— Całkiem dorzeczne przypuszczenie — mruknął O’Mara. — Mamy zatem do czynienia z rasą zarazem próżną i bezbronną.
Chwila… pomyślał nagle Conway. Coś tłukło mu się pod czaszką, chociaż nie wiedział jeszcze, co to dokładnie jest. Farba… do czego używa się farb… Do dekoracji, izolacji, ochrony, ostrzegania… To musi być to! Powłoka obojętnej, nietoksycznej farby!
Błyskawicznie sięgnął do stojaka z instrumentami i wziął jeden z rozpylaczy, którego kilka ras obcych używało do natryskiwania powłoki ochronnej na kończyny. Zastępowała im rękawice chirurgiczne. Sprawdził na boku działanie urządzenia, które nie zostało zaprojektowane dla palców DBDG, i gdy był już pewien, że potrafi operować strumieniem płynnego tworzywa, podszedł do pozornie bezbronnego ciała pacjentki.
— Co też pan, u licha, wyrabia, Conway? — spytał O’Mara.
— W tych okolicznościach kolor nie powinien mieć dla niej większego znaczenia — mruknął do siebie Conway, ignorując naczelnego psychologa. — Prilicla, mógłbyś się zbliżyć? Spodziewam się, że w ciągu kilku najbliższych minut stan emocjonalny naszej pacjentki znacząco się zmieni.
— Czuję, o czym myślisz, przyjacielu Conway — odparł Prilicla.
Conway roześmiał się nerwowo.
— Skoro tak, to jestem prawie pewien, że znalazłem odpowiedź. Ale co z pacjentką?
— Bez zmian, przyjacielu Conway. Dominuje zatroskanie. Takie samo, jakie wyczułem zaraz po tym, jak odzyskała przytomność i otrząsnęła się z pierwszego przerażenia i zagubienia. Głęboka troska, smutek, poczucie bezradności i… poczucie winy. Może myśli o bliskich i przyjaciołach, którzy zginęli…
— O przyjaciołach — powiedział Conway i uruchomiwszy rozpylacz, zaczął pokrywać bezwłosy obszar u nasady ogona jasnoczerwoną substancją. — Martwi się o tych przyjaciół, którzy jeszcze żyją.
Masa błyskawicznie zastygła, tworząc cienką, lecz wytrzymałą powłokę. Gdy Conway położył drugą warstwę, pacjentka wysunęła głowę spod puszystego ogona, spojrzała najpierw na pomalowany obszar skóry, a potem na Conwaya i przez dłuższą chwilę mierzyła go dwojgiem wielkich, łagodnych oczu. Conway musiał się powstrzymać, by odruchowo nie pogłaskać jej po głowie.
Prilicla zaćwierkał przenikliwie, ale translator nie przetłumaczył jego treli.
— Stan emocjonalny pacjentki zdecydowanie się zmienia, przyjacielu Conway — dodał po chwili empata. — Zatroskanie i smutek ustępują przed ulgą.
To tak jak u mnie! pomyślał z radością Conway.
— I o to chodziło, proszę szanownego zgromadzenia — powiedział. — Alarm odwołany.
Wszyscy wpatrywali się w niego z takim wyczekiwaniem, że uczepiony sufitu Prilicla aż zachwiał się pod naporem emocjonalnej zawiei. Pułkownik Skempton zniknął z ekranu, na którym widniało już tylko oblicze O’Mary.
— Czekam na wyjaśnienia, Conway — warknął naczelny psycholog.
Conway poprosił na początek o odtworzenie nagrania z ostatniej fazy operacji DBPK. Ujrzeli Thornnastora, pielęgniarkę i Edanelta, który odsunął się nieco od stołu, żeby sprawdzić przewód tlenowy mającej zaraz odzyskać przytomność pacjentki.
— Na pokładzie Rhabwara nikt nie ucierpiał, gdyż podczas całej podróży DBPK była nieprzytomna — stwierdził Conway. — Tych troje, którzy stali obok operowanej, może wśród swoich uchodzić za osoby atrakcyjne czy przystojne, lecz młodociana obca, która ujrzała ich po raz pierwszy, miała prawo się przerazić, to chyba całkiem zrozumiałe, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie okoliczności. Zwróćcie jednak uwagę, że jej reakcja nie ograniczyła się wyłącznie do chwili panicznego przerażenia. Przez kilka sekund czuła się fizycznie zagrożona. Jak widzicie, otworzyła szeroko oczy, ciało zesztywniało z rozszerzoną klatką piersiową. Zgodzicie się, że w zasadzie to normalna reakcja. Pierwszemu impulsowi strachu towarzyszyła hiperwentylacja mająca pozwolić na zgromadzenie w płucach jak największej ilości powietrza potrzebnego, żeby krzyknąć rozgłośnie o pomoc albo uciekać. Jednak nasza uwaga była całkowicie skupiona na trojgu medyków i techniku, zatem nie zauważyliśmy, że klatka piersiowa pacjentki pozostała nieruchoma aż przez kilka minut. Że w gruncie rzeczy wstrzymała oddech.
Na ekranie Thornnastor zwalił się ciężko na podłogę, Kelgianka zwinęła się w futrzasty kłębek, pancerz Edanelta stuknął o podłogę. Zaraz potem upadł technik, a wszyscy, którzy nie mieli strojów ochronnych, rzucili się szukać masek albo ku noszom.
— Domniemany mikrob zadziałał błyskawicznie i trzeba przyznać, że efekt był dramatyczny. Doszło do częściowego albo prawie całkowitego paraliżu mięśni oddechowych. Nie odnotowaliśmy jednak wzrostu ciepłoty ciała, co byłoby naturalne przy infekcji. Skoro więc wykluczamy zarazki, zostaje uznać, że ta DBPK nie jest wcale tak bezbronna, na jaką wygląda…
Skoro jej rasa została dominującą formą życia na swojej planecie, musiała umieć się jakoś bronić. Ściślej: rzadko musiała się przed czymkolwiek bronić. Dorosłe osobniki były zapewne dość czujne, aby unikać kłopotów, i bez trudu wynosiły swoje młode ze strefy zagrożenia. Jednak gdy młodzież podrastała i trudno było ją nosić czy cały czas chronić, a sama nie miała jeszcze dość doświadczenia, by prawidłowo ocenić niebezpieczeństwo, uruchamiał się wytworzony ewolucyjnie mechanizm odruchowej obrony przed wszystkimi oddychającymi istotami.
Osaczony przez naturalnego wroga młody DBPK uwalniał gaz, który podobnie jak pewna ziemska trucizna, kurara, wstrzymywał przewodnictwo nerwowo-mięśniowe. Przeciwnik dusił się i przestawał być groźny. Niemniej to obosieczna broń, bo oddziaływała na wszystkich, z samym DBPK włącznie. On jednak reagował na zagrożenie również odruchowym wstrzymaniem oddechu, co może świadczyć o dość złożonej i niestabilnej budowie molekularnej tego gazu, który zapewne rozkłada się na niegroźne składniki już w kilka minut po uwolnieniu, chociaż efekt jego działania trwa oczywiście dłużej.
Wraz z rozwojem cywilizacji i powstawaniem miast dziecięcy mechanizm obronny DBPK musiał sprawiać coraz poważniejsze kłopoty. Przestraszone czymkolwiek, reagujące odruchowo dziecko mogło zabić członków własnej rodziny, przechodniów albo kolegów z tej samej klasy. Najwidoczniej zaczęto więc zamalowywać ów organ, aby zatkać kanaliki, którymi uchodził gaz. Malowanie zapewne stosuje się tak długo, aż osobnik dorośnie i gruczoł przestanie być aktywny.
— Nasza pacjentka urodziła się na planecie, której mieszkańcy poznali już podróże kosmiczne. Mogła zatem oczekiwać, że pewnego dnia spotka inne istoty inteligentne — ciągnął Conway, odwracając się od ciemniejącego ekranu. — Osłabienie i ból spowodowały, że zareagowała odruchowo, jednak niemal natychmiast pojęła, co zrobiła. Jak powiedział Prilicla, poczuła się winna, bo wyrządziła krzywdę tym, którzy chcieli ją ratować. Do tego doszło poczucie bezradności, gdyż nie umiała nas ostrzec przed niebezpieczeństwem. Teraz czuje ulgę, bo już nam nie zagraża. Sądząc po tych wszystkich reakcjach, skłonny jestem przypuszczać, że to całkiem sympatyczna rasa…
Conway przerwał, gdyż ekran ponownie zajaśniał, ukazując Skemptona i O’Marę. Pułkownik wyglądał na bardzo zakłopotanego, spojrzenie kierował na jakiś niewidoczny w kadrze przedmiot, który chyba trzymał w dłoni.
— Kilka minut temu otrzymaliśmy wiadomość od dowódcy Descartes’a. Brzmi ona następująco: „Postanowiłem zignorować wasz ostatni rozkaz. Zlokalizowaliśmy rodzimą planetę DBPK, procedura kontaktowa zaawansowana. Z waszego przekazu wynika, że rozbitek to osobnik młodociany i że macie z nim problemy. Ostrzegam, nie prowadźcie jego leczenia i nie zbliżajcie się do niego bez masek oddechowych albo lekkich kombinezonów ochronnych. Jeśli te środki ostrożności nie zostały zastosowane i ktoś z personelu Szpitala ucierpiał, natychmiast róbcie sztuczne oddychanie i prowadźcie je około dwóch godzin, a organizm poszkodowanego podejmie normalne funkcje bez jakichkolwiek konsekwencji. Przyczyną kłopotów jest naturalny mechanizm obronny właściwy jedynie młodocianym DBPK. Szczegóły wyjaśni dwóch lekarzy tej rasy, którzy udali się już do Szpitala na pokładzie jednostki zwiadowczej Torrance i powinni przybyć do was mniej więcej za cztery godziny. Przebadają rozbitka i zabiorą go do domu. Są bardzo zainteresowani funkcjonowaniem wielośrodowiskowego szpitala i poproszą o zgodę na późniejsze odwiedzenie placówki, by lepiej ją poznać…”
Читать дальше