Дмитрий Биленкин - Kroki w nieznane - 1970

Здесь есть возможность читать онлайн «Дмитрий Биленкин - Kroki w nieznane - 1970» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1970, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kroki w nieznane - 1970: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kroki w nieznane - 1970»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kroki w nieznane - 1970 — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kroki w nieznane - 1970», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Ja, cóż, nie specjalnie… Jako taki… — jak gdyby usprawiedliwiając się mówił Chromosomow.

Inżynier Machorkin rozmawiał z Chromosomowem jak równy z równym. — Wobec nauki wszyscy są równi — mówił — i laborant nie jest gorszy od członka Akademii Nauk. Prawda jest tak wielka i tak wszechogarniająca, że w jej obliczu rozmaite nasze tytuły i honory nie znaczą nic. Tak się złożyło, że muszę przeprowadzać moje eksperymenty w dzielnicowym klubie automobilistów. Ale sam pan rozumie, że błahe prywatne namiętności kierowców-amatorów nie mają nic wspólnego z problemami o ogólnoświatowym znaczeniu, problemami, które zamierzam rozwiązać. Niestety, na to potrzebne są pieniądze, a ci niegodni miłośnicy motoryzacji…

— Ale przecież, zdaje się, pan także ma własny wóz? — nieśmiało przerwał mu Chromosomow.

— Eksperymentalny — skandował inżynier Machorkin. — Nie wolno mi zdradzić nic ponadto. Cofnięto mi dotację, musiałem przerwać prace. Teraz jednak rozważam nad nową hipotezą i przeprowadzam nawet pewne doświadczenia kontrolne. Skoro tylko doprowadzę je do końca, kierownik klubu nie będzie wiedział, gdzie oczy podziać — będzie musiał załatwić dla mnie etat samodzielnego pracownika naukowego i przedstawić Radzie Naukowej Instytutu Silników Jonowych moją kandydaturę, wtedy otrzymam doktorat. Zapewne „honoris causa”. A jeśli będą się domagali, żebym napisał pracę — to cóż, proszę bardzo, będę wiedział, co napisać…

…W każdym razie — mówił inżynier Machorkin do wybitnego uczonego, profesora Chromosomowa — będzie pan pierwszym, którego zaproszę na bankiet z okazji doktoratu. Może pan również przyjść na obronę pracy. Scharakteryzuje mnie pan jako naukowca. — Bardzo dziękuję — odpowiadał dobrze wychowany Chromosomow i zaczynał się spieszyć. — Myśl leci niczym ptak — wznosząc oczy ku niebu deklamował inżynier Machorkin — nagle napotyka potencjalnego darmozjada, włóczącego się pod drzewami, i — płoszy się, ucieka…

— Dlaczego: darmozjada? — dziwił się Chromosomow — to z pewnością jakiś człowiek pracy. — Każdy, kto pracuje od godziny do godziny — wyjaśniał inżynier Machorkin — jest potencjalnym darmozjadem. Gdyby mu na to pozwolono, w ogóle przestałby pracować, wolałby pójść do kina. Natomiast ja i pan — głos drżał mu, kiedy to mówił — pracujemy, ponieważ pragniemy poznać prawdę. Ale ten zagajnik okropnie przeszkadza… Nie mogę patrzyć na ludzi, którzy o niczym nie myślą. Myśl moja wyrywa się do podobłocznych lotów i nagle zjawia się jakiś drobnomieszczanin. Diabli, oczywiście, biorą całą koncentrację umysłu… Wie pan co, wyrąbmy ten zagajnik!… Żeby się tu nikt nie włóczył… — Ale przecież on jest ludziom potrzebny… — oponował Chromosomow.

A inżynier Machorkin długo jeszcze rozprawiał o odkryciach naukowych.

Szczególnie ostro zareagował inżynier Machorkin na pojawienie się w zagajniku dzieci. Drzewa radości wpływały na dzieci kojąco. Niemniej jednak nie stawały się one mniej figlarne. Biegały, skakały, goniły się wzajem. I oczywista szopa, w której garażował eksperymentalny automobil, wystawiona była na wściekłe ataki dzieciarni. Dzieciaki właziły na dach, odzierały szopę z blachy, którą była obita, podważały deski, by móc zajrzeć przez szparę, targały za kłódkę. Wszystko to sprawiało, że z takim trudem osiągana przez inżyniera Machorkina równowaga duchowa, obracała się w nicość, uniemożliwiało dokonywanie odkryć naukowych. Któregoś dnia inżynier nie wytrzymał. Miarowym marszowym krokiem przemierzył przestrzeń dzielącą dom od zagajnika. Kierowniczka przedszkola przyszła akurat, by popatrzyć na swoją dzieciarnię.

— Hmm — zwrócił się do niej inżynier Machorkin — jestem wybitnym pracownikiem nauki. Ale to nie ma nic do rzeczy. Dzieci to nasza przyszłość, a o przyszłość troszczyć się powinni wszyscy. Przyprowadza je pani tutaj po to jakoby, by wpoić im dobre uczucia. Jest to wychowanie za pomocą czynników zewnętrznych i dlatego nie można go uważać za pełnowartościowe. Ale przejdźmy do najważniejszego — gdzie jest samo wychowywanie? Gdzie, pytam?

Kierowniczka patrzyła na inżyniera onieśmielona. Była dopiero na czwartym roku pedagogiki i zdawała sobie sprawę, że zbyt mało ma wiedzy, by dyskutować z tym tak stanowczym człowiekiem.

— Jako przyjaciel dzieci — ciągnął tymczasem inżynier Machorkin — domagam się kategorycznie, by opuściły one ten zagajnik i nie przychodziły tu, dopóki Akademia Nauk nie udzieli pozytywnej odpowiedzi w sprawie możliwości sztucznego działania na centra nerwowe, a także na systemy i emocje retikulodiencefaliczne i rinencefaliczne, i dopóki nie otrzymacie drogą służbową dokumentu, który by oficjalnie zezwalał na odwiedzanie tego ogrodu — nawiasem mówiąc, ogrodu eksperymentalnego — przez dzieci w wieku do lat siedmiu… — Ależ…

– Żadnych „ależ”. W przeciwnym razie pani bezpośredni zwierzchnicy zostaną zawiadomieni o karygodnym naruszaniu podstawowych zasad nauk pedagogicznych.

Dzieci nie trzeba było skrzykiwać, cisnęły się, wylęknione, wokół swojej wychowawczyni. Wyprowadzono je.

Ta akcja inżyniera Machorkina wywarła wielkie wrażenie na mieszkańcach domu. Nie została dobrze przyjęta. Świadkowie tego wydarzenia utrzymywali, że inżynier Machorkin posunął się aż do wymachiwania rękami, a nawet podniósł głos, co w rozmowie z kobietą jest niedopuszczalne. Natomiast inżynier Machorkin zdecydowanie dementował te pogłoski jako oszczercze.

Przepędzenie dzieci okazało się łatwe. Niepomiernie trudniejsze było zadanie następne — uniemożliwienie włóczącym się bez celu darmozjadom, a przecież mogli wśród nich być i wrogowie, zbliżania się do szopy, w której stał eksperymentalny samochód, a jeśli się da — przepędzenie ich wszystkich z zagajnika, a w ideale — wy karczowanie wszystkich drzew. Wszakże człowiek energiczny, który w dodatku nade wszystko umiłował poznanie prawdy, nie lęka się przeciwności. Inżynier Machorkin opracował kilka wariantów realizacji planu przepędzenia przybłędów.

Siedząc przy biurku inżynier Machorkin szkicował schemat promieni słonecznych odbitych od Ziemi, urządzenia, które przekształcałoby to promieniowanie w energię kinetyczną, i transmisji przenoszącej energię z tego urządzenia na koła napędowe samochodu, bądź na koło zamachowe obrabiarki czy też na jakąkolwiek inną maszynę. Było późne popołudnie, do pokoju wpadały ukośne promienie słońca i wędrujące po nich myśli inżyniera Machorkina sięgały aż do słońca. Nagle do uszu inżyniera dobiegł skrzyp odrywanych desek. Było w tym odgłosie coś przejmującego, coś przerażającego. Inżynier Machorkin podszedł do okna. Jakiś siedmiolatek wczepił się w rozchwierutaną deskę w ścianie garażu i usiłował ją oderwać. Być może, że przydałaby mu się jako miecz, a może po prostu chciał ułatwić sobie dokładne obejrzenie samochodu. Przez szparę było już widać lakierowaną karoserię. Inżynier Machorkin zdołał się opanować na tyle, że nie wyskoczył przez okno, znalazł się jednak na dole równie błyskawicznie jak gdyby był skoczył z drugiego piętra. Chłopiec widząc pędzącego doń olbrzyma odskoczył od ściany garażu i kurczowo objął pień drzewa. Inżynier Machorkin oderwał jego ręce i zdrowo huknął w kark, a potem popchnął. Malec co sił w nogach umknął w nieznanym kierunku. Inżynier Machorkin otrzepał dłonie i zawrócił do domu. Z klatki schodowej wyszedł mu na spotkanie Chromosomow. Profesor zerwał z nosa okulary i wymachiwał nimi zadzierzyście. — Co pan zrobił temu dziecku? — zapytał gniewnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kroki w nieznane - 1970»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kroki w nieznane - 1970» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kroki w nieznane - 1970»

Обсуждение, отзывы о книге «Kroki w nieznane - 1970» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x