— Też w optymalnej konfiguracji. Sztuczne przyciąganie na wszystkich pokładach ustawione na jeden G. Zero G w schodni, przedziałach generatorów i kabinie Prilicli.
— Łączność?
— Wciąż nie ma przekazu ze Szpitala, sir — zameldował Haslam.
— Trudno. Siłownia, zero mocy na dyszach, gotowość do zatrzymania procedury skoku aż do czasu minus jedna minuta. — Spojrzał na Conwaya i Murchison. — W tej ostatniej minucie nie można zaniechać skoku i polecimy niezależnie od tego, czy otrzymamy komunikat, czy nie.
— Wyłączam napęd konwencjonalny — oznajmił Chen. — Przyspieszenie zero, w gotowości.
Ledwo wyczuwalne przyspieszenie ustało, jednak układy sztucznej grawitacji włączyły się z mocą równą ziemskiemu ciążeniu. Wyświetlacz na panelu kapitana podawał w ciszy minuty i sekundy pozostałe do skoku. Gdy została już tylko niecała minuta, Fletcher westchnął cicho.
— Mamy sygnał ze Szpitala, sir! — zawołał nagle Haslam. — Podają tylko dokładne koordynaty boi alarmowej i nic więcej.
— Nie chcieli marnować czasu na czułe pożegnania — zaśmiał się nerwowo kapitan i natychmiast rozległ się gong oznajmiający, że statek szpitalny i jego pasażerowie przenieśli się do sztucznie wykreowanego wszechświata, gdzie nie obowiązuje zasada równości akcji i reakcji i gdzie szybkość światła nie jest szybkością graniczną.
Conway spojrzał odruchowo przez przedni iluminator, za którym rozciągała się wewnętrzna powierzchnia migotliwie szarej kulistej powłoki spowijającej szczelnie statek. W pierwszej chwili wydała mu się całkiem gładka, jednak po chwili zaczął dostrzegać w niej głębię tak odległą, że aż oczy rozbolały go od prób adaptacji do zmieniającej się nieustannie szarej perspektywy.
Pewien inżynier ze Szpitala wyjaśnił mu kiedyś, że wszystko, co znajduje się w nadprzestrzeni, czy to ludzie, czy maszyny, w zasadzie przestaje istnieć i że nawet naukowcy nie rozumieją do końca fizyki skoku ani tego, jakim cudem statek wraz z pasażerami dociera do celu w takiej samej postaci, w jakiej wyleciał, a nie jako bezładna mieszanina molekuł. Inżynier ów nie słyszał wprawdzie, by kiedykolwiek doszło do takiego wypadku, co jednak nie znaczyło, że nie może do niego dojść, i dlatego przyszedł poprosić lekarza o coś na sen. Wolałby przespać moment swojej dezintegracji, gdy znowu dostanie przepustkę i będzie leciał do domu.
Conway uśmiechnął się na to wspomnienie i odwrócił oczy od kotłującej się leniwie szarości. W centrali nie istniejący oficerowie wpatrywali się w urojone konsole i odprawiali wszystkie swoje powinności. Conway zerknął na Murchison, która lekko skinęła głową. Oboje rozpięli pasy i wstali.
Kapitan spojrzał na nich, jakby dopiero teraz ich zauważył.
— Oczywiście macie państwo swoje sprawy do załatwienia — powiedział. — Skok potrwa co najmniej dwie godziny. Gdyby zdarzyło się coś ciekawego, przekażę to na wasz ekran.
Przepłynęli szybem i kilka chwil później stanęli nieco chwiejnie na pokładzie medycznym. Panujące na nim normalne ciążenie przypomniało im, że jest coś takiego jak góra i dół. Pomieszczenie było puste, jednak przez iluminator śluzy dojrzeli odzianą w skafander Naydrad. Stała na skrzydle obok miejsca, gdzie łączyło się ono z kadłubem.
Ta akurat sekcja skrzydła była wyposażona w moduły sztucznej grawitacji, co miało pomóc w transporcie co bardziej kłopotliwych ładunków do i ze śluzy. Dlatego też Naydrad stała w pozycji obróconej wobec Conwaya i Murchison o dziewięćdziesiąt stopni. Dostrzegła ich i pomachała obojgu, po czym wróciła do sprawdzania mechanizmów śluzy i zewnętrznego oświetlenia.
Poza więzami grawitacji nic nie łączyło jej ze statkiem. Nie przypięła się doń liną bezpieczeństwa, chociaż gdyby odpadła od kadłuba w nadprzestrzeni, zaginęłaby, i to bez najmniejszych szans na ratunek.
Wyposażenie pokładu medycznego zostało już sprawdzone przez Naydrad i Priliclę, jednak Conway i tak postanowił zerknąć na wszystko raz jeszcze. Prilicla, który potrzebował więcej snu niż jego mniej delikatni towarzysze, przebywał w swojej kabinie, a Naydrad ciągle była zajęta na zewnątrz. To znaczyło, że Conway zdoła przeprowadzić inspekcję, nie narażając się na ostentacyjne milczenie pająkowatego empaty i jeżenie sierści urażonej brakiem zaufania Kelgianki.
— Najpierw nosze — powiedział.
— Pomogę ci — odezwała się Murchison. — Przy tym i przy przeglądzie magazynu leków piętro niżej. Nie jestem zmęczona.
— Nie „piętro niżej”, ale „pokład niżej” — powiedział Conway, otwierając skrytkę noszy. — Chcesz, żeby kapitan uznał cię za osobę o horyzontach ograniczonych do własnej specjalności?
Murchison zaśmiała się cicho.
— Chyba już o mnie tak myśli. Przynajmniej tak by wynikało z paternalistycznego tonu, którym ze mną rozmawia. A nawet nie tyle ze mną rozmawia, ile mi wykłada… — Pomogła mu wytoczyć nosze i dodała: — Napełnimy powłokę do trzykrotnego ziemskiego ciśnienia. Na wypadek, gdyby trafił się nam ktoś żyjący w takich warunkach. Potem przygotujemy kilka mieszanek oddechowych, które z największym prawdopodobieństwem mogą się nam przydać.
Conway skinął głową i odstąpił od wydymającej się powłoki noszy. Po chwili, gdy się wypełniła powietrzem, sprawdził szczelność. Wewnętrzny wskaźnik ciśnienia ani drgnął.
— Nie ma przecieków — mruknął Conway i włączył pompę, by wymienić powietrze w środku. — W drugiej kolejności spróbujemy z atmosferą illensańską. Na wszelki wypadek nałożymy maski.
U podstawy noszy mieściła się skrytka, w której przechowywano podstawowe narzędzia chirurgiczne, panele sterownicze manipulatorów pozwalających na wykonanie różnych zabiegów bez wchodzenia pod powłokę oraz maski z filtrami dostosowane do potrzeb kilku typów fizjologicznych. Conway podał jedną Murchison, sam wziął drugą.
— Myślę, że powinnaś jednak usilniej przekonywać niektórych, że jesteś równie mądra jak piękna.
— Dziękuję, kochanie — odparła Murchison głosem stłumionym przez maskę. Przyjrzała się, jak Conway wybiera na panelu sterowniczym skład mieszanek atmosferycznych i sprawdza, czy wypełniająca nosze żółtawa mgła jest identyczna z agresywnym chemicznie powietrzem chlorodysznych Illensańczyków. — Dziesięć, a może nawet pięć lat temu to byłaby jeszcze prawda. Powiadano wtedy, że ile razy nałożę lekki kombinezon, wszystkim facetom zaraz skacze ciśnienie krwi oraz przyspiesza puls i oddech…
— Uwierz mi, ciągle tak działasz — powiedział Conway, podsuwając nadgarstek, żeby mogła mu sprawdzić tętno. — Ale lepiej by było, gdybyś zaczęła olśniewać oficerów intelektem, bo w przeciwnym razie trudno mi będzie przykuć ich uwagę, a kapitan może uznać, że zagrażasz dyscyplinie na pokładzie. Chociaż może oceniamy go trochę niesprawiedliwie. Słyszałem, jak jeden z oficerów o nim mówił. Fletcher należał chyba do najlepszych instruktorów Korpusu, świetnie sprawdzał się jako inżynier w badaniach obcych cywilizacji. Gdy tylko ruszył program statku szpitalnego, ludzie od kontaktów kulturowych z miejsca wskazali go na dowódcę. Trochę przypomina mi naszych Diagnostyków. Ma głowę tak napchaną informacjami, że nie potrafi wypowiadać się inaczej niż tonem wykładowcy. Jak dotąd ścisła dyscyplina Korpusu, szacunek dla jego stopnia i umiejętności zawodowych pozwalały mu świetnie pracować bez nawiązywania bliższych znajomości, dopiero teraz przyszło mu się uczyć nawiązywania kontaktu z ludźmi, którzy nie są jego podwładnymi ani przełożonymi. Nie zawsze sobie z tym radzi, ale stara się, a my powinniśmy…
Читать дальше