Darek odruchowo postąpił kilka kroków do przodu. Te buteleczki z koła, wysmukłe szklanki, kolorowe pojemniki z kanapkami, lodami i ciasteczkami wyglądały doprawdy bardzo apetycznie.
Idąc jak zahipnotyzowany w stronę czarodziejskiego stoliczka, Darek w pewnym momencie pochwycił kątem oka zarysy czyjejś nieruchomej postaci stojącej na granicy cienia. Zatrzymał się natychmiast. A więc jednak nie jest tutaj sam. Przestraszył się, że nieznajomy wyczytał z jego twarzy, jak bardzo przypadł mu do gustu widok nakrytego stołu, i postanowił natychmiast zatrzeć to wrażenie. Zwrócił się do majaczącej w mroku sylwetki i powiedział uprzejmym tonem:
— Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tutaj jest. Nazywam się Darek Ryska.
Podszedł do obcego i odruchowo wyciągnął dłoń, żeby się z nim przywitać. Powstrzymał go gruby, chrapliwy głos:
— Dzień dobry. Nie mogę podać ręki. Nie jestem pełnym androidem. Maro tylko głowę i korpus eksperymentalnego automatu pomocniczego.
Darek był już na tyle blisko, że mógł dokładniej przyjrzeć się mówiącemu. Ale i tak zorientował się, z kim ma do czynienia, jak tylko tamten wymówił pierwsze słowo. Z automatami chłopiec był od dawna za pan brat. Na Ganimedzie rzadko jednak spotykało się roboty człekokształtne, androidy, nawet jeśli miały tylko głowę i korpus podobne do ludzkich. Zimno mu się zrobiło na samą myśl, że ten automat mógł w normalny, ludzki sposób odpowiedzieć na jego powitalny gest. Przyjrzał się uważnie wieloczynnościowym kleszczom sterczącym z rękawa niby długie, zakrzywione szpony i postanowił sobie w duchu, że odtąd nie będzie tutaj do nikogo pierwszy wyciągał ręki.
— Przywitałeś się z automatem? — usłyszał nagle za sobą znajomy, wesoły głos. Odwrócił się i mimo woli odetchnął z ulgą. Kamerzysta Bo Ytterby, z którym Darek zawarł już bliższą znajomość na Ziemi podczas kręcenia pierwszych scen filmu, wyłonił się z mroku i podszedł do chłopca.
— Cześć — powiedział uśmiechając się zachęcająco. — Po uroczystościach powitalnych zechcesz może teraz coś przekąsić — wskazał lśniący w świetle reflektorów stół.
Darek prześliznął się spojrzeniem po młodej, opa-lonej twarzy filmowca i postanowił nie dać się prosić.
— Chętnie — mruknął ruszając żwawo z miejsca.
Z nie mniejszą energią sięgnął do pierwszego z brzegu pojemnika, w który ktoś włożył smakowicie wyglądające kanapki i… musiał znowu gwałtownie zamachać ramionami, żeby nie upaść. Jego dłoń przygotowana na spotkanie z pysznościami spoczywającymi na solidnym, choć dziwnie eleganckim stole, przeszyła bowiem powietrze. Równocześnie — za plecami Darka — Bo eksplodował w napadzie nieposkromionej wesołości. Chłopiec wyprostował się z godnością.
— Nie widzę w tym nic zabawnego — wycedził przez zęby.
Ytterby jakby tylko na to jeszcze czekał. Jego śmiech odbił się gromkim echem od ścian ogromnej sali.
— Nic za-baw-ne-go — wykrztusił z trudem. — Cha! cha! cha! Chciał zjeść atelier! To mi dopiero artysta! Nic zabawnego! Cha! cha! cha!
Darek odwrócił z niesmakiem oczy od widoku słaniającego się na nogach kamerzysty i ponownie, już bardziej trzeźwo, chociaż nie bez pewnego żalu, utkwił wzrok w pięknie nakrytym stole. Atelier? Tak, oczywiście… Przecież takie bajecznie kolorowe ściany niby to obiektów pozaziemskich, ta-kie „piękne” fotele, atłasy i w ogóle lśniące, opływowe sprzęty widuje się tylko na filmach! A dawno już minął czas, kiedy to, aby nakręcić na przykład scenę rozgrywającą się w miasteczku na Dzikim Zachodzie, trzeba było zbudować całe takie miasteczko, choćby tylko z drewna i tektury. Dziś scenografię zastępuje fotografia przestrzenna. To znaczy wyświetlanie takich trójwymiarowych fotografii. Darek przecież, podobnie jak wszyscy ludzie, miał stale do czynienia z holografią, a także holowizją. Innych filmów niż trójwymiarowe po prostu nie było, i to od niepamiętnych czasów. Krótko mówiąc, zamiast pięknej kabiny, stołu i kanapek miał teraz przed sobą tylko fotograficzną scenerię jakiegoś fragmentu filmu, w którym sam grał jedną z głównych ról. Że też dał się tak nabrać!
— Zgaś to — burknął odczekawszy, aż Bo wyśmieje się do syta. — A w ogóle — dodał — czy tutaj musi być tak ciemno?
— Nie musi — odpowiedział wesoło zagadnięty. Nie przestając się uśmiechać potrząsnął głową, odgarnął długie jasne włosy, które opadły mu na oczy, po czym podszedł do jakiegoś urządzenia i przekręcił kontakt. Atłasowa kabina z jej okienkami, nadymanymi fotelami i stołem zastawionym smakołykami zniknęła jak zdmuchnięta. Równocześnie całą salę zalało jasne, łagodne światło.
— To nasz warsztat — Bo Ytterby zatoczył dłonią łuk, prezentując pomieszczenie. — Tutaj nakręcimy kilka ujęć. Przede wszystkim wasze spotkanie z Sonią. Potem… — urwał i uśmiechnął się zagadkowo.
Darek nie znał dokładnie scenariusza, ale domyślał się, że potem przyjdzie kolej na ciekawsze zdjęcia. Starty rakiet, sceny w kosmosie, na jakichś nieznanych globach. W tej chwili jednak chłopiec nie zastanawiał się nad swoją rolą. Korzystając z tego, że Bo nareszcie zapalił światło, rozglądał. się ciekawie po ich nowym atelier. Teraz sala nie wydawała się już tak przestronna, jak przed chwilą, kiedy tonęła w półmroku. Pamiętając jednak o niewielkich rozmiarach całej stacji, Darek i tak był pewien, że znajduje się w najobszerniejszym pomieszczeniu, jakie ma do dyspozycji tutejsza załoga. Tutaj pewnie przygotowywano projekty poszczególnych dzielnic, poziomów i urządzeń nowego kosmicznego osiedla, o czym świadczyły odsunięte teraz pod ścianę deski kreślarskie, pulpity robocze, kalkulatory i inne aparaty. Chłopiec wyobraził sobie, jak bardzo pracujący tu architekci musieli być zachwyceni z powodu przeprowadzki do innych, zapewne znacznie ciaśniejszych pokoi. A przecież to, co oni robili, to było naprawdę coś, nie jakaś tam zabawa w przygodowy serial dla młodzieży.
Właśnie otwierał usta, żeby podzielić się z Bo ostatnią swoją myślą, kiedy na salę wtargnął ja-kiś stwór. W pierwszej chwili Darek pomyślał, że ma przed sobą rozregulowany automat pracujący na przyśpieszonych obrotach. Ale to nie był automat. Tak całkowicie bez sensu mógł zachowywać Się — tylko przedstawiciel pewnego żywego gatunku zamieszkującego układ słoneczny.
— Gdzie jest Lwizwis?! — kwiknął stwór,nacierając na Darka pękatym brzuchem wciśniętym w lśniącą, fioletową kurteczkę,
Chłopiec odruchowo cofnął się, a że dotąd nie zdążył zamknąć ust (otwartych dla wyrażenia ubolewania nad niedolą architektów), więc tym bardziej teraz nie znalazł powodu, by zamknąć je na powrót.
— Znowu jakiś ogłupiały automat — jęknął fioletowy, zwracając się z kolei do Bo, który jednak przezornie umknął za najbliżej stojący statyw kamery.
— Lwizwis! Lwizwis! — głos brzuchacza był piskliwy i brzmiała w nim ostateczna rozpacz. Dziwnie nie zgadzał się ten głos z wielką i łysą jak kolano głową wołającego, z jego twarzą, jakby skazaną na wieczne zatroskanie, i z całą sylwetką, niewysoką, lecz zwalistą i przypominającą znie kształcone osobliwie jajo wsparte na dwóch laskowych orzechach.
— Wszystko się wali! — wrzasnął żałośnie, po czym niespodziewanie ruszył pełnym biegiem prosto w kierunku chłopca. — Z drogi, nędzny robocie! — wykrzyknął przelatując obok Darka, który w ostatniej chwili iście bokserskim unikiem uratował się przed katastrofą.
— Lwizwis! Lwizwis! — zapiszczało oddalające się echo w korytarzu.
Читать дальше