Bohdan Petecki - Taki, co przyszedł z góry

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Taki, co przyszedł z góry» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 1995, Издательство: Wydawnictwo Dolnośląskie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Taki, co przyszedł z góry: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Taki, co przyszedł z góry»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Taki, co przyszedł z góry” jest powieścią niezwykłą. Przełamując wszelkie konwencje obecne dotąd w polskiej s.f., autor zaprasza nią do wspólnej, intelektualnej zabawy nie tylko miłośników gatunku, lecz czytelników chętnie sięgających po prostu po niebanalną, frapującą beletrystykę. Ta wielowarstwowa, przy pozorach dowolności skonstruowana z niesłychaną precyzją, nieco diaboliczna powieść, spełniająca formalnie wszystkie kryteria obowiązujące w fantastyce, równocześnie śmiało może być bowiem zaliczona do współczesnej literatury tzw. głównego nurtu. Alternatywa: oportunizm i świadomy sprzeciw, dylematy jednostki szukającej własnej drogi i zwykłego, ludzkiego szczęścia w labiryncie uzależnień cywilizacyjnych, presji historii, szumie informacyjnym pseudonaukowego bądź ideologicznego ogłupienia, to sprawy najgłębiej wpisane w rzeczywistość dzisiejszego człowieka, nawet umownie uwolnionego od fizycznych i materialnych plag w jakimś sztucznie wykreowanym rezerwacie. Podobnie jak względność czasu, konfrontacja z szarlatańskimi próbami zbawiania świata, konieczność powrotu — w imię przetrwania — do podstawowych, humanistycznych wartości, oraz nieuchronność decydującego życiowego wyboru. A to właśnie jest treścią tej książki.

Taki, co przyszedł z góry — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Taki, co przyszedł z góry», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zgasiłem światło, położyłem się, narzuciłem na nogi koc, lekki jak płachta gazy i zasnąłem.

Znałem to miejsce i ten krajobraz. Rzeka w rezerwacie, wypływająca spod niedalekich gór. Tutaj już dość szeroko rozlana, tocząca się po wygładzonych, płaskich kamieniach. Na tym brzegu, na którym stałem, kamienie ciągnęły się rozległym białym pustkowiem i dopiero pod dalekim przeciwpowodziowym nasypem wpełzały pod poduszki trawy i ziół. Sam nasyp był zasłonięty krzakami wikliny. Wśród nich rosło kilka pochyłych wierzb. Na granicy kamieni i trawy, częściowo ocieniony, znajdował się turystyczny stoliczek wraz ze składanymi fotelikami. W jednym z nich ktoś siedział. Dopiero co musiałem tam być. Czułem jeszcze zapach wikliny, zmieszany z zapachem mięty, kwitnącej między krzakami, na miniaturowych polankach. Ale tu, gdzie stałem teraz, pachniała jedynie rzeka. Rzeka i obmywane przez nią, a następnie szybko wysychające na słońcu otoczaki. Drugi brzeg był nieco wyższy, trawiasty i podmyty. Stanowił małe, gliniaste urwisko, na które jednak można się było wdrapać bez najmniejszego trudu. Dalej ciągnęła się łąka, żółta od kwiatów. Za nią zaczynały się sady i ogrody, należące do domów, których dachy wystawały spomiędzy drzew. Potem nie było widać już nic, dopiero grzbiety gór na widnokręgu. Rzeka śpiewała swoją pieśń. Panował idealny spokój. Po tej stronie, za moimi plecami, nie było żadnych domów.

Wiedziałem, że bardzo często przyjeżdżam w to miejsce, w świąteczne lub przedświąteczne dni. Czy sam? Nie. Przy tym stoliku zostawiłem kogoś, kto zawsze mi towarzyszył. Annę?

Nie oglądałem się w tamtą stronę. Patrzyłem gdzie indziej i na kogo innego. Bo tu, tuż nad wodą, też nie byłem sam. Jakieś pięćdziesiąt metrów na prawo stał łysawy mężczyzna w średnim wieku, z twarzą, której barwa świadczyła, że niezbyt często wystawia ją do słońca. W przeciwieństwie do mnie patrzył przed siebie i tylko przed siebie. Cały czas. Stał tak i patrzył już co najmniej kwadrans. Spoglądał na przeciwległy brzeg, na łąkę pełną kwiatów, drzewa, dachy i góry.

On również nie przybył sam. I za nim, ukryty w wiklinie, widniał składany stolik z fotelikami, zajętymi przez jedną czy dwie osoby. Były to chyba kobiety, młodsza i starsza.

Znowu w jakiś niezrozumiały sposób wiedziałem, że ilekroć tu jestem, ten mężczyzna niezmiennie stoi w tym samym miejscu, spoglądając przez rzekę na drugi brzeg. Potrafił tkwić tak całymi godzinami.

Rzeka była płytka. Nawet tam, gdzie toczył krótkie, strome fale jej główny nurt, blisko owej gliniastej skarpy, woda mogła sięgać najwyżej do kolan. Nieraz długo w niej brodziłem, przechodząc tam i z powrotem, z przyjemnością stąpając po oślizłych kamieniach. Znałem także tę łąkę naprzeciw. Ale człowiek, zamarły w bezruchu na prawo ode mnie, nie był tam nigdy. Nigdy nawet nie zamoczył nóg. Tylko stał i patrzył.

W tym momencie od stolika, przy którym znajdowało się jego towarzystwo dobiegł niezbyt głośny okrzyk. Mężczyzna drgnął. W następnej chwili stało się coś zdumiewającego. Trochę przysadzista, niezbyt zgrabna postać samotnego wypatrywacza rozdwoiła się. Jedna z dwóch powstałych w wyniku tego zjawiska osób ruszyła w stronę, z której dobiegł ponaglający okrzyk, natomiast druga weszła w wodę i prosto jak strzelił podążyła ku przeciwległemu brzegowi. Z tym, że w kierunku turystycznego stoliczka udał się mężczyzna z krwi i kości, a rzekę przekroczył jedynie jego cień. Niewyraźny, ruchomy kontur, wypełniony chmurą. Mimo to ten zamazany cień wydał mi się jakiś jakby radosny. Żywy mężczyzna nie.

Zbudziłem się i jakiś czas patrzyłem w sufit, jakbym przez dach kopuły mógł widzieć niebo, przez niebo nieskończoną przestrzeń, a w niej błądzące tam od wieków cienie ludzkich myśli.

Jeszcze jeden sen.

Czy takie i podobne bajki opowiadałem dzieciom Stalowych, mącąc ich umysły, konsekwentnie i metodycznie zaprawiane do kontynuowania budowy niezawodnej cywilizacji?

Zakląłem na głos, szkaradnie, jak nigdy. Nie lubiłem wyrazów, których nie znały moje prababki, a ich córki uznałyby za skrajnie ordynarne. Posługiwałem się współczesnym językiem, więc pewnie nieraz upraszczałem sobie sposób wyrażania myśli, jak to dziś robią wszyscy. Ale nie lubiłem tych słów, dawno już usankcjonowanych zarówno przez filologów jak i krytyków literatury pięknej. Jeden lubi, drugi nie lubi. Co, nie wolno? Tego, co teraz mi się wyrwało, nie powtórzyłbym na głos nawet będąc sam na sam z Kobrą.

Wstałem, ogoliłem się, wysuszyłem kolejną butelkę wody mineralnej, rozwaliłem trzonkiem kuchennego noża kostkę koncentratu i wrzuciłem sobie do gardła garść suchych okruchów. Zanim włożyłem spodnie i bluzę, strzepnąłem je z całej siły, co miało zastąpić pranie. Następnie wyszedłem z domu. Przemknęło mi przez głowę, że tym razem Złoty już na pewno nie przepuści okazji i znowu umieści swój niewidzialny pojazd na drodze, którą muszę przejść. Na najniższym stopniu zobaczyłem jednak nie Złotego, tylko Helenę. Wyjątkowo nie siedziała z twarzą ukrytą w kolanach, lecz stała zwrócona prosto w stronę drzwi.

— Dzień dobry — powiedziała cicho, kiedy zatrzymałem się przed nią. — Przepraszam, że przyszłam. Doktor Iwo kazał mi to doręczyć — podała mi niewielki zadrukowany arkusik.

— Co to jest?

— Chyba wezwanie…

Witaj nowy, słoneczny dniu. Spiżowy dźwięk krzywuł wzywa mnie do boju. Zjawię się w samą porę, rozpłatam siedem głów i wrócę jako bohater. Zawsze przecież wracam z tarczą. Niewiele brakowało, a zza zagrody moich zębów ponownie wypłynęłoby słowo skrzydlate. Przełknąłem je jednak bezgłośnie, przybrałem niedbałą pozę, wziąłem od dziewczyny papierek i przebiegłem go wzrokiem. „Biuro Emigracyjne wzywa takiego a takiego do stawienia się w tym a tym dniu o godzinie…”

— Którego dziś mamy? — spytałem. Okazało się, że właśnie tego.

— Za kwadrans będzie tu helikopter instytutu — poinformowała mnie Helena. — Do lotniska jest najwyżej dziesięć minut drogi.

Chwilę milczeliśmy oboje. Nagle uniosła głowę i spojrzała mi w oczy.

— Czy to z sądu? — wykonała nieznaczny ruch dłonią w stronę karteczki, którą przyniosła.

— Nie przeczytałaś po drodze? — zrobiłem zdziwioną minę, po czym dramatycznym gestem rozłożyłem ramiona. — Nie ma już prawdziwych kobiet. Nie. Nie z sądu.

— Myślałam… — była bardzo blada, ale nie spuszczała ze mnie wzroku. — Miał pan… miałeś — poprawiła się z przymusem — rodzinę… — zawiesiła głos.

— Podobno — potwierdziłem.

— Dlaczego…?

Powinienem się roześmiać i podchwycić z przekornym błyskiem w oczach: dlaczego miałem rodzinę? Ale jakoś wypadłem z roli. W dodatku najzupełniej nieoczekiwanie zapragnąłem znowu poczuć bliskość jej rozgrzanego ciała. Wdychać jej oddech. Zanurzyć wargi w jej włosach i co tam się jeszcze robi w tych szczególnych okolicznościach. „Kochasz mnie”. Cholera. A teraz następne pytanie, kto wie czy nie lepsze. Przy tym zadaje je wcale nie dlatego, by uważała, że zdobyła sobie do tego prawo. To wyczułbym do razu. I wtedy bez trudu zdołałbym się roześmiać.

— Pomyliły nam się znaki — wyjaśniłem. — A może czasy. Po prostu, awaria.

— Dzisiaj to także tylko pomyłka? — szepnęła, ponownie wskazując kartkę, z której zdążyłem już ugnieść w palcach mokrą od potu kulkę.

— Bo ja wiem — uniosłem brwi. Przyjrzałem jej się. Jak na tak śliczną dziewczynę zadziwiająco małą wagę przywiązywała do strojów. Wciąż nosiła tę samą białą sukienkę. Tę samą lub taką samą. Z szyi zwisał jej srebrny łańcuszek. Już tylko jeden. Ten drugi, ważniejszy, przestał być potrzebny.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Taki, co przyszedł z góry»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Taki, co przyszedł z góry» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Taki, co przyszedł z góry»

Обсуждение, отзывы о книге «Taki, co przyszedł z góry» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x