Bohdan Petecki - Strefy zerowe

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Strefy zerowe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Strefy zerowe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Strefy zerowe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bohdan Petecki pisał powieści kryminalne i science fiction skierowane głównie do młodzieży. Mimo upływu lat i zmiany ustroju (który jest widoczny w jego książkach) są to pozycje przyciągające czytelników. Ciekawa fabuła, interesujący bohaterowie i wartka akcja czynią z książki Strefy zerowe trzymającą w napięciu lekturę.

Strefy zerowe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Strefy zerowe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Znowu przymknąłem oczy. I znowu wszystko znikło. Pomyślałem, że mają aparaturę, zdolną pobudzić umysł człowieka do plastycznych wyobrażeń rozmaitych form, barw, konstrukcji, może nawet pojęć, na przykład wzorów. Ale w takim razie obraz zachowałby tę samą wyrazistość bez względu na to, czy miałem powieki otwarte, czy zamknięte. Nie.

Przestrzenna projekcja. Bez porównania bardziej „przestrzenna” niż program zademonstrowany nam w podziemiach satelity.

Tęczowy ślimak przestał się zbliżać. Odruchowo postąpiłem kilka kroków do przodu. Czułem pod stopami łagodną sprężystość łąki. Aparatura projektowa została za moimi plecami, zapomniałem o jej istnieniu.

Gdzieś daleko, jakby w innej rzeczywistości, czekała moja rakieta z otwartym włazem i gotową unieść mnie przy najlżejszym dotknięciu platformą windy.

Pierścień, nieruchomy teraz, jakby równoległy w czasie do całego wycinka obcego świata, jaki miałem przed oczami — ale tylko w czasie — nie był martwy. Przeciwnie. Jego barwy przemawiały tak, jak przemawia kolor oczu człowieka. Pozornie niezmiennie te same, przecież wyrażały coś, i czułem, że mogą wyrazić bardzo wiele.

Nagłym ruchem sięgnąłem do kryzy skafandra i odrzuciłem kask. Upadł kilka metrów dalej, równie bezgłośnie jak przed chwilą ciężki generator miotacza. Poczułem wiatr. Właściwie powiew, dotykający tylko skóry na policzkach i koniuszkach włosów. Głęboko zaczerpnąłem powietrza. Było niezwykle lekkie i orzeźwiające. Wydawało mi się, że czuję jego smak na języku i podniebieniu. Ale to tylko zapach. Teraz dopiero odkryłem, że łąka wydziela woń dorodnych, aromatycznych jabłek. Cierpką, a równocześnie jakby słoneczną.

Utkwiłem wzrok w trwających nieruchomo pierścieniach tęczy. Raptem zauważyłem zbliżające się do jej zewnętrznego kręgu szpiczaste ostrze czarnego klina. Przez mgnienie krawędź łuku zachowała jeszcze niezmącony profil. Nagle prysła, rozpękła się pod dotknięciem czarnej klingi, w ułamku sekundy fiolet zewnętrznego pasa zmętniał, zbladł, poszarzał jak szlachetna tkanina polana stężonym kwasem. A ostrze nieubłaganie szło dalej, przeniknęło pas fioletu i pogrążyło się w sąsiadującej z nim słonecznej żółci. W jednej chwili spotkał ją ten sam los, co barwę skrajnego pierścienia, nie było już granicy, tylko jedna zmętniała szarość, z której uciekło życie. Klin rozdzierał już tkanki purpury. Nie potrafiłbym powiedzieć, skąd się wziął. Najwyraźniej rysowało się jego szpiczaste zakończenie, atakujące tęczę, dalej kontury nie były już tak mocne, wreszcie, niepostrzeżenie, jednoczył się z tłem, jakie stanowiła spowijająca miasto mgiełka.

Po całym wielobarwnym kole pozostała szara, potargana, jajowata tarcza. Nikt, kto nie był świadkiem odegranej przed chwilą sceny, nie odgadłby, jak wyglądała jeszcze dwie minuty temu. I nie to było najgorsze, że unicestwiono piękno, wyrażone w przedziwnej treści kolorów. Tamta tęcza żyła. Zademonstrowano mi historię zagłady. I nie trzeba było wielkiego wysiłku umysłowego, aby pojąć, komu przypadła rola czarnego klina.

Pośrodku martwej tarczy coś zalśniło. Jakby mikroskopijna plamka fioletu. Natychmiast otoczyła się grubiejącą w oczach skorupą czerni. Czerni tak soczystej i głębokiej, jakiej nie zdarzyło mi się jeszcze oglądać. Zaraz w następnej chwili poczęła pęcznieć, rozrastać się zwartym, regularnym kręgiem. Zajaśniała żółć, jakby otworzono okrągłe, słoneczne okno. Potem czerwień. Wewnątrz zabitego pierścienia rozwijało się nowe życie. Tylko pas fioletu nie stanowił już granicy. Przed nim szła gęsta, pancerna obręcz czerni.

Klin, dokonawszy dzieła zniszczenia, znieruchomiał. Teraz zewnętrzny krąg odrodzonego koła tęczy dotknął już w swoim pochodzie jego ostrza. Klin opierał się chwilę, ale wkrótce jego szpiczasty dziób uległ. Ostrze wywinęło się w przeciwną stronę, jak odwrócona rękawiczka, i naciskane od tyłu przez rozrastającą się skorupę czerni, poczęło pruć swój macierzysty korpus.

Proces przebiegał coraz szybciej. Klin dalej zachował pozorny bezruch. Tylko od strony nowego pierścienia barw stawał się coraz bardziej płaski. Własna broń, jaką dokonał przedtem dzieła zagłady, wnikała teraz coraz głębiej w jego ciało.

Krąg wypełnił się i rozwinął. Wrócił do pierwotnych rozmiarów. Barwy były znów żywe, znów wyrażały niezrozumiałe dla mnie treści. Zatryumfowała urzekająca, niemal muzyczna harmonia linii i gry pastelowych kół. Coś się jednak zmieniło.

To już nie bezbronny fiolet biegł skrajnym pasmem okalającym pozostałe. Dostępu do niego strzegła gruba warstwa czerni. Z boku, zepchnięty, stępiony i zniekształcony, podobny bardziej do nieforemnej kuli aniżeli do ostrego trójkąta, majaczył wrak klinowatego intruza.

* * *

Czy chciano mi wyjaśnić genezę pamiętnych czarnych kul, „piguł”, jak je nazywaliśmy? Mało prawdopodobne. A sam klin, rozdzierający żywe ciało barwnych pierścieni? Te ostatnie mogły oznaczać ich cywilizację. Lub najwyżej przez nią cenione wartości. Czym byłby więc ów intruz? Symbolem wszelkiej, nagłej, brutalnej zmiany? Najściem obcej rasy? Czy mogło chodzić o „Monitor”? Należało wątpić. Wyglądało na to, że system obrony i owe „psychologiczne” projekcje były przygotowane dużo wcześniej. Może więc miałem rację, przypisując to, co spotkało tutaj ludzi, wcześniejszym i niezbyt dobrze wspominanym doświadczeniom mieszkańców planety wyniesionym z wizyty, jaką złożyli im kiedyś przedstawiciele innych gwiezdnych kultur?

Bacznie patrzyłem, co będzie dalej, z nadzieją, że kolejne ruchy przestrzennego obrazu ułatwią mi sprecyzowanie hipotezy, w którą sam od biedy byłbym w stanie uwierzyć. Ale nic się już nie działo. Tylko tęcza zgasła nagle jak zdmuchnięta, mgła spowijająca miasto rozproszyła się w mgnieniu oka i znowu miałem przed sobą jedynie jego strzeliste, pobłyskujące w słońcu konstrukcje.

Odczekałem dłuższą chwilę, potem — jak ktoś zbudzony raptem z najgłębszego snu — rozejrzałem się nieprzytomnie dokoła.

Parę kroków dalej leżał, zagłębiony do połowy w trawie, bo tak nazywałem w myślach rośliny porastające kotlinę, białozielonkawy kask. Nieco na prawo rozchylone czubki łodyżek znaczyły podługowaty kształt miotacza.

Pachniało jabłkami. Ukląkłem i zdjąłem rękawice. Rozstawiłem palce i przejechałem nimi przez miękki, delikatny gąszcz. Ścisnąłem w garści pęczek roślin i próbowałem je wyrwać. Wyśliznęły mi się, pozostawiając między palcami jedynie kilka płatków kwiatu o barwach, które próżno siliłbym się porównać do jakichkolwiek znanych z naszych łąk czy parków. Każda łodyżka wypuszczała dwa talerzowate skrzydła o konchach przypominających przekrojone na pół pomarańcze.

Wyprostowałem się, nie wstając z kolan. Moje palce pachniały teraz jabłkami. Ale z bliska wyczuwało się jeszcze inną woń towarzyszącą, jakby morszczynu. Powiedzmy, jabłka, świeże jabłka, zwalone na plaży, tam, gdzie dobiega fala oceanu.

* * *

Wstałem. I musiałem się uśmiechnąć. Od początku byłem zdecydowany, że przylecę tutaj sam. Ale nigdy dotychczas nie czułem tak mocno, że było to jedyne, co mogłem zrobić.

Cokolwiek znaczył ów seans, na pół malarski, na pół symboliczny, wynikało z niego jedno.

Nie będą z nami rozmawiać. Gdziekolwiek się pojawię, pod każdym innym miastem, na którymkolwiek satelicie, pochowają się, ucichną i co najwyżej pokażą mi znowu coś, z czego powinienem wywnioskować, jak bardzo jestem tutaj niepożądany.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Strefy zerowe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Strefy zerowe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Strefy zerowe»

Обсуждение, отзывы о книге «Strefy zerowe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x