył Celestię II i zdobywał Astrobolid — zapalał się coraz bardziej. — To właśnie oni zaprzepaścili Celestię. To oni zmienili ludzi w ciemny, głupi tłum, który nie potrafi ani słuchać, ani sam się rządzić.
Naraz odczuł złośliwą radość. Wyobraził sobie, jakie przerażenie musiało ogarnąć współuczestników spisku, gdy zorientowali się, że zostali oszukani i pozostawieni w Celestii. Lecz zadowolenie to trwało krótko.
— Teraz będą mieli wątpliwej wartości pociechę, że Green poniósł klęskę. Nie doczekają się jednak tego, by zasiadł wraz z nimi na ławie oskarżonych.
Trwał dłuższy czas w zamyśleniu. Potem sięgnął do kieszeni i wyjął notes.
— Tak nie wypada odejść — mruknął do siebie i zaczął pisać: Profesorze Horsedealer!
Przykro mi, że nie potrafiłem uszanować zaufania, jakim darzyliście mnie — Pan, Profesorze, i Bernard Kruk. I chociaż daleki jestem od skruchy i bynajmniej nie uważam swych nie spełnionych zamiarów za głupie i szaleńcze — czuję się w obowiązku złożyć niniejsze zeznanie, które pozwoli ocenić we właściwy sposób mój udział w wydarzeniach ostatnich kilku godzin.
Bytem przywódcą i organizatorem spisku, zmierzającego do opanowania statku międzygwiezdnego — Astrobolidu — i do uniemożliwienia zarówno Celestianom, jak i ludziom przybyłym z Ziemi, powrotu na tę planetę.
Jestem w pełni odpowiedzialny za przygotowanie zamachu na Celestię II, jakkolwiek projekt ten nie zrodził się cii mojej głowie i wykonania jego nie uważałem za rzecz konieczną dla realizacji moich własnych planów. Moje własne, ukryte cele całkowicie odbiegały od celów innych przywódców spisku. Chciałem ukraść statek międzygwiezdny dla siebie, aby w układzie planetarnym gwiazd Alfa Centami założyć nowy ludzki świat. Jako zalążek nowego społeczeństwa dobrałem sześciu chłopców i sześć dziewcząt. Mieli stać się nie tylko załogą zdobytego statku… Całkowita odpowiedzialność za udział tych młodych ludzi w spisku spada na mnie. Przyznaję się również do zamiaru porwania siłą jednej s uczestniczek ziemskiej ekspedycji — Rity Croce, którą miałem zamiar uczynić współwładczynią i pierwszą matką nowej ludzkości.
Chciałbym tu dodać, jako „okoliczność łagodzącą”, że plan mój nie zmierzał absolutnie do uniemożliwienia Celestianom powrotu na Ziemię. Nawet zniszczenie Celestii II — co z mojego punktu widzenia byłoby tylko złośliwością wobec pewnych durniów, którzy musieliby ponosić konsekwencje swego głupiego pomysłu — nie przekreśliłoby możliwości waszego powrotu, przy odległości Celestii od Ziemi nie przekraczającej miesiąca biegu światła.
Na tym kończę moje zeznania.
Gdy list ten dotrze do Pana, Profesorze, nie będę już należał do waszego świata. Proszę zarówno Pana, jak przewodniczącą Astrobolidu, byście oszczędzili mi przykrości budzenia mnie do życia, jak również nie wyłączali strefy dezintegracji.
Ostatni z rodu Greenów Urodzony 7 marca 2368 roku. Zmarły 12 lutego 2407 roku.
Wydarł kartkę z notesu, złożył ją w czworo i zaadresował.
— No i cóż? — zwrócił się do pilota. — Daleko jeszcze?
— Widać płytę.
— A więc już za chwilę.
Ogarnęła go nieodparta potrzeba otworzenia przed kimś serca.
— Słuchaj, James. Powiesz Bernardowi Krukowi — niech nie myśli, że oszukiwałem go od początku. Ja jemu życzyłem zwycięstwa. Nie Summersonowi ani też później Morganowi. Prawda, że chciałem rządzić… że chciałem nim kierować… ale nie miałem nigdy zamiaru torować drogi durniom…
Umilkł na chwilę.
Rakieta dobijała do płyty startowej.
— Znasz z widzenia Rite Croce? Tę, która ukazała się na ekranie, tam przy Celestii II. Powiedz jej, gdy ją zobaczysz, a zobaczysz z pewnością jeszcze nieraz, że wszystko to zrobiłem dla niej… dlatego, że ona stała się dla mnie wszystkim… A zresztą… Nie mów jej nic. To nie ma sensu.
Rakieta wpełzła powoli do śluzy. Green wstał, otworzył właz i podał list Jamesowi.
— Zanieś to zaraz prezydentowi Horsedealerowi. To bardzo ważne. Również dla was.
— Co z nami będzie?
— Zobaczycie za dwadzieścia lat Ziemię. Może to dla was lepiej, niż włóczyć się po bezdrożach kosmicznych…
— A pan, mistrzu?
— Ja? Mam jeszcze drobną sprawę do załatwienia.
Lekko wypchnął Jamesa z kabiny i zatrzasnął drzwi. Chłopiec stał chwilę, mówiąc coś, czego już Green przez grube ściany rakiety nie mógł dosłyszeć. Dopiero na wyraźny znak, aby się oddalił, zniknął we włazie prowadzącym do wnętrza Celestii.
Green usiadł w fotelu pilota. Włączył automatyczne urządzenie wyprowadzające rakiety na zewnątrz świata.
Znów otoczyło go wyiskrzone gwiazdami niebo.
Zagrał silnik, lecz nie na długo.
Rakieta oddalała się teraz od Celestii siłą bezwładności, dążąc po prostej na spotkanie strefy dezintegracji.
Green wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko. Wyjął z niego dwie różowe pastylki i zażył.
Szybko uczuł ogarniającą go senność.
Czy wszystko to miało jakiś sens? „Gdybym nie spotkał Rity, inaczej by się potoczyły moje losy. A zresztą czy to wszystko ważne? — coraz trudniej przychodziło mu skupić myśli. — Kto w ogóle wie, czego należy szukać w życiu?…”
Wyciągnął się wygodnie w fotelu. Wydało mu się, że przebywa w swym mieszkaniu. Hali, gabinet, biblioteka… Wędrując w wyobraźni poprzez swój „pałac z bajki”, zatrzymał wzrok na wielkim portrecie pradziadka.
Wzdrygnął się.
Wydało mu się, że w oczach Tobiasza Greena dostrzega jakby kpiący wyraz…
Ujawnienie spisku było dla Bernarda ciężkim przeżyciem, zwłaszcza że zagrożony był bezpośrednio podległy mu odcinek. Próbował nawet podać się do dymisji, ale Horsedealer oświadczył z miejsca, że nie ma o tym mowy, gdyż odpowiedzialność spada na wszystkich członków rządu. Widać było zresztą, że sam Horsedealer gryzie się mocno tym, że tak łatwo dał się wywieść w pole Greenowi.
Jedynym pocieszeniem dla Bernarda było to, iż pierwsza konkretna wiadomość o spisku wyszła od Stelli. Choć dziewczyna nie znała szczegółów przygotowywanego zamachu, wiedziała jednak, że zbrodnicze plany dotyczą Celestii II, i z zachowania Kuhna wywnioskowała, iż termin ich realizacji jest krótki. Nie ulegało też wątpliwości, że tylko strach przed zemstą spiskowców zamykał Stelli długo usta.
Читать дальше