Pochwyciła mój wzrok. Uśmiech zniknął z jej twarzy jak zdmuchnięty. Spąsowiała i odskoczyła na środek pokoju. Odwróciłem się, żeby pozwolić jej ochłonąć. W rzeczywistości sam potrzebowałem tego o wiele bardziej niż ona. Kiedy wreszcie mogłem już przestać udawać, że obserwuję oblany purpurą zachodu las na horyzoncie, odszedłem od okna i zająłem się barkiem. Miał dwie półki z butelkami. Wszystkie były pełne i zamknięte firmowymi kapslami. Na kwadratowej tacy ustawiono kilka szklaneczek.
— Napijesz się czegoś? — wszedłem w rolę gospodarza.
— Uhm.
— Szampana nie mamy — otworzyłem największą butelkę. Na palce z sykiem wykipiała mi zimna rosa. Powąchałem. Woda mineralna. Odwróciłem szklaneczkę, nalałem do pełna i wypiłem duszkiem. Nalałem drugą i podałem Helenie. — Przydałoby się parę kostek lodu — powiedziałem. — Niestety, jako pan domu jestem do niczego. Nawet stara chłopska chata w górach byłaby dla mnie za dobra. Ale woda nie jest aż tak strasznie ciepła. Spróbuj.
Po krótkim wahaniu podeszła do oparcia fotela, przechyliła się przez nie, wzięła ode mnie szklaneczkę i podniosła do ust. Wypiła łyczek, którym nie zaspokoiłby pragnienia wróbel, po czym odstawiła szklaneczkę i powiedziała zmienionym głosem:
— Chciał pan się wykąpać i odpocząć. Naprawdę powinnam pójść…
— Nigdzie nie pójdziesz — uciąłem. — Usiądź. Czekaj, a czy ty nie miałabyś ochoty się wykąpać? Spałaś przecież na tym łóżeczku w ubraniu, a potem tak długo chodziliśmy po słońcu?
— Uhm.
Oczywiście, że miała ochotę na kąpiel. Jej twarz zdradzała to tak wyraźnie, że znowu musiałem się roześmiać. Usłyszałem swój śmiech i dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę jak kretyńsko brzmiało to moje świergotanie o lodzie i tak dalej. Przestałem się śmiać. Okrążyłem fotel i przyjacielskim gestem obiema dłońmi wziąłem ją za ręce.
— Posłuchaj — patrzyłem jej prosto w oczy. — Powiem coś paskudnego, ale muszę to powiedzieć. Możesz się tu czuć zupełnie bezpieczna i swobodna. Od kiedy cię zobaczyłem, marzę o tym, żeby pójść z tobą do łóżka i stanę na głowie, by tego dopiąć, ale… zaraz! — potrząsnąłem jej dłońmi, widząc że się marszczy i otwiera usta — ale dopiąć tego w najzwyklejszy sposób. W drodze porozumienia stron, rozumiesz? Natomiast dopóki stroną jestem wyłącznie ja, będę cię czarować jak tylko potrafię, będę ci gadać różne stosowne w takich razach rzeczy, może nawet będę cię trochę namawiać, jednakże nie będę rzucać się na ciebie, próbować cię dotykać ani podglądać cię w wannie czy pod prysznicem. Nie w każdej sytuacji mógłbym za siebie ręczyć, ale tego bądź absolutnie pewna. Po prostu, pod tym względem jestem stuprocentowo normalny — dla podkreślenia, że mówię prawdę, puściłem jej ręce i odstąpiłem o krok.
Dłuższą chwilę stała jak zaklęta, po czym nagle odbiegła oczami w bok, porwała swoją szklaneczkę, wypiła jej zawartość do ostatniej kropli, podeszła do barku, postawiła szklaneczkę i znowu spojrzała na mnie,
— Zdaje się, że jest pan przede wszystkim stuprocentowo bezpośredni… pod tym względem — teraz ona miała głos lekko zachrypnięty. — Po tym, co usłyszałam, chyba rzeczywiście pójdę się wykąpać… — powoli ruszyła w stronę drzwi w płaskiej ścianie. Wiedziała, gdzie u mnie jest łazienka. Otworzyła te drzwi i weszła, zostawiając je otwarte. Odczekałem minutę, po czym poszedłem za nią. Łazienka była dopiero za następnymi drzwiami, zamkniętymi na cztery spusty. Dobiegł stamtąd szum wody. A ja stałem na progu sypialni. Niezbyt wielki pokój z jednym oknem, do połowy zakrytym zielonkawą zasłoną. Jedno niskie, szerokie łóżko, z dwiema płaskimi poduszkami, nakryte lekkim kocem. Jeden stolik z lampą, jedna trójkątna szafa w rogu i znowu te jakieś schowki jak dla jamnika. Wróciłem do dużego pokoju, wypiłem jeszcze szklankę wody mineralnej, uwaliłem się w fotelu i zamknąłem oczy. Czułem się tak, jakby ktoś mówił mi coś niesłychanie ważnego, ale zaczął po chińsku, rozwinął myśl w języku suahili, dopełnił ją urywkiem Salomona w oryginale, po czym mnie poprosił o logiczną pointę. Albo jakbym dostał do rozwiązania zadania w postaci układanki na opak, której każdy klocek z osobna przedstawiał prościutki rysuneczek, natomiast poprawnie zebrana całość dawała obraz co najmniej równie mętny i niezrozumiały, jak ten bohomaz nad regałem. Wrażenie nie należało do nachalnych, ani, tym bardziej, drażniących, ale nie powinienem się tak czuć. Zresztą, powinienem, nie powinienem. Bo co? Bo ktoś mi zakazał? Sam nie chcę się tak czuć. Jeszcze trochę, a zacznę podejrzewać, że to wielojęzyczne zdanie bez pointy i ta zwariowana układanka przyszły mi do głowy, ponieważ gdzieś w zakamarkach mojego mózgu wylęgła się myśl o prawdziwym domu. Może nawet nie wyłącznie moim własnym. Może również innych ludzi.
Spojrzałem tęsknie w stronę otwartych drzwi, uśmiechnąłem się jak to ja, zrzuciłem lekkie buciki, wstałem i poszurałem bosymi stopami po grubej, puszystej wykładzinie. Jej włoski prostowały się błyskawicznie. Tak szybko, że nie sposób było pochwycić wzrokiem śladów, zostających za piętami. Oto właściwe rozwiązanie i właściwy stosunek do sprawy.
Idąc do sypialni rozpinałem bluzę. Już miałem ją beztrosko rzucić na łóżko, kiedy przypadkiem poczułem pod palcami dziwne zgrubienie. Ledwie wyczuwalne, ale w miejscu, gdzie żadna maszyna w żadnym zakładzie odzieżowym nie zrobiłaby żadnego zgrubienia. W pobliżu najniższego guziczka, tuż nad dolną zakładką. Podniosłem ten skrawek materiału do oczu, położyłem na otwartej dłoni i przejechałem pod nim drugą dłonią. Wszyli tam coś płaskiego i okrągłego wielkości monety. Oczywiście, projektor. Przypuszczenie, że sam swoim ciałem wyświetlam przed sobą te zielone strzałki, mogło mi przyjść do głowy tylko dlatego, że ani przez moment serio się nad tym nie zastanawiałem. Musieliby mi jakoś tego rodzaju krążek wpakować pod czaszkę. O to ich mimo wszystko nie podejrzewałem. Mogłem, rzecz jasna, zasilać ten projektorek swoim biopolem, mogłem nawet w pewnym sensie sterować nim zagrzebanymi w podświadomości informacjami, ale nic więcej. Powiedzieli, że nie uciekali się do chirurgii. Nie mieli powodu kłamać. O nic przecież nie pytałem. Wystarczyło milczeć.
Wciąż jeszcze stałem, nagi do pasa, gładząc dłońmi ukryty w jedwabistej materii plasterek, kiedy z łazienki wyszła Helena. Ujrzawszy mnie przy łóżku z bluzką w rękach zatrzymała się. Niezwłocznie podzieliłem się z nią dokonanym właśnie odkryciem.
— Należałoby to wypruć i wyrzucić — powiedziałem. — Brzydka zabawka. Czy uwierzysz, że uparcie wyświetlała zieloną strzałkę wycelowaną o, tam? — wskazałem drzwi, przez które tylko co przeszła.
Uspokoiła się. Sukienkę zostawiła w łazience. Pewnie uznała, że należy ją odświeżyć. Była owinięta po pachy kąpielowym prześcieradłem. Z jej pięknej szyi spływały dwa srebrne łańcuszki.
— Na pewno nie — odrzekła, potrząsając głową. Końce włosów miała jeszcze mokre. Lśniły jak miedź. Zrobiła dwa kroki w moją stronę, stanęła i dodała: — Niech pan tego nie wyrzuca. Bardzo proszę. Pan musi iść tą samą drogą, co… — zawiesiła głos.
— Wiem, wiem, pamiętam — rzuciłem swobodnie. — Nie bój się. Nie pójdę żadną inną drogą niż ta, która prowadzi obok ciebie, a w końcu może doprowadzi mnie i do ciebie, jako że dwa ciała poruszające się równolegle w zakrzywionej przestrzeni… ale o ciałach wiesz pewnie więcej niż ja. Jesteś naukowcem. Mnie słowo „ciało” — mlasnąłem smakowicie — kojarzy się jedynie z…
Читать дальше