Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pierwszy Ziemianin: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pierwszy Ziemianin»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tarcza słoneczna zeszła już za leżące nad widnokręgiem pasemko wieczornych chmur. Dzień miał się ku końcowi. Mój ostatni dzień na Ziemi… bez względu na to, czy Stanza i jego towarzysz doprowadzą mnie szczęśliwie na orbitę Plutona, czy też tropiący ich mściciele z gwiazd zdążą udaremnić wykonanie planu, którego celem miało być przesunięcie zwrotnicy na torze wszechświata. W tym drugim przypadku będzie to mój ostatni dzień nie tylko na Ziemi…

Pierwszy Ziemianin — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pierwszy Ziemianin», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie ma pan rodziny?

— Nie mam. Od dziewięćdziesięciu lat, to znaczy, od kiedy opuściłem dom.

— Ja także jestem sam — powiedziałem. — Moi rodzice zginęli, gdy byłem dwunastoletnim chłopcem. Tam — wskazałem ręką Księżyc.

— Rozumiem. Astronauci?

— W pewnym sensie. Właściwie prowadzili badania na Ziemi, ale niektóre obliczenia musieli sprawdzać w stacjach orbitalnych. Bardzo lubili muzykę. Wszędzie zabierali ze sobą kompletną aparaturę sferoramiczną. Właśnie ta muzyka ich zabiła.

— Muzyka… — powtórzył bez zdziwienia.

— Tak. Tego dnia skończyli pracę i postanowili posłuchać jakiejś symfonii. Znajdowali się na stacjonarnej orbicie księżycowej, wewnątrz maleńkiej, idealnie kulistej sondy, pozbawionej własnego napędu. Był pan kiedyś na koncercie sferoramicznym? Rozpętali burzę dźwięków — ciągnąłem, nie czekając na odpowiedź. — Przyszedł rezonans, sonda wpadła w wibracje i rozpadła, się na dwie półkule, jak pęknięta piłeczka pingpongowa. Tak przynajmniej brzmiało orzeczenie komisji, badającej przyczyny wypadku.

— Więc to tak — odezwał się po krótkiej pauzie. — Pan także lata?

— Owszem — poczułem suchość w gardle i musiałem odchrząknąć.

— Dlatego nie było pana tutaj tak długo — stwierdził. Znowu pokiwał głową, po czym nie zmienionym tonem zapytał: — A muzyka?

Mimo woli ściągnąłem brwi i spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

— Co muzyka?…

— No, czy pan lubi muzykę?…

Umilkłem. Kiedy i jak to się stało? Co spowodowało, że tak swobodnie i niewinnie, a raczej należałoby rzec: bezmyślnie, przekroczyłem ową granicę, która zawsze, także bez udziału mojej woli, wyrastała pomiędzy mną a ludźmi, gdy ci, nawet w najlepszej wierze, dotykali w rozmowie tej nazbyt unerwionej błonki, opinającej sferę uznaną przeze mnie za intymną? Czy nie chciałem nieświadomie wykorzystać obcego mi przecież człowieka, ponieważ on miał już wszystko za sobą? Ale jego ostatnie pytanie otwierało drogę, która wiodła w ślepy zaułek. Gdybym mu wyznał, że nigdy dotychczas nie rozmawiałem z nikim tak jak z nim, powiedziałby zapewne,to dlatego, że obydwaj jesteśmy samotni” albo coś podobnego. I znowu musiałbym zamilknąć.

Cisza przeciągała się i wreszcie nadeszła chwila, kiedy nie mógł już oczekiwać odpowiedzi. Wtedy uśmiechnąłem się do niego.

— Często przychodzi pan tutaj o tej porze?

— Prawie codziennie.

— To dobrze — powiedziałem. — Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe, jeśli czasem dotrzymam panu towarzystwa. Będę tutaj tylko dwa tygodnie…

— Skądże — odrzekł natychmiast. — Myślałem, że to ja panu przeszkadzam.

A jednak w jego stosunku do mnie nastąpiła jakaś zmiana. Może próbowałbym ją nawet uchwycić i zrozumieć, ale w tej samej chwili daleko przed nami 2budził się głęboki grzmot, który narastając, niespiesznie biegł w naszą stronę.

— Idzie — stary konserwator wskazał ruchem głowy przestrzeń oceanu. — Zawsze przed nocą przylatują, tak co piętnaście, dwadzieścia minut. Ktoś mi kiedyś tłumaczył, skąd się biorą, tylko że zapomniałem.

— Fale? — odruchowo spojrzałem na moje stopy wiszące zaledwie metr nad lustrem wody.

— Tutaj nie dojdzie — uspokoił mnie. — Tak, fale. Cicho, cicho… i nagle przylatuje jedna, pojedyncza, jakby zmyliła drogę albo uciekła z miejsca, gdzie w tej chwili szaleje huragan. A potem znowu nastaje spokój i człowiek myśli, że coś mu się przywidziało. Niech się pan nie boi, nie przeskoczy falochronu. Trzeba się jej strzec tylko…

Nie skończył. Zza kamiennego cypla strzeliła wysoko w górę ciemna, zwarta ściana, rozpadła się na pojaśniałe pióropusze i zniknęła. Przez brzeg przetoczył się potężny, basowy huk, od którego zadrżały betonowe przypory kei. Ale ułamek sekundy wcześniej dobiegł nas wysoki, rozpaczliwy krzyk.

— Tam ktoś jest! — przypomniałem sobie, że kiedy przyszedłem, widziałem przez moment drobną sylwetkę człowieka, spacerującego po falochronie. — Niech pan wezwie automaty! — rzuciłem, nie oglądając się.

Biegłam już w stronę drogi, która przecinała plażę i przechodziła w kamienny rożek, osłaniający akwen przystani. Nagle stanąłem. Zostało mi dobre dwieście metrów. Potem musiałbym przebiec następne dwieście nawierzchnią falochronu. Jeśli tam ktoś naprawdę potrzebuje pomocy, przybędę za późno. Wysoka fala już przeszła, a następna uderzy nie wcześniej niż za piętnaście minut. Zresztą zawsze byłem lepszym pływakiem niż biegaczem. Biorąc to wszystko pod uwagę…

— Jeśli pan kogoś zauważy, proszę krzyknąć! — zawołałem zrzucając ubranie. Spojrzałern jeszcze raz w stronę plackowatego cypla, mrugającego żółtym okiem portowej latarenki i skoczyłem. Woda zamknęła się nade mną, a kiedy wypłynąłem, latarnia świeciła o kilkanaście metrów bliżej. Zaczerpnąłem powietrza i zacząłem płynąć równo, mocno, jak w czasach, kiedy biłem rekordy uczelni na ostatnich przed wakacjami studenckich zawodach. W pewnym momencie z brzegu dogonił mnie okrzyk; „Jest! Jest!”.

Uniosłem głowę i rozejrzałem się. Miałem szczęście. Nie brakło go również temu komuś w białym czepku kąpielowym, na który akurat w tej chwili padło przelotne światło latarni. Czepek natychmiast zniknął pod powierzchnią wody, ale od miejsca, gdzie to się stało, dzieliło mnie nie więcej niż pięć, sześć metrów, W dodatku za sobą słyszałem już wysokie granie automatów ratowniczych. Zanurkowałem i niemal od razu dostrzegłem tuż przed sobą unoszący się bezwładnie białawy kształt. Wystarczył jeden ruch ręki, a następnie jedno odbicie się nogami, abym wraz z tonącym wrócił na powierzchnię. W tym samym momencie znalazłem się w objęciu giętkich, silnych ramion, które uniosły mnie nad wodę i ułożyły na ciepłym, elastycznym posłaniu. Chwilę później poczułem na czole i piersi dotyk zimnych, kolistych płytek. Chciałem zobaczyć, co się dzieje z człowiekiem, którego wyciągnąłem, ale te płytki trzymały tak mocno, że nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu,

— Przepraszam — usłyszałem obojętny, uprzejmy głos. — Pan jest zdrowy. Mogę panu usłużyć jedynie preparatem wzmacniającym. Ma on również działanie neurostatyczne.

— Nie trzeba… — zacząłem, ale przerwało mi uczucie nagłego chłodu w lewym ramieniu. Zupełnie, jakby mnie ktoś musnął koniuszkiem lodowego sopla. Zrozumiałem, że robot, nie czekając na moją zgodę, uruchomił automatyczną strzykawkę. Zaraz potem od- zyskałem swobodę ruchów. Usiadłem i rozejrzałem się. Tkwiłem w podłużnym zagłębieniu, pośrodku górnej pokrywy pojazdu ratowniczego. Za moją głową znajdowała się niska, gruba kolumienka z zamykanym dwiema klapkami otworem, w którym znikały właśnie wysięgniki, połączone, jak zdążyłem zauważyć, wiązką cieniutkich kabli. Skrzydła kolumienki zatrzasnęły się i w tej samej chwili pojazd ruszył w stronę przystani.

— Poczekaj! — zawołałem. — Co z tym drugim?!

— Myśli pan o kobiecie, która tonęła? Jest już przytomna. Zastosowano sztuczne oddychanie oraz zastrzyk podtrzymujący akcję serca.

.— Kobieta? Jak to kobieta? — bąknąłem zaskoczony.

— Niestety, w tej chwili nie jestem w stanie udzielić panu dokładniejszych informacji. Nie przybyliśmy na czas,1 ponieważ właśnie ładowaliśmy ogniwa, a przystań pozostawała chwilowo pod opieką konserwatora. Uruchomiwszy nas na powrót, musiał nam sam wskazać kierunek, bo przecież nie utrwaliliśmy w pamięci okoliczności alarmu.

A więc to dlatego staruszek, przysiadł się do mnie i cierpliwu wysłuchiwał moich zwierzeń. Po prostu czekał, aż automaty uzupełnią zapas energii. A ja mówiłem, mówiłem…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pierwszy Ziemianin»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pierwszy Ziemianin» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Pierwszy Ziemianin»

Обсуждение, отзывы о книге «Pierwszy Ziemianin» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x