— Nie — uciąłem. Może czułbym się lepiej, gdyby tu był Złoty. Ale mając w tej chwili do wyboru Stalowego albo ludzi, zdecydowanie wolałem Stalowego. Obcy z obcym to jak swój ze swoim. Do tego w sytuacji, gdy nie bardzo wiadomo, który z nas dwóch jest odrobinkę mniej obcy. — Jeszcze jedno — ubiegłem go, widząc, że choć z oporami, to jednak otwiera usta. — Streszczaj się, dobrze? Sporo już wiem, sporo się domyślam, sporo mnie nie interesuje. Na przykład mówiono mi, że w jakiś nieoperacyjny sposób rzekomo ożywiono mi znaczą część tych dziewięćdziesięciu procent mózgu, które u normalnego człowieka, ku obopólnemu zadowoleniu, przez całe życie pozostaje w uśpieniu. Że moim zadaniem miało być oddziaływanie. No i że zaistniałem po to, by zmieniać świat na lepsze. A teraz mów. Pomyślnym dla mnie zbiegiem okoliczności nie jesteś gadułą. Zatem krótko i węzłowato. Zamieniam się w słuch.
Wykonał ruch, przypominający balans prostokątnego obelisku podczas trzęsienia ziemi.
— Nie da się zupełnie krótko — mruknął. — Poczekaj… — odwrócił się i wykonał jakiś gest. Następnie skinął na mnie, żebym poszedł za nim kilka metrów przez trawnik, do najbliższych krzewów. Zrozumiałem, że usunął swój pojazd ze ścieżki i że nie chce, by ktoś nas zobaczył.
— Właściwie nie wiem, od czego zacząć — rzekł zakłopotany, kiedy znaleźliśmy się w ocienionym i osłoniętym miejscu.
— W podobnych sytuacjach zwykle proponuje się, by zaczynać od początku — powiedziałem. Traciłem cierpliwość. Naprawdę działo się ze mną coś dziwnego. — Ja będę mniej wymagający — ciągnąłem. — Po pierwsze, daruj sobie historię mojego życia, jeśli ją znasz. Myślę o moim, by tak rzecz, ubocznym, prywatnym życiu, którego nie pamiętam. Po drugie, pomogę ci zacząć. A więc: jestem chłopcem, wychowuję się w zakładzie opiekuńczym, nie u rodziców, chodzę do dobrej szkoły i przejawiam duże zdolności. Pojawia się Jałowiec. Doktor Iwo, jeśli wolisz. Bierze mnie do instytutu, który odtąd ma mi zastąpić rodzinny dom. Ale nie powodują nim instynkty macierzyńskie czy ojcowskie. Zaczyna radosną twórczość, dotyczącą mojego mózgu. Dalej ty.
— Nie — najwidoczniej uporządkował sobie w głowie fakty, które miał mi przedstawić. — Musimy się trochę cofnąć — zawyrokował. — Poznałeś mój świat i wiesz, że jest to świat skazany. Poznałeś świat, jak go nazywasz, Złotego i przekonałeś się, że on też ginie. A tu, u ciebie, na twojej Ziemi… — zająknął się.
— Wal prosto z mostu — burknąłem. — Co na tej mojej Ziemi?
— Nie chciałbym się wypowiadać… Nie studiowałem tutejszej cywilizacji. Interesowało mnie co innego. Nie miej mi tego za złe…
Delikatny jak nie zbuntowany Złoty. Co to się nie wyrabia w tym kosmosie.
— Chodzi o to — wymamrotał — że i u was są ludzie, którzy wróżą upadek waszej cywilizacji. Nie wchodzę w to, jakie mają podstawy, by…
— Przestaniesz się wreszcie ciaćkać? — huknąłem.
— Nie denerwuj się — zacisnąłem zęby i dałem sobie słowo, że więcej się nie odezwę. Mam czas. Mam więcej czasu niż Seneka Młodszy na Korsyce. Mogę być stoikiem. — Paru uczonych z tego instytutu, na terenie którego się znajdujemy — podjął z przymusem Stalowy — tak właśnie sądzi. Wśród nich doktor Iwo. Chyba jeszcze w młodości nabrał przekonania, że ludzkość, a może i w ogóle życie na tej planecie osiągnęły punkt krytyczny i że stało się tak na skutek nierozumnej, chaotycznej działalności człowieka. Potem doszedł do wniosku, że człowiek, będąc takim jakim jest, nie może działać inaczej. Istnieje zbyt dużo nawarstwień i uwarunkowań. Ale nie poprzestał na obserwacjach i wnioskach. Uznał, że choć jest już niemal za późno, to jednak owo „niemal” wystarczy, by poświęcić się bez reszty sprawie ratowania ludzi i Ziemi. Jedyną drogą wiodącą do tego celu była, według niego, zmiana człowieka — „tworzymy nowy pierwiastek ludzki w społeczności” — odezwały się we mnie przytłumionym echem słowa Jałowca. Jak na razie Stalowy nie powiedział mi niczego nowego. — Badając historię — mówił dalej — stwierdził, że propaganda dobra i mądrości, choć zostawia po sobie trwały ślad, nie jest w stanie zasadniczo odwrócić biegu wydarzeń. Określenie „propaganda” należy tu rozumieć jako wychowanie, nauczanie, szerzenie idei, czyli bardzo szeroko. Iwo jest psychofizykiem, toteż postanowił uciec się do swojej dziedziny. Dokonać eksperymentu na globalną skalę. Pomysł przyszedł mu do głowy w okolicznościach, które nie są dla mnie jasne. Zaledwie raz czy dwa bąknął coś na ten temat, a raczej zahaczył o tę kwestię całkiem mimochodem, podczas rozmów dotyczących konkretnych problemów technicznych. Zdaje się, że chodziło o coś nadprzyrodzonego, jakiś mit lub wierzenie. Naprawdę nie wiem, zresztą to nie ma znaczenia. Jego zamiar opierał się przecież nie na mistyce, a na przesłankach ściśle racjonalnych. Zaświtała mu idea stworzenia biologicznej maszyny do zmieniania ludzi i tej idei podporządkował pracę swojego zespołu. W miarę upływu czasu ten zespół topniał… ale to również zbędna dygresja. Oczywiście, taka maszyna też musiałaby być człowiekiem. Nie żadnym człekokształtnym robotem czy cyborgiem, tylko człowiekiem z krwi i kości. Tyle, że innym. Pełnym szlachetnej pasji, pozbawionym cech negatywnych i wyposażonym w potężny instrument oddziaływania, który niejako automatycznie narzucałby dobro i mądrość bliźnim. Kiedy się to relacjonuje jak ja w tej chwili, rzecz wygląda naiwnie, a nawet śmiesznie. Jednak zapewniam cię, że osobnik, którego nazywasz Jałowcem, nie jest ani naiwny, ani głupi. Jego zamysł miał realne szansę powodzenia… zwłaszcza odkąd pojawili się tu dwaj przybysze… z daleka, i z myślą o własnych światach podsunęli mu pewne rozwiązania… To było nieco później. Najpierw przybyłeś ty, wybrany spośród uczniów zakładów opiekuńczych, które kolejno odwiedzał doktor Iwo, szukając odpowiedniego kandydata. Nie mógł przecież zabrać dziecka rodzicom, bo by się na to nie zgodzili. A wasze zakłady opiekuńcze ponoć chętnie odstępują na wychowanie chłopców, jeśli proszą o to naukowcy pracujący w instytutach psychologii, posiadający idealne warunki i gwarantujący prawidłowy rozwój młodego człowieka. Zwłaszcza chłopców wybitnie zdolnych, do jakich należałeś. Zresztą pod tym względem doktor Iwo wywiązał się z przyrzeczenia. Otrzymałeś znakomite wykształcenie i wyrastałeś w atmosferze najszczytniejszych zasad. Może brakowało ci ciepła…
— Nie o mnie — przerwałem, łamiąc dane sobie słowo. Ale nie mogłem milczeć. — Nie o mnie…
— Muszę o tobie… ponieważ właśnie ty jesteś tą maszyną, która ma zmienić ludzkość, życie i świat — rzekł smętnie. — Otóż uczyłeś się, a równocześnie dzień po dniu, rok po roku, Iwo prowadził swój eksperyment, poddając cię zaplanowanym zabiegom. Nie kłamał mówiąc, że te zabiegi nie miały nic wspólnego z chirurgią. Nie było najmniejszej ingerencji w twoje matryce genetyczne. Zacząłeś pracować. Ożeniłeś się… przepraszam. Więcej nie będę. Zatem… zaraz… a, właśnie. Wtedy ja i, jak powiadasz, Złoty, już od dawna składaliśmy wizyty w tym instytucie… nie wchodząc sobie nawzajem w drogę. Zawsze rozmawialiśmy tylko z jednym człowiekiem, naturalnie do momentu, gdy zaczęliśmy przylatywać również po ciebie. Jak tu trafiliśmy? Co, wiesz? — pochwycił moje spojrzenie i mój niecierpliwy gest. Skinąłem głową. Świetnie pamiętałem. Daleki sygnał, świadczący, że gdzieś pojawiła się szansa. — To dobrze — odetchnął. — Przebywaliśmy, by posłużyć się popularnym określeniem, poza czasem, gorączkowo szukając ratunku. Odebrany przez nas impuls był jeszcze bardzo słaby. Ale zbiegiem okoliczności — zaznaczył skromnie — obaj ze Złotym wiemy nieco więcej o mózgu niż Iwo, czerpiący z osiągnięć waszej nauki. Podsunęliśmy mu parę wiadomości. Odtąd rozwijałeś się w sposób niedostępny dla innych ludzi. Jeszcze na studiach przewyższałeś inteligencją wykładowców. A przecież ten proces trwał, postępował i rozszerzał się. Równocześnie, co stanowiło zadanie nierównie trudniejsze, rosła siła twojego oddziaływania. Tego prostymi słowami, a w dodatku, jak zażądałeś, zwięźle, nie potrafię wyjaśnić. W grę wchodzi nie tylko topologia przestrzeni ożywionej, matematyczne teorie fal oraz najwyżej postawiona bioinformatyka. Również określone rozwiązania strukturalne — no oczywiście. Struktura. Jakże mogło by się bez niej obejść. — Mózg, jego ośrodki i system nerwowy człowieka, to potężna stacja nadawczo — odbiorcza — ku mojemu zadowoleniu wrócił jednak do języka elementarza. — A twój mózg, w porównaniu z innymi, funkcjonuje jak słońce przy zabytkowej żarówce. Wbudowano ci bowiem, też jedynie poprzez zdalną stymulację, unikatowy system wzmocnień. Doktor Iwo, korzystając z naszych podszeptów, skonstruował specjalną aparaturę. Istnieje ona i działa do dzisiaj, w pawilonach, które oddano do jego dyspozycji. Oficjalnie pracuje w nich nad swoją koncepcją pobudzania uśpionych komórek mózgu. Nikt nie wie, że dokonał konkretnego eksperymentu na człowieku. To jeszcze jedna uwaga na marginesie. Idźmy dalej. A właściwie możemy już sporządzić coś w rodzaju podsumowania. Opuszczasz instytut jako fenomenalne narzędzie, którego cechy tak szkicowo ci przedstawiłem. Zaczynasz nadawać. Oddziaływać. Przechodząc, zmieniasz świat, jak w opowiastce dla dzieci idąca polami wiosna. To znaczy zmieniasz ludzi, czy tego chcą, czy nie. Wyposażony w świadomość śniegowy bałwan nie życzyłby sobie wiosny, ale jego życzenie nie miałoby najmniejszego znaczenia. Zresztą ludzie nie wiedzą, że topnieją. Iwo, naturalnie, nie jest na tyle nierozsądny, by zakładać, że skutki twojego oddziaływania od razu będą powszechne i trwałe. Traktuje cię jak wzór. Znasz teorię rezonansu kształtotwórczego?
Читать дальше