Kłócili się jeszcze stojąc w otwartym włazie i zapraszając się wzajemnie do zejścia po chybotliwej drabince. Grubas z okularami, siedząc już w swoim pływającym łaziku, wykrzykiwał coś z otwartej kabiny do kołyszącego się opodal na falach pojazdu bazy. Odpowiadał mu podniecony głos Wardy, któremu od czasu do czasu śpieszył z pomocą Offian. Poszło o klasyfikację procesów przystosowawczych, ale obecnie żaden z nich nie pamiętał już swojej wyjściowej tezy, przeskakiwali od jednego etapu argumentacji do drugiego, jakimś cudem zawsze jednak zaczepiając nawzajem o swoje myśli.
— Teraz nic nie mów — poradził Barcew, schodząc po ruchomych szczeblach i podtrzymując idącą za nim Lane. — Woda ciepła, ale za dużo ludzi na plaży…
Lena roześmiała się i zgrabnie wskoczyła do jednego z łazików, omal nie wywijając z nim kozła na szczycie łagodnej fali.
Wreszcie mój statek opustoszał. Pozostało nas czworo: Arika, Bess, Change i ja. Spojrzeliśmy po sobie, po czym zwróciłem się do dziewczyny:
— Co robisz dziś wieczór?
Uśmiechnęła się.
— Zaczynasz tak, jakbyś mi chciał zaproponować teatr, a potem któryś z letnich kabaretów. Gdzie chodziłeś zwykle?
— Nigdzie — mruknąłem i była to najświętsza prawda. Nawet wtedy, kiedy… zostawmy to.
— Będzie zajęta — mruknął Bess, krzywiąc twarz w wyrazie, który u niego oznaczał szczytowe nasilenie życzliwości i dobrej woli.
— Jej towarzysze zaprosili nas na kolację — wyjaśnił. — Kilku specjalistów zostaje także. Arika będzie grać na cytrze i tańczyć…
— Czy wy wszyscy jesteście tacy sami? — przerwała patrząc, nie wiadomo dlaczego, na milczącego Change'a.
— Prawie wszyscy — mruknął zagadnięty. — I prawie tacy sami — dodał z namysłem. Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. Sam nie wymyśliłbym innej odpowiedzi.
— Kto zostaje? — spytałem, wodząc po nich oczami. — Czy z okazji tej kolacji wyłączysz dzisiaj pole? — spojrzałem na Change'a. Ten utkwił z kolei pytający wzrok w Bessie.
— Tak — odpowiedział krótko szef. Change skinął potakująco głową.
— W takim razie wpadnę do ciebie, jeśli pozwolisz — powiedziałem do dziewczyny, uśmiechając się. — Powinienem ci podziękować — ciągnąłem — i nie tylko ja. Niestety oni — wskazałem obecnych mężczyzn — zdadzą sobie z tego sprawę dopiero za jakiś czas. Nie powinnaś brać im tego za złe…
— Chodź, Change — burknął Bess, wkładając nogę w pierwszy szczebel drabinki. — Jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie — posłał mi z dołu znaczące spojrzenie. — Nic cieszyłbym się zanadto… na wyrost.
— Nie wiadomo — przyznałem. — Ale coś już osiągnęliśmy. W każdym razie ja osobiście mam swoje powody, dla których w tej chwili staram się nie myśleć o rzeczach przykrych…
— Masz je istotnie — głos Bessa dobiegł spod kadłuba statku. Za moment usłyszałem głośniejsze chlupnięcie. Był już w swoim janusie, którego zabrał, przyleciawszy dziś rano.
— Poczekaj — wstrzymałem Change'a, kiedy chciał pójść w ślady Bessa. — Przepuść dziewczynę…
Change usunął się posłusznie.
— Proszę — powiedział spokojnie. — Myślałem, że zostajesz…, — wyjaśnił.
— Ja też tak myślałam — parsknęła Aria. — Ale po zastanowieniu zmieniłam zamiar. Tylko nie skacz za mną — uśmiechnęła się z przymusem — jeśli przypadkiem wpadnę do wody. Na dłuższą metę to stałoby się nudne… — przysiadła i błyskawicznie zniknęła nam z oczu. Ześliznęła się dwa szczeble, ale udało jej się zatrzymać. Po chwili widziałem już tył jej czarnej główki w otwartej kabinie łazika. Nie odwróciła się ani razu.
— Musisz mieć swoje powody… — mruknął Change, wzywając pojazd, który czekał w pewnej odległości od statku. — Narobiłeś trochę zamieszania… — dodał od niechcenia. — A mnie…
— A tobie kłopotów — podchwyciłem. — Dzisiaj nie będzie pola siłowego… i coś mi mówi, że nie założysz go także ani jutro, ani w ciągu najbliższych dni. Więc sarn musisz zrezygnować z tej kolacji i spacerków…
— To najmniejsze… — mruknął, wkładając nogę w drabinkę. — Cześć.
— Cześć…
Zostałem sam. Postałem jeszcze chwilę, wodząc wzrokiem po linii brzegu, odprowadziłem znikające za niskimi wydmami figurki ludzi, po czym nie zamykając włazu poszedłem do kabiny, wyciągnąłem się wygodnie w fotelu i głęboko zaczerpnąłem powietrza.
Byłem zadowolony, jeśli to odpowiednie słowo. Osiągnąłem, co chciałem. Co w ogóle było do osiągnięcia. Obcy, jeśli całe moje rozumowanie nie było pomyłką, wiedzą już, z kim mają do czynienia. Nie jesteśmy bezmyślnymi popychaczami cywilizacji. Nie żywimy złych zamiarów. Chcemy wiedzieć… ale nie za wszelką cenę. To, że cenimy w sobie nawzajem takie, a nie inne wartości, wystawia nam dobre świadectwo. Zbyt dobre, gdyby ktoś chciał na tym ubić interes. Ale i z tego zdajemy sobie sprawę. Mamy SAO, są wśród nas tacy jak Bess, Change, ja…
Nasza historia jest tragiczna i zawiła. To co?
Jej głównym nurtem były zawsze wysiłki najlepszych ludzi… na rzecz ogółu. Czy tamci rozwijali się bez wstrząsów i niepokojów, jak roślina w nasłonecznionym, osłoniętym od wiatru i w miarę wilgotnym miejscu? Jeśli tak, nie będziemy sobie nimi zawracać głowy…
Powiedzieli wszystko. Początkowo to jedyne w swoim rodzaju spotkanie przebiegało sztywnie i pompatycznie. Nie trwało tak jednak długo. Rozkręcili się. Zapomnieli, że są na podsłuchu.
O to mi właśnie chodziło. Tylko ktoś źle życzący naszej cywilizacji mógłby ją prezentować wyłącznie od strony oficjalnej. Kiedyś… kiedyś było inaczej. Na szczęście dawno.
Zamknąłem oczy. Dobre kilka minut trwałem bez ruchu, nie myśląc o niczym. Ogarnął mnie spokój. Nigdy jeszcze nie byłem tak spokojny. Odniosłem wrażenie, jak gdyby pancerz kabiny, w której się znajdowałem, nagle stopniał, zniknął, pozostawiając mnie wolnego w wolnej przestrzeni. Przestrzeni nie objętej wzrokiem, zmysłami, nawet rozumem… zaledwie przeczuwanej. Pode mną nie było już morza, nade mną chmur ani atmosfery, wokół żadnego lądu…
Zacząłem marzyć. Nie przeszło mi przez myśl, że nie zdarzyło mi się to od czasu dzieciństwa. Widać, teraz zaszło coś, co spłukało ze mnie cały osad minionych lat, z ich doświadczeniami, zgryzotami i radościami. Co uwolniło moją pamięć od wszystkich zakodowanych w niej informacji… poza świadomością własnego istnienia w nieogarnionej myślą przestrzeni. Uśmiechnąłem się do siebie, do tej przestrzeni i do wszystkiego, co mogło w niej istnieć. Ten uśmiech nie uleciał z mojej twarzy nawet wtedy, kiedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że dzieje się ze mną coś niezwykłego.
Byłem czysty. Wolny od trosk, wspomnień, myśli o jutrze, wyzwolony z własnej pamięci. Tabula rasa. Minęło jeszcze kilkadziesiąt sekund, zanim dotarło do mojej świadomości, że na tej tablicy ktoś zaczął właśnie pisać. Dziwne, niezrozumiałe znaki, frapujące, fascynujące nawet, pozornie pozbawione treści, niosące jednak określony klimat, utrwalając nastrój łagodności, ciszy, odprężenia. Aż nagle w tym płynnym, nieokreślonym strumieniu, przepływającym przez moją wyobraźnię, zaczęły się formować jakieś konkretne kształty. Uśmiechałem się nadal, ale zacząłem myśleć.
Przestrzeń przemawia. Oderwanie się od rzeczywistości zaprowadziło mnie daleko… bardzo daleko. Ale nie były to wszystkie możliwe punkty w kosmosie naraz. Nie. Kształty, powstające w moich myślach, zamieniały się w konkretne informacje. Najpierw gwiazdy w otoczeniu innych. Rozpoznałem je. Jedno z dalszych skupisk na drodze do Messier 13. Ze słońcem, jaśniejszym od innych, które nagle zaczęło rosnąć mi w oczach, zbliżać się… zanim jednak jego blask stał się zbyt silny, obraz zmienił się. Ujrzałem wirującą w ciemnym granacie błękitnoseledynową planetę… przesłoni ją nagle bliski zarys jakiejś postaci. Jej kontury wypełniały się szybko. Ujrzałem twarz… uśmiech…
Читать дальше