Nagle chłopiec uczuł, że coś niesłychanie powolnym i łagodnym ruchem chwyta go za nogi i że jego ciało nabiera szybkości. Mimo woli odetchnął z ulgą. Zrozumiał też, że milczeć nadal — oznaczałoby wygłupić się do reszty. Odchrząknął i spytał nienaturalnie spokojnym głosem:.
— Jesteś już?
— Jestem — mruknął Adam.
— Zdążymy?
— Chyba że znowu uciekniesz — ton, jakim Adam wypowiedział te słowa, przeczył ich żartobliwej treści.
Darek pomyślał, że jeśli eksplozja nastąpi właśnie teraz, Adam nigdy już nie nada żadnego reportażu. Przez niego…
— No, ląduj! — usłyszał głos i równocześnie spełnił życzenie stryja, chociaż zapewne nie tak, jak ten to sobie wyobrażał.
Raptem tuż przed osłoną kasku Darka pojawił się szorstki, ciemny grunt. W następnym ułamku sekundy szorował już twarzą i brzuchem po polu startowym bazy.
— Brawo! — ucieszył się Adam. — Przepiękna jaskółka! Ale nie musiałeś wypełnić tak dokładnie tego: „ląduj”.
Chłopiec zatrzymał się w końcu i bardzo ostrożnie wstał. Kiedy się odwrócił, reporter był już przy nim.
— A teraz w nogi! — zawołał.
Określenia „w nogi” nie należy rozumieć zbyt dosłownie. Przez całą drogę do bazy Adam wlókł po prostu chłopca za sobą, a raczej nad sobą, na podobieństwo latawca z krótkim sznurkiem, wystrzeliwując ostatnie zapasy energii ze swego pistoleciku. Nie znaczy to jednak, że nogi Darka w ogóle nie uczestniczyły w tym triumfalnym powrocie. Wręcz przeciwnie, odegrały rolę, którą trudno byłoby może nazwać zaszczytną, ale która okazała się szalenie ważna. Posłużyły mianowicie Adamowi jako ów sznurek od wspomnianego latawca.
Tak czy owak, podróżując w ten sposób, dobrnęli wreszcie szczęśliwie do wejścia, w którym widniała wysoka sylwetka mężczyzny. Mężczyzna ten cofnął się teraz pośpiesznie do środka.
— Już! — usłyszał Darek czyjś głos pełen napięcia.
Chłopiec chciał coś powiedzieć, ale nagle zobaczył na ścianie na wprost wejścia swój własny cień. Zaraz potem ta ściana buchnęła— ostrym, przeszywającym błyskiem. Chłopcu wydało się, że stanął przed lustrem, na które ktoś skierował światło dziesięciu słońc. Zmrużył odruchowo oczy i obejrzał się z rozpaczą. Ale Adam był już wewnątrz! Właśnie mocował się z klapą włazu. Rozległ się trzask i w komorze śluzy zapanowała ciemność.
Teraz dopiero Darek zorientował się, że wrócił do pozycji pionowej. Wreszcie czuł, że jego tak ciężko doświadczone nogi stoją mocno i pewnie, dźwigając swoją przyrodzoną porcję żywej wagi. Tu nie groziły już żadne sztuczki ze strony — nie istniejącej niemal na tym globie — grawitacji.
— To się nazywa zdążyć w ostatniej chwili — powiedział jakiś męski głos.
Chłopiec przypomniał sobie, że z daleka widział trzy sylwetki zamiast dwóch. Abart tkwi pewnie przy aparaturze, w dyspozytorni. W momencie eksplozji nie mógł jej przecież opuścić nawet na ułamek sekundy. Kim więc był ten tutaj?
— Co się stało? — spytał krótko Adam. Darek z natury lubił jasne sytuacje. Poza tym uznał, że tym razem stryjowi naprawdę coś się od niego należy.
— Wyrzuciłem pistolet i podskoczyłem sobie — odrzekł szczerze. — Możesz powiedzieć, co o mnie myślisz, ale nie musisz — dodał po chwili ponuro. — I tak wiem…
— To dobrze — zaśmiał się krótko Adam i zaraz spoważniał. — Teraz powiedz, czemu zerwałeś łączność i co się stało ze statkiem?
Możliwie najkrócej opisał Darek wszystko, co mu się przytrafiło, od chwili kiedy komputer „Smyka” odebrał wezwanie o pomoc.
— Gdy kazał mi wyłączyć radio i automatycznego pilota, obliczyłem kurs…
— Co?! — przerwały chórem dwa głosy. W innych okolicznościach ten chór napełniłby serce chłopca niewysłowioną słodyczą. Ale po tym fatalnym wyskoku, dosłownie i w przenośni… Darek doskonale wiedział, że musi minąć trochę czasu, zanim w pełni odzyska poczucie własnej wartości.
— Obliczyłem kurs — powtórzył więc skromnie. — Nad bazą ten facet wyrzucił mnie z rakiety. I to już właściwie wszystko.
Nad wewnętrznymi drzwiami śluzy zapłonęło zielone światełko. Znak, że komora wypełniła się powietrzem i można już wejść do bazy.
Idąc korytarzem w stronę dyspozytorni, chłopiec raz jeszcze musiał powtórzyć swoją relację. Zrobiło się jaśniej i wreszcie mógł zobaczyć twarz tego trzeciego. Szpakowaty. Stewa. Człowiek, który przyleciał po pierwszej eksplozji i któremu dziwnie zależało na tym, żeby spotkać się z Nerpą bez świadków. Człowiek, który stał za Mammeą, kiedy ten wypytywał Darka o zaginione obiektywy. Człowiek, który tak natarczywie domagał się od Adama odpowiedzi, dokąd mają zamiar lecieć i czy uzyskali zgodę dyspozytora. Słowem, ktoś, kto lubi zajmować się cudzymi sprawami. Chłopiec postanowił z miejsca, że szczerą rozmowę z Adamem odłoży do czasu, kiedy zostaną sami.
— Cześć — przywitał Darka dyspozytor, w odróżnieniu od Nerpy zupełnie młody mężczyzna, w takim samym jak tamten białym skafandrze. — Gratuluję. Wprawdzie napędziłeś nam porządnego stracha, ale z pilotażu… piątka z plusem! Co ja mówię! Dziesięć piątek!
— Powiedz mi, chlubo rodziny — odezwał się Adam — kiedy już nazbierałeś tyle tych piątek, jak się właściwie czujesz? Może powinniśmy go zbadać? — zwrócił się do Abarta z udaną troską. — Musiał przejść poważny szok. A potem ten rozpaczliwy skok w przestrzeń…
— Uważam sprawę za wyjaśnioną — grobowym głosem przypomniał swoją skruchę Darek. — A czuję się dobrze.
— Pozwólcie — szpakowaty skończył właśnie manipulować przy pulpicie łączności i zwrócił się do chłopca — że teraz ja o coś spytam. Jak wyglądał ten mężczyzna, który porwał „Smyka”? Widziałeś go?
Darek spojrzał na Adama, jakby chciał od niego usłyszeć, czy ma odpowiadać. Stryj jednak milczał.
— Widziałem, ale tylko przez chwilę — bąknął wreszcie niechętnie „piątkowy” pilot.
— Mógłbyś go opisać?
— Miał bardzo szczupłą twarz i takie… takie wystające kości policzkowe. Szpakowaty skinął głową. Jego oczy zalśniły.
— Jesteś pewny?.
— Tak.
Darek bardzo nie lubił, kiedy pytano go o coś dwa razy. Stewa jakby wyczuł, o co chodzi, bo uśmiechnął się przelotnie.
— To bardzo ważne — usprawiedliwił się. — Muszę mieć absolutną pewność. Mówiłeś, że pytał, kto z tobą przyleciał, i że jakoś dziwnie zareagował, kiedy wspomniałeś Joego Gratha. Czy jeszcze o kimś rozmawialiście?
Darek pomyślał o przerażonym Bo, któremu obiecał, że będzie milczał, zanim się nie rozmówią.
— O nikim — powiedział stanowczym tonem. Stewa przyjrzał mu się badawczo, po czym bez słowa zaczął nakładać kask.
— Teraz nie polecisz — oświadczył Abart. — Promieniowanie.
— Muszę — mruknął Stewa już z korytarza. Dyspozytor włączył mikrofon.
— Zabraniam startu!
— Odmawiam wykonania — zadudniło w głośnikach. — Muszę tam być przed nim… Abart strzelił z furią palcami.
— Tutaj ja decyduję — powiedział z naciskiem. — Blokuję właz.
— Właz otwarty — padła odpowiedź. — Na mocy moich uprawnień odblokowuję automaty bezpieczeństwa. Nie mogę inaczej, Abart.
Darek poczuł, że jego niejasne podejrzenia dotyczące osoby szpakowatego stają się odrobinę bardziej niejasne. O jakich uprawnieniach on mówi? Przecież w przestrzeni — obojętne czy na statkach, czy w bazach satelitarnych — decydujący głos ma zawsze dyspozytor. Spojrzał na Adama i ku swojemu zdziwieniu ujrzał, że ten uśmiecha się z uznaniem. Zaraz potem usłyszał jego głos:
Читать дальше