— Twarda sztuka. Nie złość się, Abart. Dobrze wiesz, że na jego miejscu postąpiłbyś dokładnie tak samo. A poza tym — uśmiech Adama stał się szerszy — ktoś już kiedyś powiedział: władza ma wtedy autorytet, kiedy nie wydaje poleceń, o których wiadomo z góry, że nie zostaną wykonane. Nie trzeba było zabraniać.
Abart pomilczał chwilę, jakby obmyślając zemstę nad szpakowatym. Wreszcie poruszył się niecierpliwie i machnął ręką.
— Musiałem — odburknął. — Natężenie promieniowania trzykrotnie przekracza dopuszczalne wartości. Poza tym zostaliśmy odcięci od świata. Wy straciliście „Smyka”, a ja wysłałem swój statek śladem ciężarowców, w rejon eksplozji, żeby automaty przeprowadziły badania wytrzymałości siłowego pola. Pierwsza rakieta zamelduje się tu nie wcześniej niż za pół godziny.
— Pół godziny to jeszcze nic takiego — powiedział Adam, spojrzał na Darka i przymrużył zabawnie oko. — Nie martw się, zdążymy jeszcze nakręcić dzisiejszą porcję waszego wiekopomnego filmu.
Chłopiec odruchowo popatrzył na zegarek. Dochodziła druga. Nie do wiary! Wydawało mu się, że od kiedy opuścili stację, minęła co najmniej doba. W rzeczywistości ich lot „Smykiem”, porwanie, powrót i te ostatnie sceny w bazie — wszystko to razem trwało raptem trzy godziny!
— Kim właściwie jest… Stewa? — zwrócił się po chwili milczenia do Adama.
Ten moment wahania przed wymienieniem nazwiska miał dać reporterowi, do zrozumienia, że szpakowaty nie cieszy się szczególną sympatią Darka.
Adam spojrzał niepewnie na Abarta. Porozumieli się wzrokiem, po czym dyspozytor machnął ręką.
— Niech wie — mruknął. — Teraz to już i tak nie ma znaczenia.
Stryj Darka skinął głową na znak, że się zgadza z opinią Abarta.
— Stewa przyleciał specjalnie z Ziemi, aby wyjaśnić sprawę tych zaginionych obiektywów fan-tomatycznych — powiedział. — Jest oficerem w Radzie Głównej Służby Ochrony Zdrowia.
Chłopiec podskoczył jak ukąszony przez osę.
— Adam! — krzyknął chwytając reportera za rękaw. — Czy on wie… czy ty mu coś mówiłeś?
— Co mu miałem mówić? Przecież ja — zaakcentował to słówko — o niczym nie wiem. A trudno mi informować przedstawiciela Rady Głównej Służby Ochrony Zdrowia, że mój bratanek tak jakby czegoś się domyślał.
— Ja muszę się z nim zobaczyć! — krzyknął rozpaczliwie chłopiec. — To znaczy — poprawił się — a muszę porozmawiać z Bo! Ja muszę…
— Przykro mi, ale naprawdę to musisz czekać, aż uda nam się stąd odlecieć — zauważył stryj. — Możesz oczywiście połączyć się ze stacją i poprosić YtterbY'ego. Albo Stewę… Tylko że wtedy będą cię słyszeć wszyscy. A nawiasem mówiąc — dorzucił od niechcenia — czy nie mógłbyś przy okazji i mnie poinformować, co ty właściwie wiesz?
Darek spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, potem przeniósł to spojrzenie na Abarta, wrócił do stryja i powtórzył całą operację od nowa. Ale dyspozytor tkwił nieruchomo przed swoim pulpitem, a Adam z osobliwym upodobaniem wpatrywał się w ścianę nad głową chłopca. Zza tej ściany dobiegał chwilami charakterystyczny, stłumiony terkot przekaźników. Poza tym w kabinie było cicho, jak makiem zasiał.
W tej ciszy głos Darka, kiedy wreszcie przemówił, jemu samemu wydał się obcy.
— Ja naprawdę muszę najpierw porozmawiać z Bo. Chyba rozumiesz… — wpatrzył się w Adama z błagalną prośbą.
— Rozumieć rozumiem — odpowiedział po namyśle reporter — ale boję się, że z tego rozumienia nic nikomu nie przyjdzie. Dlaczego właściwie — wrzasnął nagle, aż chłopiec cofnął się odruchowo o krok — nie powiedziałeś o wszystkim Stewie?! Mało ci latania bez namiaru, gubienia rakiet i roli w filmie?! Zachciało ci się jeszcze zabawy w detektywa?!
Darek po raz pierwszy w życiu widział tego swojego wesołego stryja w ataku autentycznej furii. Nie potrafił jednak nawet się zdziwić. Był zbyt przygnębiony.
— Skończyliście? — spytał po chwili Abart. -Jeśli tak, to może przyjdziecie popatrzyć.
Chłopiec nie był teraz ciekaw absolutnie nicze-go, co nie wiązało się bezpośrednio z ponurą tajemnicą Mykeskesa i Joego Gratha.
Adam natomiast… Ale czego innego można się było po nim spodziewać? Posapał jeszcze chwilę, gromiąc swego bratanka zabójczym wzrokiem, po czym nagle odwrócił się na pięcie i podbiegł do dyspozytora. Stanął za jego plecami i jakby nigdy nic wpatrzył się w ekrany. A po chwili zapomniał o całym świecie. Liczyło się tylko to, co niosła bieżąca chwila. To, o czym będzie można opowiedzieć ludziom, słuchaczom i widzom jego agencji informacyjnej. Cały Adam!
— Darek! — zawołał w pewnej chwili. — Chodź tu prędko!
Wezwany nie drgnął nawet.
— No, chodźże! — ponaglił go niecierpliwie stryj. Wreszcie, nie słysząc kroków chłopca, odwrócił się w jego stronę. Spojrzał mu badawczo w oczy, po czym nagle wygłosił mowę.
— Możesz coś zrobić? Nie możesz — odpowiedział sam sobie. — Możesz coś wymyślić? Nie możesz. Na razie nie masz wpływu na bieg wydarzeń. W takiej sytuacji człowiek ma do wyboru albo siedzieć i płakać, albo czekać z założonymi rękami, albo wreszcie zająć się czymś pożytecznym. Zapamiętaj sobie, co mówię, ośla głowo, bo to jedna z wielkich tajemnic powodzenia. Nie tylko reportera, ale i naukowca, którym podobno chcesz zostać. Jeśli przyjdzie ci poczekać kilka go-dzin na wyniki jakichś pomiarów, to co zrobisz na tym swoim Ganimedzie? Pójdziesz spać? Będziesz biegał od jednego aparatu do drugiego i piszczał Jak Werwus? A może uwalisz się w fotelu i…
— Dobrze już, dobrze — przerwał Darek zrezygnowanym tonem.
Trudno odgadnąć, czy przekonał go, jeśli można tak powiedzieć, całokształt przemowy reportera, czy też decydującą rolę należało przypisać samej „oślej głowie”. A może po prostu wolał ustąpić, żeby tylko Adam przestał mówić? W każdym razie stryj osiągnął swój cel. Chłopiec, wprawdzie ociągając się, podszedł do ekranu. Przez chwilę jego twarz pozostała jeszcze mroczna i nieobecna. Zaraz potem rozjaśnił ją promyk zaciekawienia. Ten promyk wkrótce się powiększył w prawdziwe światło.
Widok był bajeczny. Na pierwszym ekranie rysowały się tory wielkich bezzałogowych transportowców, które przewoziły szczątki planetoidy z rejonu wybuchu na plac budowy. Była to istna plątanina zielonych nitek, ciemnych lub połyskujących, w zależności od tego, czy dany tor był akurat wolny, czy zajęty. Sąsiedni ekran ukazywał pracę automatycznych ładowarek zbierających te okruchy i przenoszących je do ładowni macierzystych statków. Te od razu po zamknięciu włazów uruchamiały silniki i odlatywały, bodąc czerń smugami wielobarwnego ognia. Trzeci ekran przekazywał obraz terenu budowy. Zawieszone w próżni reflektory oświetlały ogromną, niemal płaską jeszcze platformę. Tylko tu i ówdzie piętrzyły się sterty odłamów skalnych, tam gdzie w przyszłości miały być wzgórza, parki alpejskie lub tradycyjne budowle z kamienia. Wydawało się, że automaty montują miasteczko dla lalek. W rzeczywistości obszar przyszłego osiedla miał mieć średnicę pięciuset kilometrów.
Darek przeniósł wzrok na ekran stojący po przeciwnej stronie i przez chwilę przyglądał się przeskakującym na nim liczbom.
— A co to jest? — nie wytrzymał w końcu. Abart odwrócił się i podążył za wzrokiem chłopca.
— Mapa — odpowiedział z uśmiechem.
— Mapa? — nie zrozumiał Darek. — Mnie chodzi o ten ekran z liczbami…
— Przecież mówię. Mapa — powtórzył dyspozytor. — Tyle że zamiast przedstawiać rozmaite kraje, podaje ich położenie. Bo te kraje są stale gdzie indziej.
Читать дальше