Henryk Gajewski - Kroki w nieznane - 1971
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Gajewski - Kroki w nieznane - 1971» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1971, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kroki w nieznane - 1971
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1971
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kroki w nieznane - 1971: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kroki w nieznane - 1971»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kroki w nieznane - 1971 — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kroki w nieznane - 1971», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nie wyjaśniało to wprawdzie zagadki błękitnego piasku i migotliwej błękitnej mgły. Ale przypomniał sobie znów natarczywy dźwięk dzwonka i swój skok do przyrządów sterowniczych. Nerwowe ruchy swoich rąk, kiedy zapinał pasy. Kropkę na ekranie, która rosła gwałtownie…
Suchość w ustach. Potworna świadomość, że to już jest to. Dla niego przynajmniej, mimo że główne siły obydwóch flot nie znalazły się jeszcze we wzajemnym zasięgu.
Pierwszy smak walki. Za trzy sekundy czy jeszcze prędzej zwycięży albo stanie się garścią żużlu i popiołu. Zginie. Trzy sekundy — tyle trwa starcie kosmiczne. Dość czasu, żeby wolno policzyć do trzech, a potem — zwycięstwo albo śmierć. Jedno trafienie wystarcza, żeby zniszczyć lekko uzbrojony i słabo opancerzony mały statek rozpoznawczy.
Podczas gdy spieczone wargi wypowiedziały bezwiednie słowo „Raz”, gorączkowo manipulował sterami, aby utrzymać rosnącą kropkę na skrzyżowaniu pajęczych nici ekranu. Ręce obracały stery, a równocześnie prawa stopa zawisła nad pedałem wyrzutni pocisku. Jeden jedyny pocisk stężonego piekła, który musi trafić albo… Na drugi strzał nie będzie już czasu.
„Dwa”. Liczył, nie zdając sobie z tego sprawy. Kropka na ekranie nie była już kropką. Odległa tylko o kilka tysięcy kilometrów, sprawiała teraz w powiększeniu takie wrażenie, jak gdyby znajdowała się w odległości zaledwie kilkuset metrów. Był to zgrabny, szybki statek rozpoznawczy, mniej więcej tej wielkości co statek Carsona.
Obcy, tak, ponad wszelką wątpliwość. „Trz… Stopa dotknęła pedału wyrzutni…
Naraz Obcy skręcił raptownie i zniknął z krzyżujących się linii. Carson z rozpaczliwym pośpiechem naciskał klawisze przyrządów, żeby pognać za nim.
Przez dziesiątą część sekundy Obcego nie było wcale na ekranie, potem, kiedy dziób statku Carsona obrócił się za nim, Carson ujrzał go znów. Obcy lotem nurkującym zmierzał wprost ku lądowi.
Ląd? Było to chyba złudzenie optyczne. Musiała być złudzeniem ta planeta — czy cokolwiek innego — która wypełniła teraz cały ekran. Nie mogło tu być żadnego lądu. Najbliższą planetą był Neptun, odległy o cztery miliardy kilometrów, a Pluton krył się po drugiej stronie dalekiego słońca wielkości łebka od szpilki.
Carson miał przecież przyrządy! Nie wskazywały żadnego obiektu rozmiarów planety, nawet rozmiarów asteroidu. Ogarnął go nagły lęk, przeraził się zderzenia, zapominaj ąc nawet o Obcym. Wystrzeli przednie rakiety hamujące, a gdy nagła zmiana szybkości cisnęła go do przodu napinając pasy, wystrzelił prawe rakiety, żeby wykonać awaryjny zwrot. Przycisnął klawisze i nie odejmował od nich rąk, wiedząc, że musi użyć wszystkich środków bezpieczeństwa, aby uniknąć kraksy i że przy tak nagłym zwrocie straci na chwilę przytomność.
Poczuł, że ją traci.
To było wszystko. Teraz siedział na rozpalonym błękitnym piasku, kompletnie nagi, choć poza tym cały i zdrów. Nigdzie nie było śladu po statku kosmicznym, a zresztą nie było też śladu Kosmosu. Nie miał pojęcia, co to za sklepienie ma nad głową, ale pewien był, że to nie jest niebo. Dźwignął się na nogi.
Przyciąganie wydawało się nieco większe od normalnego. Niewiele większe.
Jak okiem sięgnąć, gładka płaszczyzna pokryta piaskiem. Tu i ówdzie kępy mizernych krzaków. Krzaki też niebieskie, ale w różnych odcieniach, niektóre jaśniejsze od błękitu piasku, inne znów ciemniejsze.
Spod najbliższego krzaka wybiegło małe stworzonko. Było podobne do jaszczurki, ale miało więcej niż cztery łapki. Stworzonko też było błękitne. Jaskrawo-błękitne. Zobaczyło Carsona i szybko uciekło z powrotem pod krzak.
Carson spojrzał znów w górę, usiłując dociec, co właściwie ma nad głową. Czy to dach? Nie, ale w każdym razie kopuła. Migotała ustawicznie, co utrudniało patrzenie. Niewątpliwie jednak miała kształt półkolisty i sięgała aż do płaszczyzny, do błękitnego piasku, otaczając Carsona ze wszystkich stron.
Znajdował się nie opodal środka kopuły. Dzieliło go jakieś sto metrów od najbliższej ściany, jeżeli to była ściana. Miał wrażenie, że wydrążoną błękitną półkulą c z e g o ś, maj ącą około dwustu pięćdziesięciu metrów w obwodzie, przykryto gładką płaszczyznę piasku.
Wszystko było niebieskie, prócz jednej plamy. W znacznej odległości, pod wklęsłą błękitną ścianą Carson dostrzegł coś czerwonego, jak gdyby kulę, mającą około metra średnicy. Znajdowała się zbyt daleko, żeby można było w tej migotliwej niebieskości dokładnie jej się przyjrzeć. Ale sam nie wiedząc czemu poczuł, że przeszył go dreszcz.
Wierzchem dłoni otarł pot z czoła, a raczej bezskutecznie próbował go otrzeć.
Czy to upiorny sen? Ten upał, ten piasek, to nieokreślone uczucie odrazy, którego doznawał, ilekroć spojrzał na czerwoną kulę.
Sen? Nie, człowiek nie zasypia i nie ma widziadeł sennych podczas walki w Kosmosie.
Śmierć? Niepodobna. Gdyby istniała nieśmiertelność, nie byłaby czymś tak bezsensownym, złożonym, z błękitnego skwaru, błękitnego piasku i czerwonej ohydy.
Naraz usłyszał głos.
Usłyszał go w głowie, nie w uszach. Dobiegał znikąd i zewsząd.
— Wędrując przez czasy, przestrzenie i wymiary — rozbrzmiewał głos w mózgu Carsona — ujrzałem w tym czasie i tej przestrzeni dwa ludy, maj ące stoczyć wojnę, w której jeden, z nich musi zginąć, a drugi tak osłabnie, że cofnie się w rozwoju i nie spełni nigdy swego przeznaczenia, lecz ostatecznie w proch się obróci, z którego powstał. Mówię tedy, że tak się stać nie może.
— Kto… kim jesteś? — Carson nie powiedział tego na głos, pytanie zarysowało się tylko w jego myślach.
— Nie zrozumiesz tego. Jestem… — Nastąpiła pauza, jak gdyby głos szukał — w mózgu Carsona — słowa, którego tam nie było, słowa, którego Carson nie znał. — Jestem zakończeniem ewolucji gatunku tak starego, że czasu nie można określić wyrazami, których znaczenie zdołałbyś pojąć… Gatunku stopionego w jedno jestestwo, wieczne… Takim jestestwem mógłby się stać twój prymitywny gatunek… — znów szukanie słowa —…po długim czasie. Mógłby się nim stać również gatunek, który w myślach nazywasz Obcymi. Postanawiam więc wtrącić się do tej bitwy, bitwy między flotami o siłach tak równych, że wynikiem jej byłaby zagłada obu gatunków. Jeden musi ocaleć. Jeden musi rozwijać się i ewoluować.
— Jeden? — pomyślał Carson. — Mój czy?…
— Jest w mojej mocy zapobiec wojnie, odesłać przybyszów do ich galaktyki. Ale wróciliby z czasem albo twoi współbracia prędzej czy później podążyliby tam za nimi. Tylko pozostając tutaj, w tym czasie i tej przestrzeni, aby ustawicznie interweniować, mógłbym powstrzymać te dwa gatunki od wzajemnego unicestwienia, a pozostać nie mogę.
Rozstrzygnę więc teraz. Zniszczę jedną flotę doszczętnie, druga zaś nie poniesie żadnych strat. Jedna cywilizacja będzie w ten sposób ocalona.
Zły sen. To musi być zły sen, pomyślał Carson. Ale wiedział, że tak nie jest.
Wszystko było zbyt obłędne, zbyt niewiarygodne, aby mogło nie być rzeczywistością.
Nie śmiał zadać pytania: która? Ale wyręczyły go w tym jego myśli.
— Ocaleje silniejszy — rzekł głos. — Tego nie mogę ż nie chcę zmienić. Ingeruję tylko po to, aby zwycięstwo było całkowite, aby nie było — znów szukanie słowa — pyrrusowym zwycięstwem śmiertelnie osłabionego gatunku.
Z krańców niedoszłej bitwy wybrałem na chybił trafił dwóch osobników, ciebie i jednego z Obcych. Widzę z twej pamięci, że w nacjonalistycznym zaraniu waszych dziejów znane były wypadki, kiedy o wyniku zatargu między dwoma narodami rozstrzygał turniej ich reprezentantów, rycerzy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kroki w nieznane - 1971»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kroki w nieznane - 1971» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kroki w nieznane - 1971» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.