Pojazd opadł na powierzchnię wody i znieruchomiał. Uniosłem głowę i ujrzałem chudą, wysoką postać, stojącą na kei.
— Jesteście — usłyszałem jego odrobinę zdyszany głos. — Bardzo panu dziękuję. Gdyby ta dziewczyna zginęła, cała wina spadłaby na mnie. Powinienem się był upewnić, czy kogoś nie ma w rejonie przystani, zaaim wyłączyłem automaty. Nie zrobiłem tego. Byłby to pierwszy nieszczęśliwy wypadek od wielu, wielu lat.
— Przecież te automaty i tak w końcu wyciągnęły nas oboje — powiedziałem. Aparat, na którym stałem, uruchomił wysięgnik, by pomóc mi wspiąć się na nabrzeże. Dwa metry dalej drugi robot w identyczny sposób usłużył uratowanej. Kiedy znalazła sią na jed-nym poziomie z nami, zauważyłem, że była szczupła, zgrabna i bardzo zmarznięta. Miała na sobie jedynie skąpy biały kostium kąpielowy, zapinany z przodu na dużą klamrę, utworzoną z trzech cienkich, srebrnych kółek. Podobne demonstrowały nam na „Araracie” Kirsti i Jane, ilekroć udawały się,do wód”, jak mawiał Wiktor, to znaczy do malutkiej komórki z gazowym prysznicem.
/
Odwróciłem się i pobiegłem po ubranie. Włożyłem koszulę i spodnie, po czym zaorałem sweter, błogosławiąc w duchu zapobiegliwość mojego tutejszego domowego robota i wróciłem do czekającej bez ruchu pary.
— Proszę ič wziąć — podszedłem do uratowanej, uśmiechnąłem się do niej i teraz dopiero przyjrzałem się jej z bliska. Zmartwiałem. Moja ręka, trzymająca sweter, zatrzymała się wpół drogi.
Kobieta zdjęła czepek i potrząsnęła głową. Jej jasne, krótko przycięte włosy rozsypały się iułożyły w znaną mi,tak dobrze prostą fryzurę.
— Kirsti — wykrztusiłem. — Kirsti… Ty tutaj?… Dziewczyna znieruchomiała. Przez jej twarz przelatywały co chwilę fioletowe błyski wirujących niżej lampek automatów ratowniczych. Cała scena wydała mi się nagle tak nierealna, że mało brakowało, a byłbym się głośno roześmiał. Kirsti! Też coś!
To nie była Kirsti. Wiedziałem o tym, zanim jeszcze zrobiłem następny krok w jej stronę i ujrzałem jej oczy. Jeśli nawet były brązowe, czego teraz mogłem się tylko domyślać, to ich wyraz stanowił dla mnie kolejne zaskoczenie. Oprzytomniałem od razu. Tak ostro, nie, nie ostro, raczej oschle, właśnie: oschle, Kirsti nie patrzyłaby na nikogo, a już na pewno nie na człowieka, który przed kilkoma minutami ocalił jej życie.
— Przepraszam — powiedziałem siląc się na spokój. — Jest pani niebywale podobna do mojej koleżanki, która teraz powinna być bardzo daleko stąd. W pierwszej chwili pomyślałem… a raczej właśnie nie zadałem sobie trudu, żeby pomyśleć i dlatego tak mądrze się zachowałem. Proszę włożyć ten sweter. Inaazej nabawi się pani kataru, a to podobno jedyna choroba, której jeszcze nie leczą nasze niezawodne automaty medyczne. Szkoda byłoby przerywać urlop, żeby szukać pomocy u żywego lekarza.
— Sama jestem lekarzem — jej głos był nieco łagodniejszy niż jej spojrzenie. — Dziękuję za pomoc. Podobno, gdyby nie pan, roboty nie zdążyłyby mnie wyciągnąć. Ale to moja wina. Siedziałam na falochronie i myślałam o niebieskich migdałach. Kiedy usłyszałam falę, zdążyłam już tylko krzyknąć. Dziękuję — powtórzyła, biorąc ode mnie sweter, który natychmiast wciągnęła przez głowę. Zawinęła zwisające rękawy i mówiła dalej: — Miałam dzisiaj dyżur. Postanowiłam popływać trochę przed snem i… popływałam.
Jeszcze raz dziękuję. Moją sukienką bawią się teraz ryby… czy odwiezie mnie pan do domu, żebym mogła to zwrócić? — spojrzała na sweter, sięgający jej niemal do kolan.
— Właściwie automaty powinny wezwać pogotowie — zdołał wtrącić stary konserwator. — Ale skoro pani sama jest lekarzem i skoro naprawdę czuje się pani już dobrze…
— Karetka czeka — odpowiedział mu z dołu, jakby spod ziemi, spokojny głos. Odruchowo spojrzałem w stronę aparatów ratowniczych. Nikt z nas nie zauważył, kiedy obok nich pojawił się trzeci pojazd, łódkowaty, z mlecznobiałą, otwartą zapraszająco kabiną.
— Oczywiście, że panią odprowadzę — zreflektowałem się poniewczasie. Usłyszałem jej śmiech.
— Niestety! — zawołała z udanym ubolewaniem. — Moi uczeni koledzy, programujący automaty pogotowia, zatroszczyli się o to, żeby kobiety, uratowane przez dzielnych pływaków, wracały grzecznie do domu! Nawet jeśli nie wsiądę, karetka i tak będzie sunąć tuż za mną. Nici z naszej randki! Proszę — ściągnęła sweter i podała mi go. — Tam — wskazała czekający pojazd — będzie ciepło, a poza tym mieszkam niedaleko stąd. Piechotą mam z domu pół godziny na plażę. No to… do widzenia — wyciągnęła do mnie szczupłą dłoń, którą zupełnie odruchowo uścisnąłem. Wyszła z cienia i świa-. tło Księżyca padało teraz prosto na jej twarz. Była wręcz niesamowicie podobna do Kirsti. Trudno to nawet nazwać podobieństwem. Miała dokładnie takie same włosy, nos, usta, taką samą zgrabną, nieco chłopięcą figurę. Podobała mi się bardzo.
— Do widzenia — wymamrotałem, bezwiednie mnąc w dłoniach wilgotny sweter.
Karetka z cichym szmerem silnika uniosła się nad wodą, zatoczyła łuk i zniknęła za budynkiem przystani. Automaty ratownicze zgasiły fioletowe lampki i ukryły się w mroku pod ścianą kei.
— Jeszcze raz panu dziękuję — powiedział stary. — Najadłbym się wstydu…
— Nie ma za co…
— A swoją drogą— w jego głosie zabrzmiała nagle jakaś fałszywa nuta, jakby wbrew sobie silił się na żartobliwy ton, co nie wiedzieć czemu sprawiło roi przykrość — powinien pan był chociaż zapytać:. o jej adres. Jutro mógłby ją pan odwiedzić, żeby spytać, jak się czuje, Taka ładna dziewczyna…
Wyprostowałem się.
— Zimno — stwierdziłem. Włożyłem sweter, uśmiechnąłem się przepraszająco i wyciągnąłem.rękę do tego człowieka, który, jak wynikało bardzie j jeszcze z jego zachowania aniżeli z jego słów, od dawna pogodził się z tym, że los poskąpił mu szczęścia w życiu. Uścisk chudej, kościstej dłoni okazał się nadspodziewanie silny.
— Dobranoc — powiedział, — I niech pan nie zapomina, że zawsze przychodzę tutaj o tej porze.
— Dobranoc. Nie zapomnę — odrzekłem, postanawiając w duchu, że trasa moich wieczornych spacerów przez najbliższe dwa tygodnie będzie z daleka omijać miejscową przystań, z jej spokojną zatoczką, jej automatami i keją, położoną na wprost wschodzącego Księżyca, którego widok czasem tak bezsensownie rozwiązuje ludziom języki
Robot przyniósł mi gorącą jak piekło herbatę i pomógł mi się przebrać. Udzielił mi też kilku ojcowskich przestróg, dotyczących wieczornych kąpieli. Kiedy mu podziękowałem, życzył mi dobrej nocy i zniknął.
Zostałem sam w dużym pokoju na dole. Usiadłem naprzeciw okna, z którego mogłem widzieć jedynie szczyty mniejszych palm, dziwnie zmienionych w nocnym świetle. Ułożyłem się wygodnie w fotelu i zamknąłem oczy, ale sen nie przychodził. Widać za długo spałem po obiedzie.
Po chwili wstałem, przeszedłem się od ściany do ściany, a następnie uruchomiłem holowizor, Nadawano właśnie ostatni dziennik. Wzajemne kurtuazyjne wizyty w sześciu pozostałych na planecie bazach wojennych. Obrady przy drzwiach otwartych podko-mitetu prawnego Komisji Kosmicznej ONZ. Prezentacja nowej generacji orbitalnych komputerów dwóch światowych banków informacji. Dyskusja na temat sytuacji żywnościowej na subkontynencie indyjskim, I pomyśleć, że tu, u nas, nawet do takich nadmorskich domków jedzenie dociera za pośrednictwem centralnej, całkowicie zautomatyzowanej sieci. aprowizacyjnej. Reportaż z nowej osady — kosmicznej w rejonie asteroidów. Wywiad z jakimś uczonym socjo-nikiem na temat funkcjonowania kanałów demokracji w szesnasto-mliardowym, globalnym społeczeństwie. Odkrycia archeologiczne na dnie Zatoki Gwinejskiej. Festiwal widowisk sferof etycznych w Ał-ma-Acie. Pierwsza kobieta na szczycie Olimpu, jednej z najwyższych gór Marsa…
Читать дальше